Nie chce mi się jeździć po mieście i jeśli mogę, to wybieram pociąg, aby wydostać się z Warszawy. Dziś padło na Szybką Kolej Miejską, zwaną eSKaeMką, która dowiozła mnie do Wieliszewa. Tym samym najgorszy fragment wylotówki na Mazury, skróciłem do niezbędnego minimum. Za rondem w Wieliszewie jest nieco lepiej dzięki poboczu, w Zegrzu pojawia się równoległa droga lokalna, potem są jakieś ścieżki i do Serocka, a potem Wierzbicy, można dojechać bez zbędnego stresu. Po pokonaniu mostu na Narwi od razu skręciłem w lewo i tu niestety asfalt skończył się szybko i zacząłem jazdę terenową. Wałem przeciwpowodziowym wzdłuż Narwi dało się jechać, ale później było już nieco gorzej. A raczej całkiem źle, dawno tyle nie spacerowałem z rowerem. Dobrze, że tym razem było to zaledwie kilka kilometrów po lesie, a nie jak w przypadku Kampinosu ponad czterdzieści. Za to gdy już wyjechałem z lasu i dotarłem do szosy, od razu natknąłem się stację Orlen i mogłem posilić się hot-dogiem i napić kawy. Do domu było jeszcze prawie sześćdziesiąt kilometrów, ale jazda po asfalcie nie niesie niespodzianek i sprawnie doturlałem się do domu. PS. Przy okazji zaliczyłem gminę Zatory i zlikwidowałem białą plamę na mapie mazowieckich gmin.
Nie mogę powiedzieć, że nie wiedziałem, co mnie czeka. Pierwsze trzydzieści kilometrów pokonałem ze średnią prędkością 15 km/h, później, gdy skręciłem na północ, było tylko trochę lepiej. Najlepiej zaś było na samym końcu, gdy jechałem prosto na zachód do Nasielska. Musiałem jednak najpierw ostatni pusty kwadrat zaliczyć, który pozwalał na powiększenie głównego, niebieskiego kwadratu do wymiarów 42x42. Dlatego w Starej Wronie skręciłem na wschód, pod wiatr i dopiero po pięciu kilometrach rozpocząć wyścig z czasem. Pociąg miałem o 15:18, a następny za godzinę, więc bardzo mi zależało, żeby zdążyć. Na szczęście wiatr zrobił za mnie robotę i przyjechałem osiem minut przed czasem. Osiemnaście kilometrów w trzydzieści pięć minut, a na segmentach powyżej 34 km/h. Taką jazdę to ja lubię. :)
Dziś tylko przejazd kurierski; odebrać z Ursynowa, dostarczyć do Piaseczna. Przy okazji zobaczyłem zabezpieczenie trasy przejazdu Joe Bidena na Żwirki i Wigury, oraz spotterów w Dawidach, polujących z potężnymi teleobiektywami na Air Force One. Rozumiem, że policja dostała rozkaz, by być na miejscu wiele godzin wcześniej, ale tym ludziom kto kazał czekać? Widać, że to prawdziwi pasjonaci.
Pogoda piękna, a ja od soboty unieruchomiony w domu z powodu lekkiej niedyspozycji kręgosłupa. Na szczęście przeszło mi dość szybko i dziś postanowiłem ostrożnie spróbować wsiąść na rower. Nic się nie stało, nic nie bolało, więc mogę wrócić do jeżdżenia.
Kolejny raz jechałem pociągiem o 8:25 z Wileńskiego i kolejny raz dotarłem na Pragę metrem, ze stacji Rondo Daszyńskiego. Słońce świeciło pięknie, ale temperatura przykro mnie zaskoczyła. Ubrałem się nieco za lekko, jak na dzisiejszą temperaturę i dość trudno było się rozgrzać, ale ja jestem zimnolubny, więc nie przeszkadzało mi to specjalnie. W sumie jechałem po skrajny płn-wsch kwadrat, którego nie udało zaliczyć się przedwczoraj, ale skoro już tam byłem, to parę nowych kwadratów też wpadło. Po analizie mapy, wytyczyłem drogę do niego od drugiej strony, od miejscowości Młynarze - i tym razem się udało. Dzięki temu mój niebieski kwadrat powiększył się do wymiaru 41x41, czerwonych +16, zielonych +27.
Taka jazda, dla jazdy - bez określonego celu i pomysłu na trasę. Zwyczajne rowerowe szwędactwo. Jedyna rzecz godna odnotowania, to przekroczone dwa tysiące kilometrów.