Mogła być pierwsza setka w tym roku, ale zamarudziłem rano w domu i zabrakło czasu. Trasa wiodła przez Plac Zbawiciela do Agrykoli, a potem wzdłuż Wisły, bulwarami, aż do Lasku Bielańskiego i Łomianek. Potem, wiadomo, Rolniczą do Czosnowa, a po jego minięciu nowym przejazdem pod "siódemką", przez Dębinę i dalej skręt do Czeczotek. Na końcu puszczańskich wsi są Wiersze i Kiścienne i już droga wojewódzka 579 prowadząca do Leszna. Stamtąd jeszcze tylko trzydzieści kilometrów i dom. W Szeligach niestety budowa olbrzymiego osiedla doprowadziła do zniszczenia asfaltu i nadal jest ruch wahadłowy. Nie polecam tgo dojazdu do Lazurowej. Pogoda ładna, słońce, sucho i kilka stopni na plusie. Można jeżdzić.
Znowu wypadło mi jechać na Ursynów do sklepu harcerskiego i z ciekawości zahaczyłem po drodze, o słynną strefę relaksu na rogu Puławskiej i Madalińskiego. Nie będę się tu wyzłośliwiał, lepiej i dowcipniej zrobił to Krzysztof Stanowski z Kanału Zero, dla zainteresowanych link jest tutaj .
Do Piaseczna jechałem z myślą o oddaniu zakupionych akcesoriów zainteresowanej, ale dowiedziałem się, że jest w szkole, więc wrzuciłem do skrzynki na listy i wróciłem do domu.
Rozruch trwa długo w tym roku, ale mam nadzieję, że jak już silnik zaskoczył, to powinien zacząć działać. Pogoda nie dała mi pretekstu do siedzenia w domu; nie padało, nie wiało jakoś mocno, nie było śniegu, nie było ślisko, nie było mrozu, więc w końcu ruszyłem. Wyszedł w miarę przyzwoity dystans, a w każdym razie bez wstydu można go zapisać. Trasa bez wydziwiania, taka sama jak zwykle, przez Michałowice do Nadarzyna. Tam już można wybierać wiele wariantów dalszej jazdy, w zależności od czasu i chęci, ja wybrałem wariant niezbyt daleki, przez Łazy i Antoninów do Lesznowoli i powrót przez południowe wioski. Tylko końcówka trasy była przez Paluch i serwisówkę S2 do Alei Krakowskiej, bo w Centrum Rowerowym chciałem dokupić drugą oponę. Ale ponieważ nie mieli w sklepie, kupię przez ich stronę.
Zajrzałem do historii moich wpisów, żeby jakoś usprawiedliwić swoje lenistwo - i trochę się podbudowałem. Na przykład w zeszłym roku w styczniu przejechałem 385 kilometrów, a i tak rok zakończyłem rekordowym wynikiem. Dziś wyjechałem, bo cisza na blogu wywołała zaniepokojenie niektórych czytelników i pytania o stan zdrowia. Dziękuję za troskę, u m mnie wszystko w porządku, aktualnie spoczywam na laurach i czekam na lepsze warunki drogowe. Jazda po zalodzonych fragmentach śmieszek rowerowych powoduje strach i nie mam zamiaru z nim walczyć. Wolę zrezygnować z tych ekstremalnych doznań. Po powrocie basen.
Plan był taki, żeby ostatniego dnia roku zaliczyć ulubioną drogę rowerową w Michałowicach wzdłuż Raszynki i ulubione, rzecz jasna, Gassy. Jak widać z mapy, udało się go zrealizować stu procentach. Pogoda dopisała, jechało się bardzo dobrze, wreszcie nie zapomniałem założyć cieplejszych rękawiczek i nawet wkładki filcowe do butów się zmieściły. A właściwie noga do butów z wkładkami. :)
Podsumowanie 2024 roku:
W minionym roku ustanowiłem nowy, wyśrubowany rekord przejechanych kilometrów wynoszący aż 15 212 km, z czego 56 razy była to wycieczka powyżej 100 km. Kilometry z infografiki Veloviever się trochę różnią, co wynika z tego, że bazuje na danych ze Stravy, a nie wszystkie jazdy zapisały się prawidłowo. To moja wina, że zapominałem włączyć licznika, albo bezmyślnie skasowałem jazdę bez zapisywania. To drugi z rzędu rekordowy rok z tym, że w 2024 poprawiłem wynik aż o 1039 km, gdy poprzednio tylko o 162.
Za to urobek nowych gmin jest mniej niż mizerny. Jedna wyprawa 16.09. przyniosła cztery nowe: Goworowo, Różan, Rzewnie i Szelków, czyli mam zdobyte 349 gmin.
Z kolei zabawa w kwadraty ma to do siebie, że im większy kwadrat, tym trudniej go powiększyć. W tym roku 31 razy jeździłem po kwadraty i podstawowy kwadrat rozbudowałem do wymiarów 56x56 (+4)
Wyszedłem na rower właściwie tylko pro forma, bo cel już przecież mam osiągnięty. Ale głupio jakoś nie dołożyć jeszcze choć kilkudziesięciu kilometrów, skoro jest czas i nie pada. Czasu zbyt dużo nie miałem i planu na trasę też, to pokręciłem się po mieście troszkę i tyle.
Wczoraj, po tygodniowym pobycie nad morzem, gdzie tylko spacerując zdobyłem 132 małe kwadraciki i 3 normalne, po powrocie do Warszawy odebrałem rower z serwisu. Wowa specjalnie dla mnie otworzył sklep późnym wieczorem, żebym dziś rano mógł troszkę pojeździć. Tym bardziej mu dziękuję, że wrócił właśnie z trasy do Grójca i z powrotem i miał w nogach 108 kilometrów. Ale rowerzysta rowerzystę zawsze zrozumie.
Wjeżdżając rano zamierzałem zrobić stałą, niedzielną trasę do mostu w Obórkach, ale w trakcie jakoś mi się odechciało i dojechałem tylko do POW i stamtąd przez Miasteczko Wilanów i Ursynów wróciłem do domu.
Ostatnie kilometry przed jutrzejszym wyjazdem świątecznym, choć po powrocie powinno udać się jeszcze coś pokręcić. Oddałem Wowce rower do serwisu, zawiozłem mu linki i pancerze, nową owijkę na kierownicę do tego klocki i umówiłem się na odbiór u niego w domu w sobotę. Jak nie będzie padać, to będę miał jeszcze trzy na wyśrubowanie mojego rocznego rekordu.
Obudziłem się dość wcześnie więc uznałem, że zdążę na trochę wyskoczyć na rower. Później miałem już harmonogram dnia wypełniony, a chciałem też na Stravie mieć te piętnaście tysięcy kilometrów. Różnica wynika z tego, że nie zawsze i nie od początku włączałem licznik i Garmin nie zliczył dokładnie przejechanego w tym roku dystansu. Trasa ta sama, do ulubionej drogi rowerowej przy stawach w Michałowicach z lekkim odbiciem do Urzędu Gminy.
Wreszcie pogoda pokazała swoje łaskawsze oblicze i mogłem postawić kropkę nad i. Do piętnastu tysięcy kilometrów brakowało tylko jednej jazdy, ale że wyjeżdżam na Święta już w sobotę i wracam też w sobotę, więc wcale nie miałem stuprocentowej pewności, że się uda. Wymyśliłem sobie, że przejadę "trójkąt gassowy" w odwrotnym kierunku niż zazwyczaj, czyli z domu do Piaseczna, potem Gassy i nad Wisłą do Warszawy. Wszystko szło dobrze, dopóki w Chylicach nie poczułem znajomej miękkości pod dupą - guma! Szybko i sprawnie wymieniłem dętkę, dziękując w duchu, że jest ciepło i nie mam zgrabiałych rąk. Nie chcę nawet myśleć, ile czasu, uwagi, wysiłku, by mi to zajęło przy minusowej temperaturze. Moja radość z naprawy nie trwała zbyt długo. bo już na Literatów przed Gassami znów poczułem to samo. Tym razem postanowiłem spróbować zadziałać doraźnie i dopompować, z nadzieją, że dokupię i wymienię dętkę w Konstancinie. Jeszcze tylko dwa czy trzy razy przystawałem i udało się dojechać do sklepu. Kupiłem dętkę i pod sklepem zabrałem się za wymianę, tym razem dokładnie sprawdzając wewnętrzną stronę opony. Nic nie znalazłem i nic ostrego pod palcem nie wyczułem, bo tym razem winna była zapasowa dętka, a właściwie to ja. Tyle czasu woziłem zapas z naklejoną kiedyś łatką samoprzylepną, że klej nie wytrzymał i z jednej strony troszkę się odkleiła. Myślę, że te łatki spełniają swoją rolę, gdy po naklejeniu trafiają do opony i ciśnienie pomaga im dobrze się przykleić. A moja dętka jeździła wiele miesięcy w torbie, przy upałach i mrozach i klej tego nie wytrzymał, więc dokupiłem drugą dętkę i tym razem niespodzianki z zapasem nie będzie.