Tytuł notki jest trochę "od czapy", ale to się wyjaśni później. A tymczasem, dziś kolejne zadanie kurierskie, czyli znów do Instytutu na Kruczą. A ponieważ planu na dalszą drogę nie miałem, postanowiłem jechać gdzie oczy poniosą. Na początek pomyślałem, że dobrze, szybko i bez wysiłku jeździ się z górki, więc myknąłem Książęcą, aż nad samą Wisłę. Tam postanowiłem sprawdzić stan drogi rowerowej po zimie i przejechałem kawałek, do Mostu Śląsko - Dąbrowskiego. Nie jest dobrze; szkło jeszcze nieposprzątane, od Sylwestra chyba, brudno, piaszczysto i samochody, co nadal zamkniętym tunelem Wisłostrady przejechać nie mogą.
Szybko pożegnałem wspaniały nadwiślański bulwar i po kostce, przy Pałacu Pod Blachą, podjechałem do schodów Trasy W-Z. Właśnie na takich odcinkach najbardziej mi brakuje amortyzacji. Po przejechaniu tego odcinka czułem się wytrzęsiony dokładnie, niemal tak, jak operator młota pneumatycznego. Nadal jednak jestem zdania, że przy mojej jeździe, gdzie miasto i asfalt to > 90%, amortyzowany widelec to niepotrzebny gadżet. Na Plac Zamkowy tym razem dostałem się schodami i to nie ruchomymi, tylko tymi obok. Pomyślałem, że windą już kiedyś z rower wwoziłem, a po schodach go jeszcze nie niosłem, więc... Idąc liczyłem - 75 stopni, to 4 piętro, a schody jednobiegowe, czyli bez podestu. To nie był dobry pomysł, zziajałem się gorzej niż Agrykolą pod górę. Dalszą drogę przebyłem już rowerem, to znacznie łatwiej i wygodniej, niż chodzić z nim pod pachą. A zdjęcie poniżej jest po to, by jakoś tytuł notki uzasadnić.:)
Odwiedziłem też warsztat Pana Jerzego, gdzie będę robił remont bieżący mojego pojazdu. Chciałem dopytać o ewentualną wymianę blatu z przodu i zamontowanie klamko-manetek, bo przedtem gadaliśmy tylko o napędzie i linkach+pancerzach. Ale było jeszcze zamknięte. w sezonie zimowym czynne od 12.
W Alejach Jerozolimskich wreszcie można jechać DDR, śnieg już się wreszcie całkiem roztopił. Temperatura taka, że mógłbym spokojnie zrezygnować z kurtki softshellowej i założyć cienką. Po raz pierwszy od początku zimy trochę się spociłem.
Naprawdę trudno jest napisać interesującą relację z pływania kilkadziesiąt razy, od ściany, do ściany. Głowa większość czasu jest pod wodą, więc niewiele ciekawego można zaobserwować, do tego okulary parują po pewnym czasie więc i na powierzchni też słabo widać. Nikt się nie topi, nikomu kostium nie spada - nuda Panie, nuda... PS. Piszę tu o pływaniu, bo traktuję bikestats jako miejsce robienia notatek i statystyk, nie tylko rowerowych. Daje mi to dodatkową motywację, pomaga w przezwyciężeniu wrodzonego lenistwa, a w rezultacie wychodzi na zdrowie chyba? PS 2. Wpis dedykuję kdk, który troszkę narzeka, że nic się nie dzieje:)
Lubię jechać przez Pole Mokotowskie do Riwiery. Tam mogę wybrać, czy jechać w prawo na Mokotów, w lewo na Śródmieście i Żoliborz, czy prosto nad Wisłę i jakimś mostem na Pragę. Alejki są nieodśnieżane, ale w parku nie uważam tego za wadę. W końcu jest zima, prawda? Zakopanego nigdy nie odśnieżają i jakoś ludzie tam chodzą i nawet samochodami jeżdżą. Co do rowerów, to nie mam wiedzy:)
Wracając do wycieczki, jazda ulicami na Żoliborz zaowocowała chlupaniem w butach (autentycznie!). Postanowiłem więc dla odmiany, w drodze powrotnej spróbować pojechać po śniegu. Najlepiej do tego nadają się warszawskie śnieżki;) rowerowe. Niestety po kilkuset metrach jazdy DDR na Maczka, dałem za wygrana i do Prymasa dojechałem jezdnią. Tam podniósł mi adrenalinę jakiś palant w Mondeo kombi trąbiąc na mnie, bo się chyba zdenerwował, że go wyprzedziłem przed światłami, jak stał w rządku aut. Mijając mnie dał upust swej frustracji, a ja puściłem mu taką wiązankę, że gdyby mnie usłyszał, to wiele rzeczy by się dowiedział o swej matce, a także intymnych częściach ciała, głównie męskich. Po tej wymianie uprzejmości skręciłem w Prymasa na DDR. Był o dziwo odśnieżony do czysta, ale ten stan nie trwał długo, podpisy pod zdjęciami wyjaśniają wszystko.
Dalsza część drogi powrotnej po jezdni, włącznie z tunelem gdzie huczy jak w hucie:) Reasumując. Lepiej mieć wodę w butach i mokre nogawki, niż "młynkować" po śniegu, albo pchać rower.
O godzinie 7 na każdym torze jest minimum trzy osoby. Przekonałem się więc, ze nie ma sensu aż tak wcześnie przychodzić, skoro o 10, czy 11 jest mniej ludzi. Raniutko przychodzą ci, co chcą przed praca popływać. A swoją drogą, to też wymaga dużego samozaparcia i dyscypliny. W zdrowym ciele, zdrowy duch!
Ludzka bezmyślność to rzecz, która najszybciej i niezawodnie doprowadzi mnie do stanu, gdzie zapominam całkiem o kulturze i klnę jak furman. Na szczęście dzieje się to z reguły w zaciszu własnego auta i świadkami są jedynie współpasażerowie podróży. No bo jak nie przeklinać idiotów, którzy skręcając w lewo na skrzyżowaniu, ustawiają się rządkiem na jednym pasie, ignorując wolne dwa pasy po prawej? Nic dziwnego, że niektórzy objeżdżają z prawej rząd czekających aut i skręcają w lewo ze środkowego pasa. Ale gdyby bezmózgi im nie zostawili miejsca, to nikt by tak nie mógł cwaniakować. Druga rzecz, jeżdżenie wolno lewym pasem. Też bym zabierał dożywotnio za to prawo jazdy. A ciężkim idiotom, którzy wyprzedzają przed pasami dla pieszych widząc stojące na dwóch pasach auta, oprócz zabrania prawa jazdy na zawsze, dodatkowo dałbym 5 lat mamra. Ale dzisiejszy wpis nie jest o takich ekstremalnych przypadkach głupoty, on nawiązuje do zdjęcia poniżej.
Cóż widzimy? Kładka jakich wiele powstaje w ostatnich czasach, z wjazdem i zjazdem dla rowerzystów (to ten szerszy), oddzielonym barierką od ciągu pieszego. I pytanie za 100 punktów. Którędy chodzą piesi na takich kładkach? Oczywiście, tam gdzie szerzej, bo przecież w tej węższej części by się nie zmieścili na zakrętach, prawda?! Powiedzcie mi, co kieruje tymi ludźmi? Jak można skłonić takich ludzi, by pomyśleli chwilę o tych, którym ich bezmyślność utrudnia życie. To niewielki fragment naszej rzeczywistości i jeden tylko przykład, ale przecież spotykamy się z tym na każdym kroku. To nie zawsze jest zła wola, często przepraszają jak się zwróci uwagę, ale dlaczego nie myślą? Nie wiem...
Ta kładka zawsze jest przejezdna, dziś spotkałem panów, którzy na bieżąco sypią NaCl nie czekając na koniec opadów śniegu. Nie tak, jak nasi drogowcy z Zarządu Dróg Miejskich. Dziś tylko 10 km, bo pogoda pod psem, śnieg z deszczem, a na ulicach kałuże i breja śniegowa. Gdyby nie zlecenie kurierskie:) na Kruczą, pewnie bym się z domu nie ruszył. Ale dobrze się stało, nie żałuję. Chlapacz z butelki przykręcony do błotnika,chroni skutecznie plecy i miejsce poniżej pleców, przed rozbryzgami wody spod tylnego koła. Jest OK.
Od wczoraj walczę z lapkiem, który raptownie i bez powodu przestał widzieć sieci bezprzewodowe. Zrobiłem wszystko co tylko mi przyszło do głowy i co wyczytałem na forach, ale sukcesu nie osiągnąłem. To znaczy połowiczny, bo w końcu włożyłem zewnętrzną kartę D-Link, która pożyczyłem do sprawdzenia. I działa. Na basen w związku z tym poszedłem późno, bo przed 12, ale i o tej porze też tłoku nie ma. Dziś na całym dystansie zrobiłem tylko jeden przystanek, dzięki czemu poprawiłem czas o tyle, że dopłaciłem tylko 1 zł przy wyjściu. Można powiedzieć, że poprawiłem czas o 50 groszy:) Dziś zdjęcie lodowiska obok pływalni, choć słowo to niezbyt tu pasuje. Teraz jeździ się na jakimś tworzywie imitującym lód. Koszt 7 zł i jeździsz ile sił wystarcza. Ja zostanę jednak przy rowerze i pływaniu, bo... nie umiem jeździć na łyżwach:(
Sprawdziłem stan DDR na Prymasa Tysiąclecia, oprócz odcinka przy Lasku, można jechać. Potem Maczka, Reymonta aż do Wrzeciono, w lewo do Przy Agorze, koło Huty do Wólczyńskiej, Arkuszowej, skręt w Estrady, i do śmieciowej góry w Radiowie. Tym razem już nie pojechałem jak zwykle na Bemowo, tylko skręciłem w prawo do Babic. Do Warszawy wjechałem Górczewską i Powstańców, Dźwigową przez Włochy do domu.
Dziś rejestrowałem Endomodo, różnica w kilometrach i czasie w stosunku do wskazań licznikowych jest niewielka, 1,5 km i kilkanaście minut, ale nie chce mi się tego tłumaczyć:) To nie jest najważniejsze.
Spędziłem w wodzie równe 56 minut, od 8:35 do 9:31. Początkowo 3 osoby (ze mną) na torze, w tym jeden co z rurką i maską pływał, chyba obserwował kolorowe życie podwodne? Przez niego zderzyłem się czołowo z innym facetem, bo wyprzedzałem tego durnia. Przeprosiłem i tyle, nie było problemu. Na szczęście eksplorator podwodnego świata szybko nas opuścił i dalej już było bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że nie chciało mi się wychodzić po 1500 metrach i postanowiłem "dokręcić" jeszcze 500 metrów:)
Nie miałem ochoty na jazdę rowerem, naprawdę. Przed śniadaniem byłem na basenie i uznałem, że wystarczy na dziś sportowania się. Ale to słońce tak świeciło i świeciło, że po godzinie czytania i zerkania za okna, nie wytrzymałem. Pojechałem na Bródno do fryzjera, ostrzyc się w promocji za 10 zł :) i przy okazji zajrzeć na cmentarz.
Alejki tak wyślizgane, że tylko cud mnie uratował przed glebą. Skończyło się na jednej podpórce, ale bardzo spektakularnej, z poślizgiem jak na żużlu. Wracać postanowiłem Mostem Marykury, bo przecież tam jest taka wygodna DDR. Niestety bardzo się oszukałem, bo zapomniałem, że ścieżek się nie odśnieża. Przecież zimą nikt nie jeździ rowerem, prawda?! Przejechałem bez przyjemności od Modlińskiej do Myśliborskiej, a dalej na jezdnię i na Most. Po drugiej stronie Wisły przyszło zmienić pas, co jak zawsze wywołało zmarszczki na dupie ze strachu, ale tym razem też się udało. Dalsza droga już większych emocji nie dostarczyła.
Znalazłem serwis i sklep rowerowy na Powstańców Śląskich, o którym kilka razy już słyszałem i pogadałem z właścicielem-mechanikiem. Obejrzał i zmierzył łańcuch (wyciągnięty), wolnobieg (4 i 5 zębatka zjechana) i ugadaliśmy się co do ceny. Za 100 zł wymieni jeszcze linkę i pancerz od przerzutki i wyreguluje. Muszę to wymienić, a że kluczy nie mam, to jestem zdany na serwis, taki lajf. Wycieczka dość przyjemna, ale znów zmarzły mi nogi, osobliwie lewa. Ponad 3 godziny w adidasach na rowerze swoje robi. Aby do wiosny! :) PS. Na Annopolu ślad się popsuł, bo musiałem wracać do Odlewniczej, nie ma przejazdu.
Byłem kilka minut przed 8, a ludzi w wodzie więcej niż o 11. Pływałem na torze razem z dwoma innymi osobami, potem jedną, a pod koniec znowu było 3 osoby. Nawet myślałem, żeby przepłynąć dziś więcej, 10 a może 20 długości, bo pływało się dobrze, ale znalazłem pretekst, że mi przeszkadzają:) A w sumie nie było tak źle.