Co ta nasza policja, to ja już nie wiem. Jadę spokojną i pustą o poranku uliczką osiedla, czy wsi, Blizne Łaszczyńskiego, a tu raptem słyszę za sobą sygnał i wyprzedza mnie radiowóz z błyskającym kogutem. Pierwsza myśl - jak dawno za mną jadą i jakie moje wykroczenia zauważyli. Zatrzymuję się grzecznie, wysiada pan policjant, podchodzi do mnie i pyta, dlaczego nie trzymam się bliżej prawej strony. Jakoś nie zwróciłem na to uwagi, bo jak wyżej napisałem, uliczka pusta, cicha i krótka - nikt się tam autem nie rozpędzi. Byłem tak zaskoczony i zadowolony, że tylko taki ma problem, że wyraziłem skruchę i rozjechaliśmy się w swoje strony. To znaczy nie całkiem, bo radiowóz jechał jeszcze za mną aż do Babic, ale mało mnie to obchodziło. Podejrzewam, że chcieli sprawdzić moją trzeźwość, ale mnie zobaczył, to odpuścił.
Wrzesień nas pogodowo nie rozpieszczał, dlatego teraz staram się poprawić mizerny wynik tego miesiąca. Dziś obowiązki nie pozwoliły na dłuższą trasę, ale w zanadrzu miałem perspektywę drugiego wyjazdu, po obiedzie - i liczyłem stówkę w sumie wykręcić. Tym razem już na zachód nie jeździłem - ile można, ale wybrałem się do Gassów. To akurat trasa na trzy godziny jazdy, a tyle czasu wygospodarowałem przed południem. Na Powsińskiej skusiła mnie nowa, asfaltowa droga rowerowa, ale jeszcze nie jest skończona i za BestMallem trzeba wracać na jezdnię. Wyjazd z parkingu przy tym centrum handlowym będzie bardzo niebezpieczny dla rowerzystów. Kierowcy będą patrzeć na Powsińską i wyglądać samochodów, rowerzyści na ddr, przynajmniej przez początkowy okres będą "niewidzialni". Już dziś to zauważyłem, ale wiedziałem czego się spodziewać i po prostu odpuściłem.
Na przeprawie już z daleka zobaczyłem, że coś się stało z promem. Po rozmowie z obsługą wszystko stało się jasne. Wczoraj przechodziła kulminacyjna fala powodziowa i w nocy, olbrzymie drzewo niesione wzburzonym nurtem Wisły, zaplątało się w linę i poważnie ją uszkodziło. Nowa lina przyjedzie z Puław dopiero we wtorek i zanim ją przeciągną i usuną starą, minie jeszcze kilka dni. Kierowcy znowu muszą przeprosić się z mostem w Górze Kalwarii, a to dodatkowe kilometry i strata przynajmniej półtorej, do dwóch godzin. PS. A po południu już mi się nie chciało jechać.
Po powrocie z zakupów szybko ubrałem się rowerowo, zdjąłem Bystrego ze strychu i mogłem ruszać. Kierunek jazdy znów musiałem dostosować do wiatru, ale segment do Zaborowa już odpuściłem. Dziś ruszyłem moją najbardziej ulubioną trasą, przez zachodnie wioski do Leszna, tym razem z przedłużeniem do Kampinosu. Tam krótki postój przy fontannie i po krótkim namyśle zaryzykowałem jazdę przez Puszczę do Sowiej Woli. Wiedziałem, że asfalt ma tam dwukilometrową przerwę, ale nie pamiętałem jak bardzo jest tam terenowo. Na szczęście dało się się go pokonać na wąskich oponach bez większego problemu. Tym razem umilałem sobie czas jazdy, licząc przydrożne kapliczki i krzyże. Na tym leśnym odcinku naliczyłem dwadzieścia. Tym razem nie chciałem, jak zawsze, jechać do Cząstkowa i wracać przez Łomianki, tylko skierowałem się na powrót do Leszna. Pomyślałem, że przejadę mój segment z Zaborowa do Babic, czyli w odwrotnym kierunku - i pod wiatr - i porównam czasy. Niestety przed skrętem w Trakt Królewski spojrzałem na zegarek i musiałem zweryfikować ten plan. Byłem dość mocno spóźniony i wybrałem krótszą drogę powrotną. Bardzo ciężko jechało się te ostatnie dwadzieścia kilometrów. Presja czasu i przeciwny wiatr, to nie jest odpowiednie połączenie, ale na szczęście, każda droga kiedyś się kończy.
Statystyki:
11 poprawionych rekordów życiowych, w tym ten na najdłuższym segmencie o 19 minut [28,6 km - avg 29,5 km/h] - tylko o siedem minut wolniej od Hipka. :)
Najszybszy kilometr - 35 km/h
Najszybsze 5 km - 31,2 km/h
Najszybsze 10 km - 30,3 km.h
Najszybsze 20 km - 28,6 30,2 km/h
Najszybsze 40 km - 26,4 km/h
Musiałem kupić coś, co dostępne jest jedynie w hipermarketach, a że najbliżej jest Karfur wybrałem się doń rowerem. Starym rzecz jasna, bo Baranka wolę nie zostawiać na pastwę złodziei. Nawet nie ubierałem się rowerowo, chciałem zwyczajnie, spokojnie i po trzepacku, poszwendać się po najbliższej okolicy. Jako że w sklepie nieoczekiwanie zabrakło sznycelków wieprzowych uznałem, że pojadę gdzieś dalej poszukać. Przy okazji zajrzałem do Castoramy zobaczyć rękawiczki robocze, które doskonale nadają się na rower, a kosztują jedną trzecią tego, co w sklepie rowerowym. Znalazłem, ale był tylko jeden rozmiar, więc pojechałem dalej. W Alei Krakowskiej dostałem odpowiedni rozmiar, a w Oszą kupiłem mięsko i mogłem wracać.
PS. Na szerszych oponach mogłem zapuścić się w niezdobyte dotąd tereny, stąd poniższe zdjęcia z nowej perspektywy.
Musiałem wymyślić coś innego niż tłuczenie segmentów Stravy z wykorzystywaniem wschodniego wiatru. Wpadł mi do głowy pomysł, aby pojechać pociągiem na wschód i wracać z wiatrem, a przy okazji zaliczyć trzy białe gminne plamy. Gminy położone blisko torów relacji Warszawa - Siedlce pozaliczałem już dwa lata temu, a te trzy gminy oddalone bardziej na południe, zostały niezaliczone. Okazało się, że miałem już zapisaną w komputerze potrzebną trasę, co potraktowałem jako znak, że trzeba tam pojechać.
O podróży pociągiem nie ma co pisać, minęła szybko i bez emocji. Kiedy wysiadłem w Mrozach, jak zwykle przed jazdą, przetestowałem dworcową toaletę (do kabiny zmieściłem się z rowerem!) i mogłem ruszać. Po pierwszych pięciu kilometrach, w Grodzisku, zorientowałem się, że mogłem zacząć podróz od tej właśnie stacji. W mojej sytuacji, gdy zaplanowałem powrót najpóźniej na szesnastą, każda minuta jest cenna. Ale cóż, gapowe trzeba płacić. Przez kolejne kilometry i godziny jazdy, aż do Wodyń, na palcach mogłem policzyć spotkane samochody. Asfalt może nie był super gładki, ale też i nienajgorszy, pogoda doskonała, czegóż chcieć więcej? Kiedy już w Wodyniach skierowałem się na wschód, po gminę z afrykańskim pomorem świń, usłyszałem jakieś wybuchy i pomyślałem, że poligon wojskowy gdzieś jest blisko i z armat strzelają. Ale gdy po jakimś czasie przeleciał mi nad głową samolot myśliwski, zrozumiałem, że to były odgłosy przekraczania bariery dźwięku, a nie salw armatnich. Znam ten odgłos z zamierzchłej przeszłości, gdy byłem na kolonii w Mrozach. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" stacjonował wtedy gdzieś w okolicy i teraz pewnie też musi być gdzieś w pobliżu. Do tablicy z nazwą gminy Domanice miałem 38 kilometrów na liczniku i mogłem wreszcie zawrócić i wykorzystując sprzyjający wiatr rozpocząć drogę powrotną. Droga mijała szybko, ruch nadal był umiarkowany i dopiero w Kołbieli, gdy wjechałem na słynną "pięćdziesiątkę", poczułem jak mi było komfortowo. Ale to zaledwie dwa kilometry i to w mieście, więc ciężarówki nie zdążyły mi porządnie dokuczyć. Potem super pusta droga do Celestynowa i jeszcze bardziej pusta, bo w remoncie, do Otwocka. Nie przypuszczałem, że dzisiejsza trasa będzie aż tak rewelacyjna pod względem natężenia ruchu samochodowego. Jestem bardzo zadowolony z wczorajszej decyzji, która zaowocowała taką fajną wycieczką. I nawet szeryf, który mnie strąbił, a na światłach, gdy go mijałem, krzyczał coś o ścieżce - nie zepsuł mi dobrego humoru. O rekordach Stravy dziś nie będzie ani słowa.
Wczoraj napisałem o osiągnięciu spokoju, w kwestii poprawiania rekordu na najdłuższym segmencie Stravy - i to na razie jest prawda. Ale skoro już dziwnym trafem znalazłem się Starych Babicach, to pocisnąłem tą samą trasą, choć czas miałem tylko na pętelkę do Borzęcina, nie na pełny segment do Zaborowa. Okazało się, o dziwo, że do Lipkowa poprawiłem PR, ale później było już gorzej. Zresztą czułem, że jadę wolniej niż wczoraj i już się nie spinałem, a pomimo to, ponad 26 km/h średniej udało się na tym segmencie wykręcić. W sumie jestem zadowolony z siebie, tylko nie wiem, czy nie zaczynam popadać w jakieś uzależnienie? Kiedyś nasz miły kolega z BS, zapytał na blogu, czy jeździmy dla statystyk. Dyskusja pod tym postem była zażarta i gorąca. Teraz ja się mogę zapytać sam siebie - czy jeżdżę dla Stravy? Żaden ze mnie zawodnik, od najlepszych dzieli mnie przepaść, więc po co...?
Jak wyjechałem jezdnie i chodniki były jeszcze mokre po nocnych deszczach, ale miałem błotnik typu save-ass więc tył był zabezpieczony przed zamoczeniem. Po kilkunastu minutach zaczęło znów trochę padać, ale założyłem kurtkę - trzepaczkę i spokój. Zresztą nie padało zbyt długo i pogoda szybko się poprawiała, a nawet zaczęło wyglądać słoneczko. Wybrałem się w stronę Zaborowa po śladzie konkretnego segmentu Stravy. Piszę konkretnego, bo ma 18,5 kilometra a w środku jest jeszcze kilkanaście innych, krótszych, segmentów. Już chyba o tym pisałem, ale tworzenie segmentów po pół kilometra, a nawet dwieście metrów, to chyba mija się z celem, prawda? Ponieważ poprawiłem czas na najdłuższym segmencie, to automatycznie wpadło mi kilkanaście pucharów na segmentach tzw. "wewnętrznych". Dla mnie powodem do zadowolenia jest poprawienie czasu aż o ponad sześć minut i muszę za to podziękować koledze, który zaprosił mnie na koło i zwolnił do tempa, które mogłem utrzymać. Pogadaliśmy sobie po drodze trochę, ale po pięciu kilometrach zabrakło mi oddechu i musiałem odpuścić. A zabrakło oddechu, bo jadąc w takim tempie nie powinienem gadać, tylko skoncentrować się na łapaniu powietrza. :) Uprzedziłem zresztą kolegę Piotra, że tak się stanie i żeby sobie głowy mną nie zawracał. Usłyszałem od niego, że ten co Stravę wymyślił powinien Nobla dostać, za zaktywizowanie tylu ludzi do jazdy na rowerze. Dzięki temu znalazłem go na tym rowerowym portalu i przez funkcję View Flybys zmierzyłem odcinek, który razem przejechaliśmy. Po dotarciu do Zaborowa pojechałem jeszcze kawałek do Zaborówka i przez Pilaszków i pozostałe zachodnie wioski wróciłem do domu.
Pozdrawiam wszystkich uczestników Maratonu Północ - Południe, który okazał się w tym roku prawdziwą rzeźnią. Awarie, kontuzje, ale najbardziej pogoda, zdziesiątkowały uczestników. Na 56 startujących w limicie czasu 72h, metę w Głodówce osiągnęło zaledwie 35. Tyle wycofów nie było chyba jeszcze w żadnym ultramaratonie. Oczywiście nasze Hipki przejechały trasę na luzach, a Hipcia to w Polsce nie ma sobie równych. Siódme miejsce w takiej stawce mówi samo za siebie. I to trzy tygodnie po Maratonie Rowerowym Dookoła Polski!
Nie zrobiłem jednego wpisu z dwóch dzisiejszych wycieczek gdyż albowiem jechałem na dwóch różnych rowerach. Na drugi wyjazd ubrałem się nawet "kolarsko", a nie w cywilkach jak trzepak. :) Tym razem obierałem instrument w sklepie muzycznym i zawoziłem go córce do pracy. Dystans trochę większy, tempo trochę szybsze, pucharów trochę więcej - a wszystko za zasługą mocnego wiatru z południa. To chyba wszystko, co można napisać o tej jeździe.