W listopadzie kilometry szły jak po maśle, a w grudniu jak po grudzie i zamiast piętnastu, z trudem czternaście tysięcy kilometrów udało się osiagnąć. Te brakujące 36 kilometrów, wisiało jak miecz Damoklesa od jedenastu dni, a ja codziennie odkładałem na jutro pokonanie brakującego dystansu. Dziś termin się skończył. Najpierw pojechałem do serwisu umówić wizytę z samochodem, a potem jadąc trochę bez planu dojechałem do Pruszkowa...
...i wróciłem przez zachodnie wioski. Jechalo mi się strasznie ciężko; trochę przez wiatr, trochę przez permanentny kryzys i ogólną słabość. Ale za to mogę sobie analizować parametry tętna i inne takie, co to je mierzy moja fitnesowa opaska. Całkiem jak jakiś pros.
Tylko co to jest tętno tlenowe i aerobowe, do licha?!
Co do podsumowania, to pójdę trochę na skróty :)
Kilometrów Strava, a więc i Veloviewer pokazuje nieco mniej, niż w rzeczywistości. Nie zawsze udało się zarejestrować faktyczny przebieg, z różnych zresztą przyczyn. Miarodajny wynik jest w serwisie Bikestats i wynosi 14 011,36 kilometrów. Jest to mój najlepszy wynik od początku przygody z rowerem.
Do tego dodam jeszcze:
Od paru dni nie mogę się zmotywować do kręcenia i dzis postanowiłem położyć temu kres. W dzień nie miałem czasu, ale po obiedzie postanowiłem wywołać Katana78 i okazało się, że chyba oboje potrzebujemy motywacji. Już chwilę po wyjechaniu z domu zaczęło mi się wydawać, że to jednak nie jest dobry pomysł, a szczególnie źle znosiłem jazdę, po częściowo oblodzonych drogach rowerowych. Później, kiedy już dotarłem na miejsce spotkania i ruszyliśmy razem, wcale nie zrobiło się lepiej, a wręcz gorzej, bo zaczęło coś padać. Prawdę mówiąc, paraliżował mnie strach przed upadkiem na śliskiej drodze i bardzo, ale to bardzo żałowałem tego niefortunnego wyjazdu. Gdy tylko dojechaliśmy do Morów, przeprosiłem i pożegnałem moją towarzyszkę i skierowałem się w stronę centrum. Śnieg padał coraz bardziej, a ja cały czas miałem wizję wywalenia się pod koła autobusu. Potem, kiedy już zjechałem na drogę rowerową, cały czas oczekiwałem pod warstwą świeżego śniegu, wyślizganej, lodowej nawierzchni. Wlokłem się ślimaczym tempem i myślałem, że już nigdy ta udręka się nie skończy. Ale się skończyła. Uffff. Nigdy więcej!
W tunelu przy Zachodnim jest już nowe światło i wreszcie coś widać jak się jedzie
Skoro Chińczycy tak szybko dostarczyli mi zamówioną kasetę i łańcuch i nawet zaangażowali w Polsce młodą kurierkę, Polkę, dla odmiany, to nie mogłem zwlekać z wymianą. Tym razem, po raz pierwszy, użyłem dedykowanego narzędzia tzw. "bacika", nota bene też z Państwa Środka. Do tej pory kombinowałem blokując kasetę łańcuchem w rurce, ale teraz to już zupełnie inna para kaloszy. Pełna profeska. Potem już tylko trzeba było sprawdzić efekt i okazało się, że wszystko jest OK. Różnica była była bardzo odczuwalna, ale trudno żeby było inaczej, skoro poprzedni łańcuch przeskakiwał przy każdym mocniejszym depnięciu. Nowa lampka Utorch, pomimo że jest chińską podróbką chińskiego Convoya, też daje radę. I tyle na dziś.
Zaczęło się niefajnie, bo zapomniałem włączyć rejestrację trasy i dopiero w przychodni na Kartezjusza sobie o tym przypomniałem. Potem już stałą trasą na zachód do Zaborowa i powrót przez Borzęcin i inne znane zachodnie wioski. Po drodze, w Klaudynie, zobaczyłem widok, który ucieszy oczy naszego Morsa, a mnie nieco zdenerwował. Nie z powodu samego faktu wycięcia drzew, a z powodu urzędniczej głupoty, która kazała je wyciąć. Pewnie zbudują tu drogę dla rowerów, albo chodnik. Idioci do potęgi!
Z wielkim trudem zmusiłem się do wyjścia, to i widać jak jazda mi szła - jak krew z nosa. Początek był wręcz tragiczny, ciężko, z oporami i dramatycznie powoli. Tak dojechałem aż do Deca na Okęciu, bo to był właściwie główny powód dzisiejszego wyjazdu. Wymieniałem wczoraj klocki i od razu wiedziałem, że coś poszło nie tak, stąd chciałem żeby ktoś fachowo spojrzał na moją pracę. Pracują tam uczynni serwisanci i wiedziałem, że mi pomogą. Najpierw, juz na miejscu, sam rozwiązałem jedną zagadkę - blokowało mi się tylne koło i dlatego czułem, jakbym przyczepę z piachem ciągnął. A w domu jeszcze kręciło się swobodnie i nie przyszło mi do głowy sprawdzać to ponownie. To co poprawił po mnie serwisant było banalnie proste i zajęło kilkanaście sekund, ale trzeba było to wiedzieć. Teraz już wiem jak się reguluje odstęp klocków od obręczy w hamulcach szczękowych - odciąga się rękami. Po wyjechaniu od razu poczułem różnicę, ale wcale nie przybyło mi od tego chęci do jazdy. Udałem się więc z powrotem, ale wybrałem taka drogę, że gdyby mnie jednak chęć naszła, to mogę śmignąć do Nadarzyna i Piaseczna. Tak się jednak nie stało i gdy znalazłem się na Ryżowej, to już pojechałem w kierunku domu. Później, żeby już takiej mizerii nie robić, wydłużyłem troszkę trasę i dojechałem Dźwigową do Połczyńskiej i dopiero tam skręciłem na Ochotę. Całą drogę, od tunelu na Ryżowej, mijałem stojące w korku samochody. To remont i poszerzanie Dźwigowej przy skrzyżowaniu z Połczyńską tak zadziałał na płynność ruchu. W końcówce trasy wydłużyłem pętlę do Żwirki, bo chciałem się "odhaczyć" przy liczniku rowerowym na Banacha. Jak widać, zameldowałem się jako trzysta dziewięćdziesiąty trzeci rowerzysta, choć godzina jest stosunkowo wczesna. Tymczasem w sobotę i niedzielę gdy przejeżdżałem wieczorem samochodem i patrzyłem, to na liczniku było uwidocznionych poniżej dwustu. Wynika z tego wniosek, że ludzie jeżdżą w zimie rowerem, bo muszą dojechać do szkoły lub pracy. A jak nie muszą, to nie jeżdżą. Całkiem odwrotnie jak ja. :)
Jak już kiedyś pisałem izotonik w bidonie chyba wiosny doczeka :) Widok z wiaduktu na Szyszkowej