Po swojej prywatnej Golgocie, bo tylko tak mogę nazwać wczorajszą jazdę, z niejaką obawą myślałem o wsiadaniu na rower. Na szczęście totalna niemoc odeszła, co stwierdziłem, jak tylko wpiąłem buty w pedały i zakręciłem kilka razy. Po kryzysie nie pozostał nawet ślad, jechałem lekko i bez wysiłku, z prędkością rzadko u mnie spotykaną. A wiatr miałem boczny, nie z tyłu i to do samego Kampinosu. Po wjechaniu w Puszczę zyskałem osłonę i w sumie było mi wszystko jedno skąd wieje, a na ostatnim odcinku z Czosnowa do Warszawy było już z górki.
Korzystając z pobytu na działce kontynuowałem zbieranie kwadratów w okolicach Nasielska. Działkowy rower nadaje się do jazdy terenowej, co dziś bardzo się przydało. Nie wiem co bardziej mnie wyczerpało - teren czy upał - ale tak ciężko nie jechało mi się jeszcze nigdy. Nawet nie chcę i nie umiem tego opisać. Max square: 54x54 Max cluster: 3405 (+17) Total tiles: 6350 (+11)
Tym razem narysowałem sobie trasę w kierunku południowo - zachodnim, aż hen pod Skierniewice. Ostatnio zająłem się rozbudowywaniem kwadratu na kierunku zupełnie przeciwległym, czyli w okolicach Nasielska, a tymczasem dzisiejszy kierunek leżał odłogiem. No i po dzisiejszej jeździe mój podstawowy kwadrat powiększył się do rozmiaru 54x54! Trasa wytyczona przez brouter.de całkiem sensowna, szutru zaledwie kilkaset metrów, a drogi zupełnie puste i tylko z rzadka ciężarówki z jabłkami się trafiały. Tylko asfalt mógłby być lepszy, ale na lokalnych drogach trudno oczekiwać cudów. Zresztą nie było tego złego asfaltu aż tak dużo. Przyjemnie się jechało, a na stację powrotną w Radziwiłłowie dotarłem pół godziny przed czasem. Czyli bez nerwów i bez stresu. Sama przyjemność z takiej jazdy. PS. Doliczam kilometry z Zachodniego do domu.
Max square: 54x54 (+1) Max cluster: 3388 (+27) All cluster: 3529 (+27) Total tiles: 6339 (+13)
Nie miałem pomysłu na dzisiejszy wyjazd, więc pojechałem zawieźć zostawione wczoraj na działce okulary i odebrać przyszykowane dla mnie śrubki. Wprawdzie nie była to sprawa pierwszej potrzeby, ale powód do wyjazdu dobry jak każdy inny. Z Piaseczna pojechałem do Cieciszewa uzupełnić kalorie pączkiem i słodkim napojem gazowanym, a stamtąd stałą i lubianą trasą do domu. Temperatura wreszcie przyjazna dla ludzi, do tego wiatr w plecy, sama przyjemność taka jazda.
Krótka wycieczka po okolicy, nad jezioro i przejazd nad Wkrą. Zawsze byłem ciekawy jak tam jest nad tym jeziorem, a nigdy tam nie byłem. No więc teraz już wiem. Należy do Polskiego Związku Wędkarskiego i nie ma żadnej plaży, ani swobodnego dostępu do linii brzegowej.
Postanowiłem dozbierać trochę kwadratów i rozbudować mój podstawowy od północy. Teraz już bez jazdy pociągiem nie daje się tego zrobić i tym się różnią od małych kwadracików, które od biedy i w Warszawie jeszcze mogę znaleźć. Sednem i największą atrakcją tej zabawy, jest odwiedzanie nowych miejsc i poznawanie nowych dróg, a nie kręcenie kilometrów wciąż na tych samych trasach. Dziś padło na tereny położone na zachód od Nasielska, z opcją powrotu z tej właśnie stacji Kolejami Mazowieckimi. Wszystko udało się zrealizować w pełni, trasa wiodła po dobrych i bardzo dobrych asfaltach, z krótkim fragmentem szutrów premium, a do tego udało się zdążyć, w ostatniej chwili, na wcześniejszy pociąg powrotny. Pogoda i wiatr sprzyjające, jedzenia i picia wystarczyło bez konieczności uzupełniania, prędkość całkiem zadowalająca, pociąg pusty i klimatyzowany. czyli wszystko OK. PS. Dodaję cztery kilometry z Peronu 9 Dworca Zachodniego PS2. Przekroczyłem 9 000 km w tym roku
Dziś trzeba było pojechać uzupełnić zapasy żywnościowe, gdyż w lodówce już tylko światło zostało. Dlatego wczoraj wyrysowałem sobie taką krótką trasę po kwadraciki znów udało się odkryć nieodkryte fragmenty Młocin, Dąbrówki Leśnej i Łomianek.
Rano zięć poporsił mnie o sprawdzenie stanu licznika w samochodzie służbowym i to rozpoczęło zdarzeń skutkujących znaczącym opóźnieniem wyjazdu rowerowego. Okazało się, że akumulator całkiem się rozładował, a ja nie chciałem zostawiać nierozwiązanego problemu. Kable rozruchowe wożę ze sobą nie tylko w zimie, ale przez okrągły rok i nawet jak przydadzą się raz na pięć lat, to uważam, że tak trzeba. Dziś właśnie przyszedł ten dzień. Gdy silnik zaczął pracować, pojechałem trasą S79 do lotniska i z powrotem podładować akumulator, a gdy wróciłem i wsiadłem na rower, zauważyłem w przedniej oponie kompletny flak. Zdjąłem koło, wyjąłem dętkę, znalazłem dziurę, nakleiłem łatkę, napompowałem i wreszcie mogłem ruszać. Te nieprzewidziane okoliczności na tyle opóźniły mój wyjazd, że jechałem właściwie troszkę po kwadraciki, a reszta to była totalna improwizacja. Na stałą trasę wróciłem dopiero jadąc wzdłuż Wisły z Wólki Dworskiej w stronę Gassów. To ostatnia jazda z bazy w Piasecznie, wracam do domu.
Nie spieszyło mi się rano na rower, bo po całonocnych opadach deszczu trzeba było poczekać aż wyschną jezdnie. Do tego dziś dzień targowy, czyli dochodzą obowiązkowe zakupy w mieście, no i w rezultacie wyjechałem bardzo późno. Nie miałem planu i nie bardzo wiedziałem gdzie jechać, dlatego pozbierałem tylko trochę kwadracików i wróciłem do domu. Wreszcie po tylu dniach upałów zdarzył się dzień z ludzką temperaturą.
Dziś do Góry Kalwarii pojechałem nieco dalszą drogą, ale nie na tyle by przekroczyć setkę. Rysując trasę zależało mi na raczej na nowych drogach, czytaj: "kwadracikach" i nawet nieźle mi to wyszło. Asfalty dobre, drogi puste, pogoda niezła, więc droga do Góry Kalwarii minęła nie wiadomo kiedy. Znów nie miałem na tyle czasu by się rozsiadać w kawiarni, ale odwiedziłem kontrolę antydopingową, przywitałem się z Maćkiem, który dziś zamiast stać za ladą, prowadził rozmowę biznesową, zatankowałem bidony i pojechałem. Przed Gassami odebrałem telefon od żony z zapytaniem, czy jadę w tę burzę. W Piasecznie lało, waliło i błyskało, a ja zupełnie nieświadom cieszyłem się doskonałą pogodą. Dopiero w Konstancinie usłyszałem pierwszy i jedyny grzmot, ale bez żadnych innych oznak burzy, a po kolejnych kilku kilometrach, w Chylicach, wjechałem w strefę deszczu. Było jednak tak gorąco, że niewiele sobie z niego robiąc, radośnie pedałowałem do celu. Piętnaście minut wystarczyło by zaczęła mi chlupać woda w butach, ale to był już koniec deszczu. Właściwie jedyną niedogodnością dzisiejszej jazdy były zachlapane okulary i ograniczone widzenie.