Dwa kursy: jeden na Postępu, drugi na Powstańców Śląskich, pozwoliły uciułać te trochę kilometrów. Wczorajsze pompowanie do prawie 6 atm daje wrażenie jakbym na żelaznych kołach jechał, najmniejsze nierówności czuję w rękach i siodełku bardzo dokładnie. Sierpień bardzo kiepski rowerowo: najpierw kontuzja, potem brak czasu. Tylko trzy zimowe miesiące były pod względem kilometrów gorsze. No cóż, bywa i tak.
Nie mam kiedy jeździć. Dziś tylko do Hali Człuchowskiej odebrać zabawkę i do warsztatu Jerzego Ceranki, zobaczyć czy promocji nie mają na rowery. Przy okazji chciałem napompować koła, co skończyło się zakupem i wymianą dętki (15 zeta). Po prostu ułamał się wentyl. Szybkość żadna i odległość też żadna i tyle na dziś.
Jechałem ul. Wołoską w stronę centrum drogą dla rowerów, za Galerią Mokotów przejeżdżałem na zielonym świetle ulicę Uniechowskiego, moja prędkość w tym miejscu to ok. 15km/h. Pytanie: co jeszcze mogłem zrobić by uniknąć potrącenia przez samochód skręcający w prawo w Wołoską? odpowiedź: mogłem poczekać kilka godzin, aż w zasięgu wzroku nie będzie żadnego samochodu ze Stevie Wonderem za kierownicą. Nie, nie, spokojnie, nie piszę ze szpitala. Uderzenie było lekkie i na szczęście trafił mnie w tylne koło, nawet się nie przewróciłem, jedynie ze ścieżki mnie zepchnęło. Udało się też nie przywalić w skrzynkę sterującą sygnalizacją świetlną na trawniku, a i rower też wyszedł z tego zdarzenia bez szwanku. Nawet się nie przestraszyłem specjalnie, a jak zobaczyłem przerażonego i przepraszającego młodego kierowcę, to nawet mu wiązanki nie posłałem, bo mi złość przeszła od razu. Oczywiście on mnie nie zauważył, patrzył w lewo, czy Wołoską nic nie jedzie, a nie widział rowerzysty przed maską. Pamiętajmy na ulicy o takich kierowcach, bądźmy na zapas ostrożni.
Endomodo mi się dwa razy wyłączyło i mam dwa odcinki trasy: jeden na Pragę, drugi kończy się przy Moście Siekierkowskim. Nie zamieszczam więc takiej okrojonej, niekompletnej mapy przejazdu. PS. Droga powrotna z Ursynowa, już na swoim rowerze (13km)
Na taką pogodę jak dzisiaj, górale mówią dżdża. Można też tę mokrość w powietrzu określić jako kapuśniaczek, mżawka, siąpawica. Jak zwał, tak zwał, ważne, że przypomniałem sobie jak się jeździ z mokrą dupą i chlupiącą w butach wodą. Po prostu rozkosz. Na dodatek wpadłem w pokrytą wodą sporą dziurę na Czerniakowskiej, tam gdzie estakadę rozbierają na Most Łazienkowski i ledwie się wyratowałem przed glebą. Bujnęło mnie ostro, machałem nogami jak pajac na sznurku, pewnie komicznie to wyglądało, choć mnie do śmiechu nie było. Na szczęście skończyło się tylko na strachu.
A miałem dziś nie jeździć. Padający od rana deszcz skutecznie mnie zniechęcił do wychodzenia z domu. Ale kiedy koło południa przestało u mnie padać, zdecydowałem się jednak pojechać. Miałem do załatwienia sprawę na Ursynowie i ewentualnie drugą na Targówku, ot, zwykłe zadanie kurierskie:) Już po dwóch kilometrach musiałem wyjąć z plecaka kurtkę, bo deszcz, co go nie było na Ochocie, ujawnił się na Wołoskiej. Na Ursynowie sprawy nie załatwiłem, bo pani z Ukrainy nie przyszła do pracy, na Targówku załatwiłem, czyli odebrałem kupione rzeczy. Bilans, pół na pół. A jeździć w mokrych butach, rękawiczkach i spodenkach, zachlapanych okularach i ubłoconych nogach, naprawdę nie lubię! Mapy nie ma, bo ważniejszy był dla mnie kontakt ze sprzedającym niż rejestracja trasy, a tych dwóch rzeczy mój telefon nie umie pogodzić. Na Ursynów jechałem najkrótsza trasa, czyli Wołoską, Al. Wilanowską, Doliną Służewiecką, Anody i Rosoła. Stamtąd na Targówek wzdłuż Wisły do Mostu Gdańskiego i potem do Wysockiego i na miejsce. Powrót tą samą drogą, za mostem Gdańskim, Konwiktorską, Andersa i Aleją Solidarności, Towarową i Grójecką do domu. Po powrocie ciuchy do pralki, a ja do wanny - roweru już mi się czyścić nie chciało. Czy można to polubić? Ja nie polubię...
Może i nie jest to najkrótsza trasa jak na zadanie kurierskie, które dziś wykonywałem, ale ponieważ dostarczaniem przesyłek zajmuję się bezpłatnie, trudno wymagać bym szybko docierał na miejsce. Ważne, że dojechałem i przekazałem, co było do przekazania i odebrałem, co było do odebrania. Przy okazji wykonałem najdłuższą podróż rowerową i to całkiem fajną, niezbyt ruchliwą drogą. Mam tu na myśli odcinek z Mszczonowa do Tarczyna i Piaseczna, a nie krajową "ósemkę". Jechało się bardzo dobrze, rower śmiga jak marzenie, a jedyny dyskomfort, to ból na styku z siodełkiem rowerowym.
Czym ci obywatele zasłużyli się podczas pierwszej wojny światowej, że postawili im pomnik? Dość późno, bo po 33 kilometrach zorientowałem się, że nie włączyłem rejestracji trasy. Bez komentarza.<facepalm> .
Pies to nie byle jaki, już samo jego arystokratyczne imię i zawołanie rodowe wystarczy, by odczuwać pełną uniżoność i uszanowanie. Zwie się bowiem Quantico Del-Orte i jest dumnym potomkiem molosów, walczących u boku rzymskich legionów. Ma nieco ponad sześć miesięcy, przekroczył już 40 kg wagi - i to nie jest jego ostatnie słowo. Na razie jest uroczym, żywiołowo serdecznym, pełnym miłości do wszystkich szczeniakiem, ale właściciel twierdzi, że to mu z wiekiem przejdzie. Jak dorośnie będzie nieufnym, pełnym rezerwy do obcych psem (a przynajmniej tak piszą o tej rasie w mądrych książkach). Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, po powitaniu jakie mi dziś zgotował.:)
. Próbowałem dokręcić do setki, ale jeżdżenie wokół domu wydaje mi się bez sensu. Bo czym różni się 98 kilometrów od 100? Niewiarygodne! Vmax w okolicach tunelu Trasy W-Z.
...się z delikatnością dziecięcego świata i romantycznymi spacerami.
Na Ursynów pojechałem zamknąć uchylone okna w mieszkaniu mojej córki. Sam je takie zostawiłem, żeby wywietrzyć i wysuszyć po praniu dywanów, ale potem pomyślałem o złodziejach wchodzących z dachu przez balkon i w związku z tym, sami rozumiecie... Nie miałem wiele czasu, wybrałem więc drogę niezbyt długą, ale też nie najkrótszą. Prosto Grójecką i Alejami, przez most aż do Ronda Waszyngtona, (tam Vmax), potem skręt w prawo Francuską, w prawo Zwycięzców, do Wału Miedzeszyńskiego i do Mostu Siekierkowskiego. Na Ursynów wjechałem tym razem od Świątyni Opatrzności Bożej, ostro pod górę ulicą Orszady. Bez problemu. Wracałem najkrótszą drogą, tak jak przedwczoraj i spiesząc się, dotarłem do domu w 30 minut. Rewelacja.
Uprzedzając pytania informuję, że różowe drzewo rośnie blisko naszej działki. Jak widać pojechałem tam starym rowerem z Decathlonu, dystansu nie dodawałem bo to nie ma chyba nawet kilometra w obie strony.
Wykorzystując okazję pojeżdżenia dobrym sprzętem, wybrałem się rano pozałatwiać trochę spraw. Do Centrum Mody w Nadarzynie, gdzie miałem pierwszy przystanek, dojechałem ze średnią prędkością 25km/h. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko potrafię jeździć, 30km/h osiągałem bez większego wysiłku. Drugą sprawę miałem do załatwienia na Ursynowie, więc drogą wśród drzew dojechałem do Magdalenki, a potem skręciłem na Falenty. Liczyłem, że gdzieś tam napotkam S-2, bo to teraz najkrótsza i najlepsza droga do Puławskiej. I nawet o dziwo, udało się znaleźć gotowy wjazd, koło schroniska na Paluchu. Wczoraj pisałem o mylących nieco tablicach informacyjnych na S-2, dziś ilustracja zdjęciowa.
Pomimo, że tablica daje nadzieję dojechania aż do Terespola, to rzeczywistość, jak to zwykle u nas, jest całkiem inna. Jakieś czterysta metrów dalej jest zjazd do Puławskiej i to na razie wszystko.
Po dojechaniu do celu dzisiejszej wyprawy zabrałem to, po co przyjechałem i przed drogą powrotną poprawiłem ustawienie klamek hamulca i przerzutek, bo po opuszczeniu kierownicy jakoś mi nie pasowały. Metoda prób i błędów znalazłem optymalne położenie i wyruszyłem najkrótszą drogą do domu, bo już po jedenastej było, a ja bez śniadania. Pomimo, że na głodniaka, wracałem tylko pół godziny, co jest kolejnym rekordem trasy. Po trzech dniach jeżdżenia, wniosek wydaje się być oczywisty: od roweru też sporo zależy, nie tylko od rowerzysty. Komfort jazdy też jest nieporównywalny. Wprawdzie amortyzowana sztyca wydawała z siebie denerwujące skrzypienie, ale w połączeniu z amortyzowanym widelcem, wydaje mi się, że płynę, nie jadę. Wszystkie nierówności wybierane i tłumione są idealnie, ten rower by mi się nad morzem przydał. Moje ręce, a szczególnie nadgarstki, przyjęły by tę zamianę z dużą wdzięcznością. A po powrocie wystarczyło użyć WD-40, by skrzypienie sztycy ustało. PS. Dziś kolejne odkrycie: ten rower jest większy! Stojąc okrakiem, rama prawie dotyka newralgicznego miejsca, którego dotykać absolutnie nie powinna. Odległość od środka suportu, do końca rury podsiodłowej - 55cm. .
Wracałem z Ursynowa tą samą drogą co wczoraj, przez Lemingowo. Na mostku z kłódkami zakochanych, na rogu Wilanowskiej i Przyczółkowej, miała zbiórkę mocna ekipa super-pro-bikerów-stylowych-jak-nie-wiem-co. Aż z roweru musiałem zejść, żeby wśród nich się przecisnąć na drugą stronę. Przez chwilę poczułem się wśród nich, jak przed startem do Giro, albo jakiego innego TurDeFranca. Ale szybko zawstydziłem się takich myśli, że ktoś mógłby mnie do nich przyrównać i szybko oddaliłem się w kierunku miasta. Belwederską podjechałem łatwiej niż się spodziewałem, ale dalej to już się nie dało. Policja, BOR, Żandarmeria Wojskowa (która nosi teraz opaski MP, na wzór amerykański), jednym słowem - Strefa Zero. Na Klonowej, w którą mnie skierowali funkcjonariusze, szykowali się do grania i maszerowania
Nie miałem czasu na dalsze obserwacje przygotowań do obchodów Dnia Wojska Polskiego, bo na śniadanie chciałem do domu zdążyć, więc stamtąd najkrótszą drogą popedałowałem na Ochotę. PS Odkryłem dziś dopiero, że siodełko się rusza, bo ma amortyzowaną sztycę... <facepalm>