Pogoda taka, że szkoda jej nie wykorzystać, a ja nie miałem żadnego pomysłu na trasę, ale postanowiłem przynajmniej pokręcić się trochę po ulicach, zobaczyć co nowego w mieście. Ale najpierw pojechałem na Racławicka i tam w moim centrum medycznym zaszczepiłem się na grypę. Robię to co rok już od kilku lat i rzeczywiście nie choruję. Czy to zasługa szczepionki, czy własnej odporności, nie wiem, ale skoro mam to w pakiecie usług, to dlaczego nie korzystać? Później chciałem zobaczyć odnowioną ulicę Świętokrzyską, ale gdy tam dotarłem zobaczyłem, że jeszcze pracują i to bardzo głośno. Szybko zweryfikowałem swoje zamierzenia i pojechałem na Plac Zamkowy. Tam też nic nowego, a nie..., obejrzałem fotogramy obrazujące historię 50 lat Grubej Kaśki. Potem jeszcze rowerowy spacer po uliczkach Żoliborza, aż wreszcie miałem już dość takiej jazdy. Wymyśliłem na szybko by pojechać do Palmir od drugiej strony. Zawsze jeździłem od Truskawia, tym razem pomyślałem, że można przecież i od Łomnej. W Palmirach diabeł mnie podkusił pojechać czarnym szlakiem, bo sądziłem, że to wygodniejsze od "kocich łbów". Bardzo się pomyliłem. Nie umiem zapamiętać?, zrozumieć?, że w Puszczy Kampinoskiej są SZLAKI PIESZE, nie rowerowe! Jazda po korzeniach, piachu, pod górę, strome zjazdy - jednym słowem - cała gama rowerowych atrakcji dla miłośników ekstremalnej jazdy enduro. Na szczęście po kilometrze, może nieco więcej i po zdobyciu, a co ważniejsze - zjechaniu, z Góry Ćwika, wróciłem na brukowaną drogę i już dalej nie kombinowałem z nowymi drogami. Dopiero na pętli w Truskawiu znów wygrała ciekawość, a wybrana ulica po kilkuset metrach zamieniała się w piaszczystą leśną drogę. Zawróciłem poprzysięgając sobie, że już nigdy nie zjadę z asfaltu i nie będę jeździł po lasach i polach. Przynajmniej do następnego razu. Dalsza droga stałą trasą przez Lipków, Babice, Wieruchów i Szeligi, upłynęła mi bez niespodzianek, przyjemnie i spokojnie. Takimi drogami to ja lubię jeździć, tylko po co w takim razie wybieram bezdroża???
Nie, nie, spokojnie, nie zmieniłem dyscypliny sportowej, bieganie to już nie dla mnie. Ale pomyślałem sobie rano, że warto z bliska zobaczyć tę imprezę przejeżdżając trasę maratonu na rowerze. To - pomijając masy krytyczne - jedyna okazja, by bez stresu pojeździć po warszawskich ulicach. Na masy nie jeżdżę, bo są tylko narzędziem antagonizowania kierowców i rowerzystów, a nie środkiem poprawy sytuacji, więc dziś skorzystałem z zamknięcia ulic. A wracając do maratonu, to zazdroszczę trochę uczestnikom zainteresowania i popularności. Nie ujmując nic ich wysiłkowi na trasie, uczestnicy BBTour dokonali większej rzeczy niż przebiegnięcie 42 km 195m, a ich wyczynem pies z kulawą nogą się nie zainteresował.
A z moich indywidualnych osiągnięć, to pragnę się pochwalić, że pod koniec dziewiątego miesiąca roku, przekroczyłem dziewięć tysięcy kilometrów.
Początek filmu pokazuje biegaczy na dystansie 5 km.
Najpierw rowerem, a powrót samochodem z Julką - potem odwiezienie Julki samochodem i powrót rowerem. Szybko na dodatek, bo spieszyłem się mecz Polska - Niemcy, nasi siatkarze walczyli o finał mistrzostw świata. Wygrali 3-1 po ciężkim i nerwowym spotkaniu, o mało na zawał nie zszedłem. Jutro wieczorem finał z Brazylią, czy będzie powtórka?
A to zdjęcie z dzisiejszej rajzy, zawsze jak je umieszczałem, to niedługo potem była spalona.
Na dziś znowu mieliśmy zaplanowaną wspólną jazdę z kolegą Krzyśkiem, a ponieważ musiałem rano pojechać do warsztatu na Parowcową, pojechaliśmy najpierw tam. Stamtąd Dźwigową pod tunelem, kawałek Połczyńską, szybki skręt w Szeligowską i po chwili już byliśmy w drugiej strefie taxi. Dalej trasa, która mi się nigdy nie nudzi i którą dziś dojechaliśmy aż za Roztokę, by tam skręcić w stronę Puszczy Kampinoskiej. Chciałem pokazać koledze piękno leśnych dróg puszczańskich, a teraz była dobra okazja, bo dawno nie padało i dawało się o suchym kole przejechać. Parę razy wprawdzie musieliśmy schodzić z naszych rowerów o wąskich oponach i prowadzić po piachu, ale takie bywają uroki jazdy terenowej. Od cmentarza w Palmirach, na szczęście zaczynał się już asfalt i wreszcie mogliśmy pojechać normalnym tempem i to bez narażania rowerów na dekompozycję. Jednak gdy dojechaliśmy do Łomianek, skręciliśmy w stronę Wisły i znowu zaczęła się ciężka jazda terenowa, tym razem po wale wiślanym. Potem jeszcze tylko lekki teren w Lasku na Młocinach i wreszcie mogliśmy przywitać warszawskie ulice. A niemal na zakończenie, mając już setkę w nogach, zafundowaliśmy sobie jeszcze podjazd Agrykolą, Ja wjechałem jak zawsze z dużym trudem, od połowy młynkując i wypluwając płuca, a kolega nawet się nie zdyszał, omawiając różne techniki pokonywania wzniesień...
I to tyle na temat mojej wydolności.
Najkrótszą drogą do Piaseczna i z powrotem. Zaległe zdjęcie memoriału na murze Wyścigów. Paula, harcerka i spadochroniarka zginęła w katastrofie samolotu pod Częstochową