Początek wycieczki miałem bardzo dobry, po znanej i pustej trasie jechało się doskonale. Ubrany byłem "na krótko", więc żeby się rozgrzać, trzeba było pedałować i kilometry szybko nawijały się na opony. Jak wracałem było już dużo cieplej, a ja znalazłem się w okolicach Placu Wilsona i tam utknąłem na dłużej. Trafiłem w Parku na występ młodych ludzi ze Szkoły Musicalowej Teatru Roma w ramach Karuzeli Cooltury. Jeśli ktoś widział musical "Metro", to prezentowane widowisko było utrzymane w podobnym klimacie.
Potem zamiast jechać, oglądałem plakaty wywieszone na parkowym parkanie tworzące wystawę "Nie po drodze nam z przeciwnikami socjalizmu", co mi zajęło kolejne kilkadziesiąt minut. Oto jeden z nich
Tak wybiłem się z rytmu jazdy, że zrezygnowałem z nabijania kilometrów i powolutku przemieszczałem się po cichych uliczkach Starego Żoliborza dokoła Cytadeli, aż dojechałem do terenów dawnej Zajezdni MZK na Inflanckiej.
Drugi raz użyłem aplikacji Warszawa 19115 zgłaszając niedziałające wodotryski Pod Skrzydłami. Skoro wszędzie woda może tryskać, to dlaczego nie u mnie, na Ochocie? Żar lał się z nieba, a tu takie rozczarowanie...
Jak rano spoglądałem za okno, to wydawało mi się, że deszcz na dobre przestał padać, nawet chodniki zaczęły już schnąc po nocy. Jednak gdy wyszedłem, poczułem lekką mżawkę ale sądziłem, że zaraz przeleci. A później, gdy już byłem mokry, też mi to nie przeszkadzało i nie uznawałem to za powód by rezygnować z jazdy. A im dłużej jechałem, tym bardziej byłem mokry; kurtka już po kilkudziesięciu minutach przepuszcza wodę jak sito, błotników nadal nie mam i jeszcze dziś na dodatek gołe nogi. Ale pomimo to, jechało mi się nadspodziewanie dobrze i deszcz wcale mi nie przeszkadzał.
Było mi ciepło, byłem dobrze rozgrzany jazdą, nie to, co podczas koszmarnej jazdy w lutym , czyli nie mam co narzekać.
Początek dzisiejszej wycieczki znowu standardowy, czyli Szeligowską do drugiego ronda, tego w Strzykułach i skręt na Babice. Potem szybka ucieczka z drogi 580 w ulicę Osiedlową i Izabelińską i dojazd do Arkuszowej przez Klaudyn i Mościska.
Potem droga zawiodła mnie przez Las Młociński do Łomianek, a tam postanowiłem pojechać do sezonowej przeprawy promowej, bp jeszcze nie widziałem tego miejsca. Prom ma zacząć kursować w czerwcu i pływać do sierpnia, a na razie teren okupują wędkarze. Do promu trafić łatwo, kapliczka jest dobrym punktem orientacyjnym.
Potem następne kilometry wiodły bezdrożami i drogami gruntowymi, dojeżdżałem w miejsca naprawdę rzadko uczęszczane, aż w końcu jak już objechałem jezioro w Kępie Kiełpińskiej, postanowiłem wrócić na asfalt i kierować się do domu.
Miałem cichą nadzieję, że uda mi się przejechać przez Puszczę Kampinoską i od strony Truskawia wjadę do Warszawy, ale asfalt którym pojechałem, skończył się pętlą przy szpitalu w Dziekanowie. Wiedziałem, że jak spróbuję jechać puszczańskimi szlakami rowerowymi, to moja podróż może trwać nawet kilkanaście godzin, a chciałem zdążyć na obiad. Zawróciłem więc i jadąc wzdłuż krajowej "siódemki", dojechałem do znanych miejsc i już bez stresu i bez błądzenia pojechałem prosto do domu. Nie wziąłem dziś nic do jedzenia ani picia, bo jakoś nie pomyślałem, że na tyle godzin jazdy prowiant może się przydać, więc obiad smakował mi naprawdę wyjątkowo.
Długo nie jeździłem bo absorbowały mnie inne sprawy np. 17 odcinków (jak dotąd!) House of cards, Klątwa Prometeusza i inne poważne powody. A tak naprawdę, to mi się nie chciało. Na nowym rowerze nie tylko bardziej drętwieją mi dłonie, ale doszedł do tego jeszcze ból nadgarstka, a do kompletu, po przejechaniu około dwudziestu kilometrów, jakiś denerwujący dźwięk się włącza przy każdym obrocie korby. WD-40 nie pomaga. Tak że sami rozumiecie...
Ale przecież nie można takiego niejeżdżenia ciągnąć bez końca, kilometry same się nie nakręcą, statystyki się nie poprawią, no i ubiegłoroczny "top 150" zobowiązuje! Tak że już więcej żadnych wymówek i tanich wykrętów, filmów i książek, kin i teatrów. Trzeba się wziąć w karby i cisnąć ile się da.
Na zdjęciu rondo, świadek mojej porażki w pojedynku z Nissanem Juke. Ja - do Umiastowa, pani z Nissana - z Babic do Bronisz. I co? Kobieta mnie pokonała i to przez k.o.
A po powrocie zabrałem się za naprawę roweru. Już wcześniej na forum sugerowano, że to pedał lub korba są powodem tych denerwujących dźwięków. Rozebrałem pedał na czynniki pierwsze i znalazłem połówkę kulki z łożyska wprasowaną w plastik. Wydłubałem ją czubkiem noża, następnie dołożyłem towotu do miseczek i poukładałem pozostałe kuleczki pojedynczo obok siebie i ponownie skręciłem wszystko do kupy. Ta praca wymaga sporej uwagi i precyzji, bo kuleczki mają po ok. 1mm średnicy i zajęło mi to sporo czasu. Robiłem to po raz pierwszy, każdą umieszczałem na swoim miejscu przy pomocy zapałki umazanej w towocie i jakoś to się udało. Czy jest inny, prostszy sposób - nie wiem. Na sprawdzenie efektów tej naprawy już mi dziś zabrakło czasu, zobaczymy jutro jak jest. A wy jak myślicie, czy kulka w tak nietypowym miejscu mogła być przyczyną?
A właściwie połówka kulki.? Na zakończenie, dla pewności sprawdziłem dokręcenie korby, ale nie były luźne, klucz drgnął tylko odrobinę. To tyle jeśli chodzi o serwis pedału, dla mnie sukcesem jest już to, że kuleczki mi się nie pogubiły i pedał się obraca wokół osi. Moje dotychczasowe naprawy kończyły się zawsze poprawianiem tego, co popsułem...w serwisie.
Wyjazd bez historii. Starałem się kręcić szybko żeby nie zmarznąć bo lekko się ubrałem - i tyle. Aha i przekroczyłem dwa tysiące kilo metrów w tym roku
Pierwsze kilometry na nowych oponach Schwalbe Land Cruiser 28 x 1,6. Różnicy nie zauważyłem, ale chodzilo mi bardziej o ich odporność na przebicia. Trasa podobna do wtorkowej: Wieruchów - Kaputy - Umiastów, ale dziś po dojechaniu do drogi wojewódzkiej "580", skręciłem w prawo do Warszawy. Potem w lewo na Izabelin i Arkuszową, przez Bielany i Maczka wróciłem do domu. Wycieczka bez historii.
Do ulicy Szeligowskiej, gdzie właściwie zaczynają się przedmieścia Warszawy mam 7,5 kilometra. To bardzo dobry kierunek do zaczynania wycieczek, odkryty niedawno, ale już wielokrotnie przetestowany. Można wybrać wariant daleki, pozamiejski do Leszna, czy nawet do Kampinosu i powrót od północy, albo krótszy, miejski do Starych Babic i powrót od zachodu. Jest też mnóstwo wariantów pośrednich; można jechać do Izabelina, Truskawia, Mariewa - wybór tras jest, do wyboru do koloru.
A co do mojej dzisiejszej wycieczki, to - jak widać z mapy - zastosowałem wariant skrócony.
Na lekkim zakolu Wisły, gdzieś na wysokości Lasku Bielańskiego, taki oto zaskakujący widok. Lodowe tafle poukładane przez nurt rzeki na brzegu.
Przejeżdżając koło Fabryki Samochodów Osobowych i widząc postępy w wyburzaniu kolejnych obiektów, ze smutkiem pomyślałem o polityce przemysłowej naszego kraju. Ale skoro już pierwszy minister przemysłu z lat 90., Tadeusz Syryjczyk, uważał, że najlepszą polityką przemysłową jest jej brak...
To wyznaczyło kierunek następnym rządom. A przecież gospodarka oparta na usługach to mit. Biedna i zacofana przedwojenna Polska zbudowała COP i Gdynię, żeby przywołać pierwsze z brzegu przykładu, a co zbudowała nam III Rzeczpospolita? Co to za kraj bez przemysłu opartego na własnej myśli technicznej?, jakiś Bantustan, czarna Afryka normalnie...
Tylko kolonizatorzy nie przywożą perkalu i paciorków, ale inne wyroby ze swoich fabryk.
Kilka dni nie jeździłem i dziś wreszcie mogłem wsiąść na rower. Trochę już mi tego brakowało, jeśli mam być szczery. Pogoda wiosenna, ciepło i bez wiatru, jedynie kałuże na jezdniach nie pozwalały w pełni cieszyć się jazdą. No i ubrałem się trochę za ciepło. Do Wisły dojechałem najprostszą drogą, czyli Grójecką i Alejami Jerozolimskimi, a potem ślimakiem zjechałem na dół. To nie jest najlepsze rozwiązanie, bo na dole, na Wybrzeżu Kościuszkowskim, znajdujesz się na lewym pasie i zjechać na prawo do krawędzi jezdni, nie jest łatwo ani bezpiecznie. A kiedy jeszcze tak jak dziś, poranne słońce świeci prosto w oczy, to staje się to dużym wyzwaniem. Na szczęście o tej porze w sobotę ruch jest jeszcze niewielki, ale warto o tym pamiętać (piszę to do siebie, może zapamiętam).
Jechałem jezdnią, bo nad Wisłą ddr jechać trudniej i - w konsekwencji tego wyboru - znalazłem się w tunelu pod Wisłostradą. Przyznaję, że to niezbyt przyjemny odcinek, głównie z powodu jakiegoś potępieńczego hałasu. Akustyka tunelu wzmacnia, ale i zniekształca odgłosy silników samochodów i w rezultacie powstaje nieoczekiwana kakofonia dźwięków. Nie ma to nic wspólnego ze zwykłym ulicznym hałasem, nie przypomina też odgłosów spotykanych w innych warszawskich tunelach. Kilkaset metrów dalej zrobiłem krótki przystanek, bo dalej trasa oddalała się od Wisły i już bym jej nie uwiecznił pod lodem.
Dalsza trasa już nie oferowała widoków wartych uwiecznienia, więc więcej zdjęć nie będzie. Opisywać też nie ma już czego. Pojechałem przez Bielany do Izabelina, potem Babice, Latchorzew, Blizne - i Górczewską wjechałem do Warszawy. Okazało się, że na dzisiejsza temperaturę kurtka była zbyt ciepła, a w samej koszulce kolarskiej nie zdecydowałem się jechać. W efekcie gąbka pod kaskiem była po powrocie mokra od potu. I to by było na tyle.