Dwa tygodnie przerwy w pływaniu, bo trochę czasu brakowało, a jeszcze bardziej, chęci. Potem, jak już chciałem pójść, to okazało się, że w całym domu nie mogę znaleźć swoich basenowych rzeczy: czepka, okularów i spodenek. Ponieważ na basenie nikt ich nie oddał do szatni, w skrytości liczyłem, że gdzieś odnajdą się w domu w jakimś dziwnym miejscu. No ale niestety, szukałem nawet w zamrażalniku i nic, kamień w wodę!:) W sumie to czepka mi tylko szkoda, bo to pamiątka po dniu, w którym zdobywałem specjalną kartę pływacką w Augustowie. W zimny, sierpniowy dzień, w wodzie o temperaturze 16 stopni, przepłynąłem jezioro Necko w obie strony, w asyście ratownika w łódce odzianego w czapkę, polar i spodnie. Pamiętam, że jak wyszedłem z wody, to jeszcze przez godzinę nie mogłem drgawek opanować i to pomimo gorącego prysznica i ubrania się we wszystko co miałem w pokoju. Do tej karty otrzymywało się specjalny żółty czepek i stąd mój sentyment do tego kawałka lycry.
................
Dziś nie miałem zbyt wiele czasu, więc przepłynąłem swoje 1500 metrów i wynikiem 29 kilometrów, zakończyłem pierwszy kwartał tego roku. A wszystkim czytającym, życzę Wesołych Świąt!!!
Jak pisałem wczoraj, musiałem pojechać na Bródno po zostawiony w warsztacie dowód rejestracyjny. Dumałem cały wieczór którędy pojechać żeby kółko wyszło, tzn. żeby ślad się nie krzyżował. No i drugi warunek - jeszcze ważniejszy - żeby było ponad 51 kilometrów. Jeden i drugi warunek został spełniony, choć nie było łatwo. Pogoda dziwna, słońce świeciło i nawet dawało ciepło, ale niestety to ciepło niwelował lodowaty wiatr wiejący prosto w gębę. Odkryłem jednak wielką zaletę takiego wiatru. Otóż dzięki niemu mogłem przeżywać chwile wielkiej przyjemności wtedy, gdy zmieniałem kierunek jazdy i wtedy on nie mroził mi ryja, a i prędkość rosła o przynajmniej 25%.:) Mówię wam, co za ekstaza! A co do warunków drogowych, to jezdnie suche, chodniki też, drogi dla rowerów, oczywiście również.
Zaraz obok tego kościoła w parku im. Powstańców Warszawy przejechałem alejką pokrytą mocno ubitym, zlodowaciałym śniegiem. Miałem tam okazję do spektakularnej gleby na oczach młodych mam z pociechami w wózkach, nie dałem im jednak tej satysfakcji. Jak się później okazało, nie była to ostatnia okazja, ale o tem, potem. Tymczasem dojechałem do Lazurowej, tam na skrzyżowaniu z Górczewską nadal odcinek nieprzejezdny, to już chyba się nigdy nie skończy. W Łomiankach pierwszy raz przejeżdżałem obok nowego Auchana, nie sądziłem, że to taki olbrzym i parking do tego też ogromny. A do tego w szczerym polu, a dojazd prowadzi przez las, przynajmniej z tej mojej strony. Dojechałem w końcu do Mostu, ścieżki dojazdowe w śniegu, a podjazd na górę w lodzie, wodzie i piasku:) Zjazd na Tarchomin dał mi drugą okazję do wywrotki, całe szczęście, że na hamulcach zjeżdżałem. W pewnym miejscu było kilkanaście (kilkadziesiąt?) metrów lodu, spod którego gdzieniegdzie prześwitywała kostka bauma, a do tego trochę wody i piasek co został po zimie. Bujnęło mnie tam nieźle, ale utrzymałem równowagę, uratowała mnie tylko ostrożność. Przy większej prędkości leżałbym jak nic. Za to piasek i woda ubłociły mi plecak i ubranie, bo chlapacz już zdjąłem. Wszędzie sucho, a tam się uświniłem.
Na mapie widać, że dobrze zaplanowałem sobie trasę, a i kilometrów przejechałem tyle, ile potrzeba. Tylko przy Placu Narutowicza musiałem skręcić i trochę nadłożyć drogi, bo by chyba zabrakło:) Przed Świętami już jeździł nie będę, więc wykorzystałem ostatnią okazję, by pierwszy kwartał 2013 zakończyć wynikiem 1001 kilometrów, fanfary! Dziękuję.
Dziś miałem bardzo dobre powody do pojechania rowerem i musiałem to wykorzystać. Bo ostatnio jakoś mi się nie chce... Tak więc pierwsza wycieczka na Jana Pawła i do Decathlonu, kupić okulary pływackie i czepek, bo ten Niemiec gdzieś tak schował cały mój komplet basenowy, że od ponad tygodnia znaleźć nie mogę. Trasa rejestrowana przez endomodo
Słońce ostro świeciło ale temperatura tylko 3 stopnie. Prędko ten śnieg nie zniknie jeśli wiosna poważnie za to się nie weźmie. Tak samo i na Ursynowie, jeśli słońce nie daje rady, to jak mają dać radę służby miejskie?
To już druga, popołudniowa wycieczka, tym razem do pracy. Otrzymałem propozycję nie do odrzucenia, zatrudnienia jako babysitter.:) Jadąc trochę dłuższą drogą zrobiłem na wiadukcie to zdjęcie. Od grudnia, kiedy to jechałem dołem, nic się nie zmieniło na tym odcinku.
Wracałem do domu wieczorem oświetlony jak choinka, batmani denerwują mnie i jako kierowcę samochodu i jako rowerzystę. Dobre, widoczne oświetlenie rowerzysty to podstawa bezpieczeństwa. Jechało się bardzo dobrze, wiatr nie przeszkadzał tak jak w dzień, ruch na ulicach mniejszy, czyli same pozytywy. A jutro wycieczka na Bródno po odbiór dowodu rejestracyjnego, który zapomniałem zabrać z warsztatu samochodowego. Jak ten Niemiec się nazywa?
Rano spojrzałem na termometr, pokazywał minus 10 stopni, ale słoneczko ładnie świeciło, niebo bez jednej chmurki, trzeba jechać, pomyślałem. Ubrałem się zimowo, nawet pod kask kominiarkę na głowę włożyłem i w drogę. Jezdnie suche, ruch mały, jak to przy sobocie, tylko wiatr pizgał syberyjski, że ledwie 15 - 17km/h dawałem radę wyciągnąć. Sądzę, że odczuwalna temperatura była gdzieś koło minus 20, a przynajmniej ja tak ją odczuwałem. Ale nie wymiękamy, bo... ...no właśnie. Tak więc jechałem, jechałem, jechałem, aż dojechałem do miejsca gdzie musiałem przemieścić się w pionie. I tu się chwilkę zatrzymałem, bo prawdę mówiąc musiałem złapać oddech, jak już wniosłem swój rower na górę. A przy okazji zrobiłem te zdjęcia, bez głębszego namysłu i pomysłu, ot, żeby było wiadomo, że tam byłem?
Dużo później, jak już zatoczyłem kółko i wracałem, zobaczyłem na Powstańców, że mój serwis rowerowy jest otwarty. Wstąpiłem na chwilkę, coby mi przednią przerzutkę podregulowali, bo łańcuch na osłonkę blatu wpadał czasem. Potem jeszcze krótka wizyta w Castoramie, a że trochę brakowało kilometrów na liczniku, pojechałem ciut dalszą drogą i dzięki temu mam tych kilometrów równo 900. V max na zjeździe pod torami na Dźwigowej. Dziękuję za uwagę.:)
Dziś dzień zacząłem od jazdy samochodem na Ursynów i z powrotem. Rano wszyscy mieszkańcy tej miłej skądinąd dzielnicy jadą do pracy do Śródmieścia i dalej, gdzie tam komu wypada. Dlatego jazda w tamtą stronę nie sprawiała mi żadnych kłopotów, jechałem przecież "pod prąd" głównego ruchu migracyjnego. Z powrotem miałem do przejechania 10 km do Hotelu Gromada przy 17 Stycznia i na miejscu musiałem być o 10, a żadne spóźnienie nie mogło wchodzić w grę, nawet najmniejsze. Wyruszyliśmy więc o 8.30, by mieć zapas czasu i po G O D Z I N I E !!! jazdy, już byliśmy na miejscu. Średnią łatwo obliczyć - 10km/h, to moja prędkość poruszania się w dzisiejszy poranek. Wczoraj podobno było gorzej, bo śnieg padał... Ale zdążyliśmy :)
Tak że po powrocie do domu, jazdy samochodem miałem już serdecznie dość. Postanowiłem zatem do kolejnych zadań użyć innego środka transportu, przebrałem się za rowerzystę i pojechałem ponownie na Wołoską. Bez problemu załatwiłem zaległą sprawę i pojechałem do Decathlonu załatwić wprasowankę na t-shirt. Ponieważ robili problemy z terminem, a mnie potrzebne było na już, pojechałem dalej i prawie pod domem znalazłem punkt, gdzie za godzinę mogłem przyjść po odbiór.
Jazda rowerem, pomimo nieco mokrych jezdni, częściowo zabłoconych, a częściowo zaśnieżonych ścieżek rowerowych, niezbyt sprzyjającej pogody, dała mi więcej przyjemności, więcej radości, niż poranne pokonywanie korków w samochodzie. Niestety nie wszędzie i nie zawsze rower się sprawdza jako środek transportu, szczególnie gdy do przewiezienia jest jakiś bagaż. Nie jestem eko-terrorystą, rowero-terrorystą ani nikim podobnym, dlatego uważam, że rowery i samochody na ulicach powinny żyć w pokojowej koegzystencji. Obie strony - i kierowcy i rowerzyści - powinni nauczyć się wzajemnego szacunku i życzliwości na drodze, a wtedy będzie nam wszystkim przyjemniej i milej. Zakończę więc fredrowskim cytatem: - "A więc zgoda, a Bóg wtedy rękę poda" i mickiewiczowskim zawołaniem: - "Kochajmy się!" :)))
Tytuł mówi wszystko. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie napisać, że miałem coś do załatwienia na Wołoskiej, a to niezbyt daleko od domu. Mogłem wprawdzie pojechać bardziej okrężną trasą, zrobić więcej kilometrów, ale jakoś nie wyszło. Nie byłem odpowiednio ubrany, a po drugie, nie miałem za wiele czasu. Przed wyjściem przyjąłem zbyt optymistyczne założenia co do pogody, a tu temperatura tylko 4 stopnie, do tego zimny i silny wiatr, więc odczuwalna dużo niższa. A ja w normalnym ubraniu, bez kurtki, tylko bluza i bezrękawnik i przyznam szczerze, nie miałem ambicji na długie dystanse. Z mapy widać, że najkrótszą drogą nie pojechałem, ale najdłuższą też nie. Ot, taka jazda bez historii i wpis o niczym, powodów do zadowolenia nie ma. Tym bardziej, że sprawy też nie załatwiłem. .
Od poniedziałku nie jeździłem, bo szkoda mi było nowego napędu, ale już od wczoraj myślałem nad wyborem trasy na dziś. Pogoda za oknem sprzyjała moim planom, błękitne niebo i świecące słońce, na termometrze -5°C, ulice suche, nic tylko wsiadać i jechać. Postanowiłem, że pojadę na praską stronę, potem wzdłuż Wisły na południe i powrót do Warszawy Mostem Siekierkowskim. Na mapie nie widać nie wiedzieć czemu początku trasy, ale do Krakowskiego gdzie pojawił się ślad, dojechałem Grójecką, Alejami, Kruczą, Chmielną i Nowym Światem.
Po przejechaniu na drugą stronę Wisły i skierowaniu się na południe, wiatr stał się moim chwilowym sprzymierzeńcem. Nie wspomniałem dotąd, że pizgało w Warszawie gorzej jak w kieleckim? No to tak było. Na Moście Siekierkowskim odmroziło mi niemal prawy policzek, a targało mną tak, że ledwo się na ścieżce mieściłem. Dlatego nie zatrzymałem się na tradycyjną fotkę z mostu, chciałem jak najprędzej znaleźć się na choć częściowo osłoniętym terenie. Dodatkowe i niespodziewane utrudnienie to śnieg i lód na DDR od początku Mostu, aż do Powsińskiej. Mój łańcuch, zębatka i klocki hamulcowe znosiły to w cichym cierpieniu:) A, właśnie. Przez długi czas dzisiejszej jazdy nie wiedziałem, czego mi brakuje, co jest nie tak? W końcu odkryłem, to była...cisza. Słyszałem tylko szum gum na asfalcie, a nie słyszałem pukania, stukania, trzeszczenia, zgrzytania - odgłosów stale towarzyszących mi od miesięcy! Nie mogę natomiast napisać, czy lekko chodzi, bo dzisiejszy wiatr uniemożliwiał ocenę tego parametru.:) ...
Wygląda na to, że zmieniłem na stałe dystans. W sumie co za różnica, półtora, czy dwa kilometry? Jak już jestem w wodzie, to te czternaście minut więcej niewiele znaczy. Płynąc takim rekreacyjnym tempem, mogę spokojnie zrobić 2,5 albo 3 kilometry, to tylko kwestia czasu spędzonego w wodzie. Może zrobię sobie kiedyś taki sprawdzian.
A zdjęcia są dla zmyłki, bo przecież na rowerze nie jechałem już od dawna. To zrobiłem rano 13 marca podczas spaceru z psem, żeby pokazać jak nam śniegu napadało (znowu!)
A to zdjęcie pokazuje jaka ładna była wczoraj pogoda w Warszawie, a ja nie jeździłem, bo mi się nie chciało. Przy okazji widok z okna.
Czas dziś o minutę gorszy, zadecydował o tym drugi kilometr. Pierwszy przepłynąłem w normalnym czasie 28 minut, a potem, choć wydawało mi się, że utrzymuję stałe tempo, musiałem płynąć wolniej. Lepiej kontrolować międzyczasy co 10 długości, by być na bieżąco, a dziś tylko raz w połowie dystansu spojrzałem na basenowy zegar. Myślałem, że zyskam na czasie, może rekord pobiję świata? ha, ha. Przy wyjściu okazało się, że dopłata za przekroczenie limitu czasu przebywania w strefie płatnej, jest taka sama - 1,50 zł. Nie jest drogi ten mój basen, razem wyszło 7,50 zł.
Jak już wspomniałem w piątkowym wpisie, umówiłem się na dziś do warsztatu. Pojechałem z ciężkim sercem, bo oczami wyobraźni widziałem, jak sól, śnieg i woda dokonują spustoszeń w moim nowiutkim łańcuchu, i ślicznych, błyszczących kółkach zębatych. Założenia były inne, a wyszło, jak widać za oknem. Wiosna, tak jak niemiecka armia po laniu pod Stalingradem, wycofała się na z góry upatrzone pozycje, a do kontrofensywy ruszyła znów Zima i jej generał Mróz. Nie miałem jednak już wyjścia, bo cyt. "u mnie słowo droższe piniendzy", no i jak pamiętacie, sam właściciel miał zająć się naprawą mojego roweru. Na miejscu okazało się niestety, że Pan Jerzy zaliczył ostrą glebę na wczorajszym Maratonie MTB w Karczewie i dziś ręką nie rusza. Nie omieszkał jednak wspomnieć, że pomimo to wygrał swoją kategorię, z przewagą ponad 4 minut nad następnym zawodnikiem.:) A tak poważnie, to dla mnie najważniejszy był nowy łańcuch i wolnobieg, a nie osoba, która je wymieni. Zajął się tym bardzo profesjonalnie najstarszy stażem i doświadczeniem pracownik. W trakcie weryfikacji doszły jeszcze linki i pancerze od przerzutek, klocki z tyłu - bo te moje, co to je sam wymieniłem - szybko się zużyły, linka od hamulca, likwidacja luzu w tylnym kole, no i regulacje, przerzutek i hamulców. W sumie zajęło to ok. 1,5 godziny, a ja sobie posiedziałem, popatrzyłem, pogadałem i zapłaciłem za wszystko 130 zł. Tyle, a nawet więcej, bo 135 zł chcieli za samą wymianę łańcucha i wolnobiegu o tu, Rowery Giant-Korba-Ochota. Więcej do nich nawet nie zajrzę, bo najbardziej nie lubię pseudo-sieciowych cwaniaczków, którzy klienta traktują jak dojną krowę, albo jelenia do ustrzelenia. W powrotnej drodze rower jechał jak marzenie, ale taki zimny wiatr był, że najkrótszą drogą wróciłem do domu, a i tak zmarzłem gorzej, niż w te największe mrozy. W warsztacie zresztą też zbytnio się nie wygrzałem 12°C, tyle mój termometr pokazywał. Zapomniałem też wznowić po wyjściu rejestrowanie trasy i dlatego powrotną drogę - Konarskiego, Górczewską, Elekcyjną, Prymasa - dorysowałem na mapie. PS. Zdjęcie już było w jednym z poprzednich wpisów, ale dziś żadnego nie zrobiłem, więc daję to.