Chciałem nieco poprawić bardzo mizerny wynik stycznia i pojechałem po kwadraty w okolicach Mińska Mazowieckiego. Trasę miałem narysowaną już dawno, ale nie wiedzieć czemu pominąłem w planowaniu jeden kwadrat obok Huty Mińskiej. Będzie na później. Znowu jechało się ciężko, ale teraz to już chyba będzie norma.
Z Otwocka dojechałem SKM do Warszawy Wschodniej, a potem rowerem przez miasto o domu. Wyszło dodatkowo osiem kilometrów, a w styczniu 385 km.
Styczeń na sam koniec postanowił porozpieszczać nas pogodą, bo choć temperatura jeszcze niezbyt wysoka, to słoneczko i suche drogi umilają jazdę. A ponieważ miałem zawieźć coś córce do Piaseczna, okazja do jazdy była jak znalazł. Niestety nadal nie mogę wkręcić się w obroty, więc postanowiłem nie siłować się z własną niemocą, tylko spokojnie pozbierać trochę kwadracików. Drogi w lesie twarde i suche i nawet nie było na co narzekać. A kiedy przejeżdżałem przez uliczki Magdalenki, bo zawsze tylko przejeżdżałem główną drogą, to dopiero zobaczyłem, ile tam stoi wypasionych rezydencji wartych dziesiątki milionów złotych.
Słabo zaczyna się ten 2024 rok, ale warunki pogodowe dają doskonały pretekst do rezygnacji z jazdy. Choć tak naprawdę właściwą przyczyną jest moje lenistwo, ale miło jest tak się trochę pooszukiwać. Dziś wreszcie nadszedł ten dzień, gdy żadne usprawiedliwienie nie przyszło mi do głowy i po osiemnastu dniach przerwy postanowiłem wyruszyć na przejażdżkę. Zanim jednakowoż do tego doszło, to okazało się, że nie będzie tak łatwo. Łańcuch tak zardzewiał, że ogniwa stanęły i blokował się na kółeczkach wózka przerzutki. Najpierw na sucho oczyściłem go szczotką, potem potraktowałem go WD-40, a jak zaczął odzyskiwać elastyczność wytarłem szmatką i nasmarowałem oliwką. Zazwyczaj używam wosku, ale w tej sytuacji postawiłem na tradycyjne rozwiązanie. Jak myślałem, że już nic nie stoi na przeszkodzie, to Garmin okazał się wyładowany i musiałem szukać powerbanka i odpowiednio długiego kabla, żeby wystarczył z kieszeni na plecach do kokpitu. Dopiero po pokonaniu tych przeciwności losu, sprokurowanych zresztą na własne życzenie, mogłem ruszyć w drogę. Wybrałem się dziś na Gassy, bo tak podpowiadał mi kierunek wiatru i to była dobra decyzja. Złą decyzją za to, było włożenie podkoszulki i w Wilanowie musiałem na drodze obnażać tors i chować ją do kieszonki. Koszulka i kurtka były na dziś wystarczającym zabezpieczeniem. Co do samej jazdy nie bardzo jest co pisać, oprócz tego, że jeździ się bardzo ciężko. BARDZO CIĘŻKO I BARDZO WOLNO. Aha i trochę kwadracików w Konstancinie i Oborach dodałem do kolekcji. :)
Słońce za oknem skusiło mnie do wyjścia z rowerem, ale już początek jazdy zapewnił mi wszystkie "atrakcje". Wyjazd z domu po lodzie i śniegu, potem jezdnia wprawdzie czarna, ale mokra i z kałużami, a na skrzyżowaniach błoto pośniegowe. Trudno o przyjemność z jazdy w takich warunkach, a ja "na siłę" nie mam zamiaru jeździć.
Korzystając z wolnego toru pływałem dłużej niż zwykle, ale to nie był dobry pomysł. Nie ma to po prostu żadnego sensu ani uzasadnienia. Najlepsze 100 m przepłynąłem w 2'43'', a najgorsze w 3'33''. Mógłbym pewnie pływać dalej, coraz wolniej i wolniej, tylko po co?