Zamarudziłem nieco przed południem i na dłuższą wycieczkę czasu zabrakło - i dobrze, bo za gorąco na setkę. A że dawno w Palmirach nie byłem, to sobie dziś postanowiłem tam pojechać. Nie robię tego często, bo z Truskawia najpierw jest dwa kilometry totalnie powybijanej drogi, a następnie półtora kilometra kocich łbów - asfalt pojawia się dopiero za cmentarzem. Gdy dojechałem do krajowej "siódemki" zrobiłem wyjątek i tym razem, nie bacząc na hałas samochodowy, pojechałem drogą techniczną wzdłuż niej, aż do samej Warszawy. Gdy tak sobie niespiesznie pomykałem, poczułem w pewnym momencie jakieś obce ciało wewnątrz jamy ustnej. Pierwsza myśl - plomba wyleciała! Gdy językiem wypychałem to coś na zewnątrz, poczułem jakby oparzenie od iskierki w ustach i w palcach poczułem coś niedużego i miękkiego, co natychmiast rzuciłem na ziemię. To musiała być mała pszczółka lub osa, która lekko udziabała mnie jednocześnie w język i dolną wargę od wewnątrz. Przez następne kilka kilometrów czułem lekki ból i odrętwienie, ale na szczęście większych dolegliwości nie miałem. Na Agrykolę wdrapałem się w takim tempie, że nawet się nie zdyszałem - czas o minutę gorszy od PR. Może minuta to niewiele, ale nie przy PR w granicy dwóch minut. :)
Na zakończenie spotkała mnie za to miła niespodzianka. Na Polu Mokotowskim dwie miłe hostessy rozdawały piwo królewskie niefiltrowane. Oczywiście wziąłem i ja i nawet przez chwileczkę myślałem, żeby je szybciutko wypić na miejscu. Uznałem jednak, że nie wypada w stroju rowerowym i z rowerem afiszować się z publicznym piciem. Rowerzyści i tak mają przerąbane i u pieszych i u zmotoryzowanych, to co ja będę jeszcze jeszcze jeden kamyczek do ogródka wrzucał.
A piwo rzeczywiści dobre, wypiłem je dla uczczenia przekroczenia PIĘCIU TYSIĘCY KILOMETRÓW w tym roku.
Wczoraj przejechałem 940 km i w samochodzie spędziłem ponad 12 godzin, więc dziś chciałem trochę rozruszać kości. Przy okazji rozwiązałem pewną zagadkę :)
Upał taki, że spać nie można, to wstałem i pojechałem. Na ulicznym termometrze o siódmej rano rześkie 29°C, ale odczuwalnie kilka stopni mniej. Wiaterek trochę chłodził, mokra chustka na głowie też swoje dawała, więc początek podróży był bardzo przyjemny. Później już było tylko gorzej, ale że dystans krótki, to dało się wytrzymać. Wracałem drogą 92, czyli dawną wylotówką na Poznań i jako że znaki zakazu jazdy rowerem ustawione są bardzo gęsto, musiałem udawać niewidomego. Droga dla rowerów jest w takim stanie, że trzeba być bardzo zdesperowanym, albo niezwykle praworządnym żeby z niej korzystać. Do upału dochodził więc strach przed mandatem, powodując jeszcze obfitsze strużki potu na całym ciele. Podobno od jutra ma być chłodniej...?
Odprowadziłem Hondę do Piaseczna i wróciłem rowerem. Byłem w normalnym ubraniu, na dodatek bez rękawiczek i kasku, więc nie nastawiałem się na dalsze dystanse. Na szybką jazdę zresztą też nie. Za gorąco dzisiaj, na Kinie Ochota termometr pokazywał 33,3°C. Agrykola podjechałem bez szansy na poprawę wyniku. Był gorszy o 19 sekund. Końcówka Trasą Łazienkowską.
Postanowiłem utrwalić sobie wczorajszą drogę i pojechałem tak samo, tylko w drugą stronę. Głównie chodziło mi o Pruszków, bo jakoś nie ogarniam tego miasta. Dziś okazało się, że znowu pomyliły mi się kierunki i to pomimo ciągłego sprawdzania w telefonie. Jakiś nieogarnięty jestem. Dopiero jak znalazłem Żbików. charakterystyczny kościół i wiadukt nad Autostradą Wolności mogłem dalej jechać na pamięć. Chyba będę musiał jeszcze raz tam się wybrać i pojechać jak należy. Niedobrze tylko, że oni nie lubią rowerzystów i znaków nastawiali zakazu od groma. Dziś rano ruchu nie było, to olałem - jak pojadę w normalny dzień mogę zarobić mandat.
Nie miałem dziś żadnego innego celu jak tylko zaliczyć setkę. To się chyba nazywa jeżdżeniem dla statystyk, prawda? Jadąc na zachód zmagałem się z przeciwnym wiatrem i w Lesznie średnią miałem 18,7km/h, ale potem już ho! ho! Niestety wiedziałem, że jadąc stałą trasą przez zachodnie wioski nie osiągnę założonego dystansu i musiałem pokombinować, żeby nie dokręcać pod domem. Skierowałem się na Ożarów i Pruszków, ale do Tworek już dziś nie zaglądałem, tylko pojechałem na Piastów. Potem uprzytomniłem sobie, że to wszystko za krótko i postanowiłem poszukać drogi na Pęcice i Janki i tamtędy dotrzeć do domu. Przy zakładach Centra skręciłem na południe i po krótkim błądzeniu odnalazłem w końcu właściwą drogę. Zdjęcie tylko jedno, bo szkoda mi było czasu. Drugie, jako ciekawostka. Ten rower stoi przypięty w tym miejscu jeszcze od wczesnej wiosny. Może właścicielowi się film urwał jak go przypinał i do dziś nie wie, co się z nim stało?