Coś mi te upały odbierają chęć na jeżdżenie, choć gdy już wyjadę, to wcale nie jest tak źle. Dziś wybrałem się dopiero po jedenastej, czyli słoneczko już dobrze przygrzewało i nie narzekałem na temperaturę. W czasie jazdy pęd wiatru osusza pot z twarzy, gorzej jest jak się trzeba zatrzymać. Ale zapewne gdybym nie miał do załatwienia spraw, to na rower bym nie wsiadł. Najpierw pojechałem na Domaniewską 50, bo tam Google mi wskazało serwis Huaweia. Na miejscu okazało się, że to siedziba firmy, i pracują sami Chińczycy. Tak przynajmniej powiedział mi w zaufaniu pan ochroniarz: - Panie, tam sami Chińczycy, nie dogadasz się pan! Chwilowo więc odpuściłem sprawę wymiany zbitej szybki w telefonie i pojechałem zakupić olej i filtry, bo zawsze przed wakacyjnym wyjazdem nad morze robię przegląd w aucie. Wracałem więc ze sporym obciążeniem na plecach, ale nie to było najgorsze, a awaria windy gdy już dotarłem do domu... :( ......... Ponownie usiadłem do komputera i tym razem postanowiłem zawieźć telefon do firmy naszej koleżanki w Jankach. Pojechałem naokoło, aby ślady się nie pokrywały i żeby pętla jakoś wyglądała. W jankach wpakowałem się w remontowaną ulicę, z Falenckiej pojechałem do Dawid i wróciłem drogą rowerową wzdłuż lotniska, czyli Wirażową i... wszystko na nic! Pierwszy raz w tym roku zapomniałem włączyć rejestrację trasy, a spostrzegłem to na ostatniej prostej na Żwirki i Wigury. To już nie opłacało się włączać.
Nie mam siły, ani weny, by opisywać standardową wycieczkę po stałej trasie. Tyle tylko, że przy przystani promowej zostałem zaczepiony przez rowerzystkę z sakwami, pytającą o jakość trasy do Warszawy. W oczekiwaniu na dwójkę jej współtowarzyszy podróży, wytłumaczyłem jej jak Szlakiem Wisły dojechać do Nowego Dworu Mazowieckiego. Pocieszyłem też, że za chwilę zaczynają się doskonałe asfalty Republiki Rowerowej Gassy i aż niemal do Jabłonny dojadą utwardzonymi drogami. Po chwili rozmowy dowiedziałem się, że zainspirował ich Maraton Wisła 1200 i postanowili w trójkę przejechać trasę od Wisły do Gdańska. Tak na oko to mieli w sumie jakieś 180 lat, z tym że facet miał co najmniej 70, a dwie panie resztę...
Ulica Literatów prowadzi z przystani w Gassach do Konstancina Jeziorny. Po lewej kukurydza, po prawej rżysko albo ściernisko, zależy od regionu.
Ta sama ulica Literatów, tym razem nieco dalej, w pobliżu skrzyżowania na Słomczyn. Jeśli wybieramy się do Góry Kalwarii to skręcamy właśnie tu.
Autor bloga raczy się Lody Igga na Rynku w Piasecznie. Kulki XXL po 3 zł
Troszkę wody dla ochłody
Dawno na blogu nie było Fortu Zbarż - to już jest
Na koniec wiekopomne wydarzenie. Przejazd jeszcze nie skończony, ale już można bez strachu, na legalu przejechać. Na tym właśnie skrzyżowaniu często czaili się strażnicy miejscy lub policjanci i wyłapywali niesfornych rowerzystów. Ja sam też raz uciekałem przed funkcjonariuszami. Skutecznie zresztą. Dla niewtajemniczonych Grójecka - Banacha.
Po wczorajszym zejściu z trasy i dokończeniu podróży pociągiem pozostał jakiś niedosyt, a nawet lekki niesmak. Dlatego dziś musiałem pojechać do Legionowa ponownie i przejechać nad Zalewem Zegrzyńskim, czyli zrobić to, z czego wczoraj zrezygnowałem. Po drodze zajrzałem na Powązki i nareszcie jest! Oczywiście napis na tablicy, na który czekaliśmy od marca. Do Legionowa z Warszawy można dojechać trzema drogami: Modlińską, tam gdzie wczoraj zginął rowerzysta na Bianchi, ulicami Tarchomina, albo wałem wiślanym. Ja wybrałem ten ostatni sposób i nawet kostka mi niespecjalnie przeszkadzała. Przez Legionowo, aż do wiaduktu nad torami prowadzi droga lokalna, a za wiaduktem do ronda w Wieliszewie jedzie się drogą krajową 61 prowadzącą na Mazury. Ale dziś nie było tak źle, zresztą to tylko siedem kilometrów. Jak już byłem w Nieporęcie miałem do wyboru trzy drogi, z których dwie prowadziły do Warszawy. Ja wybrałem tę trzecią prowadzącą w stronę Ryni, a gdy juz tam dojechałem, zboczyłem nieco z drogi i odwiedziłem ośrodek "Promenada". Kiedyś często jeździlismy tam z dziećmi i chciałem zobaczyć co się zmieniło. Moim zdaniem nadal jest to fajne miejsce na wypoczynek nad wodą. Później jeszcze zatrzymałem się w Radzyminie u brata. Pogadalismy sobie, odświeżyłem się, coś tam zjadłem, wypiłem i z nowymi siłami ruszyłem na ostatni etap. Na drodze międzynarodowej numer osiem, kiedyś głównej wylotówce na Białystok i dalej na wschód, ruch odbywa się jednym pasem. Na szczęście w stronę Warszawy jest wygodne, szerokie pobocze, ale jazdy rowerem w stronę przeciwną zdecydowanie nie polecam. Już w samym mieście pokręciłem się po ulicach, zajrzałem do mamy na Bródno, pozwiedzałem Pragę, a i tak do setki mi zabrakło. Musiałem dokręcać, ale już mi to nie przeszkadza. Myślę, że moja poprzednia niechęć spowodowana była zmęczeniem. Teraz stówka nie robi już wrażenia. PS. Na Moście Poniatowskiego najpierw zatrąbił, a potem wyprzedził mnie "na gazetę" autobus linii 111. Jechałem buspasem bo inaczej zablokowałbym cały most. Gdy zatrzymał się na przystanku, wyprzedziłem go i do Ronda de Gaule'a trzymałem się środka pasa. Gdy ponownie mnie wyprzedzał, tym razem zachował bezpieczną odległość. I obeszło się bez trąbienia
Poranny niedzielny wyjazd ma wiele dobrych stron i tylko jedną złą - nie można się wyspać. Z tych dobrych, najbardziej sobie cenię znikomy ruch samochodowy na ulicach, a dziś dodatkowo, całkiem przyjemną temperaturę. Wiedząc ile mam czasu wybrałem kierunek Gassy, bo nadzieja umiera ostatnia. Ja cały czas liczę na sławę nieustraszonego odkrywcy i pogromcy pytona tygrysiego. Niestety dziś też mi się nie udało.
Wracałem do domu przez Kierszek skrajem Lasu Kabackiego do Puławskiej, a później chciałem Karczunkowską dojechać do południowych wiosek, ale to był zły pomysł. W Jeziorkach nadal trwa budowa przejazdu przez tory i widzę, że będzie tam wiadukt. Na razie trzeba rower przeprowadzić kilkadziesiąt metrów przez plac budowy. Końcówka to jazda przez Raszyn i szukanie właściwej drogi serwisowej by dotrzeć do Alej Jerozolimskich. Udało się za trzecim razem.
Widok na południe z kładki nad Puławską w okolicy Karczunkowskiej
Nie jeździłem przez długich dziewięć dni, ale nie była to najdłuższa przerwa w tym roku. W styczniu takich dni miałem aż siedemnaście i nic się złego nie stało. Zresztą sprawdziłem i mam historyczny wynik jeśli chodzi o liczbę przejechanych kilometrów. Dziś miałem czas tylko rano, przed śniadaniem bo jechaliśmy na działkę, więc wybrałem sprawdzona kilometrowo i czasowo trasę, czyli pętelkę do Borzęcina. Jazdę umilał mi miarowo stukający i skrzypiący łańcuch, widocznie ta przerwa nie wyszła mu zdrowie. O oponach pamiętałem żeby dopompować przed jazdą, o łańcuchu niestety nie. O samej jeździe niewiele jest do napisania, może jedynie to, że jechałem dość wolno. Ceny paliw:
Byłem na basenie z Hanią i Dominiką. One od razu poszły szaleć na zjeżdżalni i w basenie do zabawy, a ja pływałem na sportowym. Po tak długiej przerwie początek miałem dramatycznie słaby i po pierwszych stu i dwustu metrach metrach musiałem przez chwilę odpoczywać, by uspokoić oddech i walenie serca. Potem było już tylko lepiej i gdy wszedłem we właściwy rytm mojego niezbyt stylowego kraula, dopłynąłem do końca bez przystanku. Później jeszcze z dziewczynkami troszkę się pobawiliśmy, posiedzieliśmy w jakuzzi i tyle na dziś.
Jakoś mi się w dzień nie składało i wyjechałem dopiero wczesnym wieczorem. Ulice po deszczu były jeszcze mokre, co szybko przypomniało mi że nie mam błotnika. Najgorzej wyszła na tym koszulka upstrzona kropkami błota od dołu aż po kark. Trasa jak zwykle w kierunku Gassów, dziś skrócona tylko do mostu. Powrót Wilanowską i Doliną Służewiecką, ale źle na tym wyszedłem, bo w okolicach Puławskiej zabłądziłem. Chciałem być taki przepisowy i jechać drogami rowerowymi, a tam one potrafią kończyć się nagle i bez ostrzeżenia, przechodząc w terenowe bezdroża nieprzejezdne dla szosy. Podobno budowa ma niebawem się skończyć, ale teraz jest jak jest. Udało mi się tylko przejechać nowym, dopiero oddanym przejazdem dla rowerów pod Puławską. Na ostatniej prostej w Alei Krakowskiej spotkałem dziewczynę na szosie ubraną na czarno i bez żadnych świateł, nawet odblaskowych. Powiedziałem, że nie pali się z tyłu światło, ale tylko spojrzała na mnie i skwitowała to wyniosłym milczeniem. Potem przycisnęła i wyprzedziła mnie jadąc kilkaset metrów środkowym pasem. Gdy zjechała do krawężnika już jej nie wyprzedzałem, tylko zostałem na kole i przynajmniej osłaniałem jej tyły. Widać było, że dziewczyna nie jest nowicjuszem rowerowym. Wprawdzie jechała w cywilnych ciuchach, ale jej szosa, to był klasyk z manetkami na ramie Jechała powyżej 30 km/h i widać było, że na jezdni czuje się jak ryba w wodzie. Rozumiem minimalizm w rowerze, ale tak ostentacyjnie lekceważyć swoje bezpieczeństwo i jeździć bez świateł, to tego nie rozumiem.
A co do węża, to informacja że przepłynął na drugą stronę Wisły została zdementowana. Może jest w tych krzakach nad Jeziorką?
Dziś dojechałem do samej przystani i nawet zjechałem nad wodę, a pytona ani widu, ani słuchu. Spotkałem tylko ekipę Polsatu, która rozstawiła sprzęt i chciała chyba "na żywo" przekazać obraz z ujawnienia się słynnego gada, czy co? Do domu wracałem przez Konstancin i Kierszek do Józefosławia i Puławską obok Wyścigów do Rzymowskiego. Która teraz nazywa się Gintrowskiego. A całkiem niedaleko Jacek Kaczmarski zastąpił w roli patrona ulicy towarzysza Modzelewskiego.