Krótki wyjazd rozpoznawczy po ulicach mojego miasta nie nastroił mnie pozytywnie. Nadal mokro i brzydko, a soli w wodzie więcej niż w Bałtyku. To znaczy tak przypuszczam, bo nie próbowałem. Ale za to pojechałem uwiecznić pewne wyznanie?. deklarację? obietnicę?..., zresztą sami zobaczcie....
Poranne kręcenie nie okazało się w żaden sposób szybsze. Mizeria, że aż boli. Pocieszeniem był tylko widok oszronionych pól i kompletna pustka na drogach. No i 500 przekroczyłem.
Wprawdzie już wczoraj obiecałem sobie, że wreszcie zrobie pierwszą stówkę w tym roku, ale rano byłem bliski rezygnacji z tego pomysłu. Po śniadaniu, zamiast zakładać rowerowe ciuchy usiadłem i po prostu siedziałem. Myśli moje intensywnie krążyły wokół wygodnego zalegiwania na kanapie i ogladania filmów dokumentalnych na youtube, na zmianę z trasą, którą ewentualnie pojadę. W końcu poderwałem się energicznie, i szybko - żeby się nie rozmyslić - ubrałem się rowerowo i klamka zapadła. Kierunek jazdy wybrałem biorąc pod uwagę wiatr, więc połowę trasy przejechałem z hukiem w uszach. Pewnie gdybym miał na głowie i twarzy coś osłaniającego uszy, w rodzaju buffa, chusty, czy kominiarki, poziom hałasu byłby o wiele niższy, ale nie lubię osłaniać twarzy. Nie przeszkadza mi zimny wiatr. Jazda do Czosnowa przez Łomianki, tak nielubianaą przez wielu Rolniczą, nie sprawiła mi żadnego dyskomfortu. Ciekawy byłem drogi rowerowej, ale okazało się, została poprowadzona po jezdni i nie ma problemów z wyjazdami z posesji. Jadąc, kontynuowałem poranny proces myślowy: jechać, czy nie jechać do Secymina na bułeczki z mascarpone? W końcu zdecydowałem, że to będzie dla mnie za daleko. Skręciłem na drogę do Leszna i w Sowiej Woli zatrzymałem się, by zobaczyć ile przejechałem. Musiałem w tym celu wyciągnąć telefon, bo licznik wariuje od kilku dni - raz działa, raz nie działa. Dziś działał przez niespełna cztery kilometry. No więc sprawdziłem, że to dopiero czterdzieści z hakiem i gdybym pojechał prosto, to do stówy sporo by zabrakło. Przy swojej dzisiejszej dyspozycji na pewno bym nie dokręcał, więc jedynym wyjściem była jazda przez Puszczę do Kampinosu. Jakoś przecierpiałem oblodzony fragment, pokonując go z prędkością pieszego i całą resztę z dwukilometrowego odcinka terenowego i dotarłem wreszcie do Kampinosu. Dopiero od tego miejsca przestało mi świszczeć w uszach, ale na prędkość jazdy chyba niezbyt się to przełożyło. Nie mogłem tego sprawdzać na liczniku, ale Vśr mówi wszystko.
W gruncie rzeczy zadowolony jestem z wycieczki, ochraniacze na buty dobrze chroniły stopy przed przemarznięciem, rąk też jakoś specjalnie nie przemroziłem, czyli uniknąłem bólu odmarzania w cieple. Tylko ta forma i kondycja coraz gorsza...
Wczoraj nie pochyliłem się zbyt mocno nad naprawą tylnego hamulca i przez to nigdzie nie pojechałem. A przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Z czasem jednak myśl o niesprawnym rowerze uwierała mnie coraz bardziej i w końcu, dla spokoju sumienia, pojechałem do Deca na Okęciu. Liczyłem, że to jakiś drobiazg i na miejscu mi zrobią, albo chociaż podpowiedzą co jest przyczyną. Mechanik zdiagnozował, że to zanieczyszczenia blokują ramiona hamulca i dlatego nie odbija. Bogatszy o tę wiedzę zawróciłem do domu, ale po drodze wstąpiłem jeszcze do sklepu 2kółka i tam od razu pan wymontował hamulec i poszedł z nim na zaplecze do warsztatu. Zanim wrócił zdążyłem się setnie wynudzić, bo trwało to dobrze ponad czterdzieści minut. Potem jeszcze przykręcenie do ramy, regulacja i po godzinie, uboższy o 35 złotych mogłem wyjechać sprawnym rowerem. Sądzę, że gdybym chciał zrobić to sam, straciłbym pół dnia, o nerwach nie wspominając - i to bez gwarancji sukcesu. A tak, rower zrobiony, a ja zadowolony, że uniknąłem mowy nienawiści.
Kiedy rano wyglądałem przez okno, po wieczornej białej szacie nie było już śladu. Trawniki i chodniki przykrywała woda, a jezdnie były wprawdzie mokre, ale deszcz nie padał i postanowiłem zawieźć na Ursynów odebrane wczoraj przewodniki. Rzecz jasna nikt mi tego nie kazał, ani tego nie oczekiwał, niemniej posiadanie jakiegokolwiek celu, pomaga mi przezwyciężać lenistwo. Po wyjściu przekonuję się, że niewielki deszcz jednak pada i choć kusi mnie powrót i zaleganie na kanapie przez resztę dnia, szybko odpędzam pokusę i jadę. Opady towarzyszą mi przez cały czas, ale nawet pomimo denerwującego ograniczenia widzenia, jakoś mi to zbytnio nie przeszkadzało. Oczywiście znowu jechałem tak, by omijać drogi rowerowe, ale na Ursynowie nie jest to niestety możliwe. To dzielnica z najbardziej rozwiniętą siecią tych dróg, ale ja konsekwentnie łamiąc prawo, przejechałem jezdniami aż prawie do końca. Kiedy mnie wreszcie diabeł podkusił i wjechałem na czystą, asfaltową drogę, ta po kilkudziesięciu metrach pokryła się wodą z lodem pod spodem - i tyle było mojej przepisowej jazdy... Drugi błąd - tym razem nawigacyjny - popełniłem w Wilanowie i dwa kilometry musiałem pokonać po szutrze, często gęsto pokrytym wodą, śniegową breją i lodowymi pułapkami pod spodem. Kiedy już szczęśliwie udało się pokonać przeszkody Wału Zawadowskiego i dojechać do Mostu Siekierkowskiego, reszta to już pikuś. Wprawdzie zacząłem odczuwać zimno w stopy, bo skarpety były już całkiem mokre, ale do domu dojechałem w dobrym nastroju i formie. Gorzej zniosły to moje ubranie, a przede wszystkim rower, a ja już zapomniałem, jak upierdliwe jest doprowadzanie wszystkiego do porządku. Ale i z tym sobie poradziłem, tylko tylny hamulec mi szwankuje - nie odbijają szczęki i blokują koło. Pomyślę o tym jutro, bo dziś już nie miałem zdrowia.
Jak widać po moich wpisach,rok 2019 rozpoczynam pod znakiem totalnego rowerowego lenistwa. Oczywiście zwalam wszystko na pogodę i nowy napęd, ale w głębi serca wiem, jak jest naprawdę. Dziś też nie zapowiadowało się inaczej i tylko stanowcza interwencja XP, podniosła moje leniwe dupsko z kanapy i posadziła na siodełku. Dziękuję. Wprawdzie czasu miałem tylko na krótką pętelkę do Janek, ale dobre i to. Po obiedzie pojechałem jeszcze bliziutko, w Al. Jerozolimskie, odebrać przewodniki po Maladze, Andaluzji i Sewilli dla moich podróżników i to tyle. W powrotnej drodze chciałem sprawdzić licznik, ale mój telefon nie potrafił zrobić ostrego zdjęcia z liczbą rowerzystów. Nie wiem dlaczego nie łapał ostrości.
Przy tych warunkach drogowych priorytetem dla mnie jest jazda po czystych i (najlepiej) suchych asfaltach. O ile w Warszawie jezdnie są czyste, to już niekoniecznie suche. Intensywny ruch samochodowy dostarcza wciąż nowej, spadającej z dachów i odrywającej się od spodu masy śniegowej, która się topi i jest mokro. Lepsze to jednak po stokroć, niż jazda nawet teoretycznie odśnieżonymi,drogami dla rowerów. Sprawdziłem to empirycznie już na poczatku, w okolicy Dworca Zachodniego. Po wyjechaniu z tunelu przeniosłem się na jezdnię i jadąc Prymasa, Kasprzaka i Połczyńską dojechałem do Szeligowskiej. Tam już skończyły się dedeerki i mogłem jechać legalnie, bez obawy napotkanie radiowozu, albo trąbiących szeryfów za kółkiem. Poza miastem, zgodnie z moimi przewidywaniami, warunki drogowe były wyśmienite i po zrobieniu klasycznej pętli do Borzęcina, wróciłem do miasta. Na Górczewskiej znowu zbojkotowałem śmieszkę, a także - drugi raz w życiu - pojechałem do Ronda Zesłańców Syberyjskich tunelem, razem z samochodami. Dziś kierowcy okazali się wyrozumiali i przez całą wycieczkę żaden na mnie nie zatrąbił. :) Natomiast najbardziej tragiczny moment był już w domu, gdy odmarzały mi dłonie. Ból jest trudny do wytrzymania, na szczęście trwa tylko kilka minut. PS. Podczas jazdy towarzyszył mi głos pani, która co kilometr (chyba?) mówiła do mnie po angielsku. Kiedyś jak nieopatrznie włączyłem samsungowską aplikację Health, też pani mówiła mi w jakim czasie pokonałem ostatni kilometr i jak to się ma do średniego czasu. Dlatego domyśliłem się, że aplikacja treningowa Mi Fit do opaski, też ma taką funkcję. Tylko szkoda, że nie można wyłączyć głosu, albo ustawić języka na polski. PS.2 Tytuł Reksio, bo ślad przypomina głowę Reksia z popularnej dobranocki. :) PS.3 Film dedykuję obrońcom karpii, wiewiórek, wolnych sądów, konstytucji, a przede wszystkim DZIKÓW! W gruncie rzeczy chodzi o to samo, prawda?
Osiem stopni mrozu, to nie jest jakoś specjalnie dużo, ale już trzeba się było ubrać nieco cieplej. Tym razem miałem na sobie cztery warstwy na górę, dwie na dół, dwie pary rękawiczek i osłony na buty, co okazały się zestawem optymalnym. Pretekst do wyjazdu znalazłem bez trudu i jako cel wymyśliłem zawiezienie pewnego drobiazgu do córki na Ursynów. Musiałem tylko wytyczyc sobie taką trasę, która omija wszystkie drogi rowerowe, bo po zlodowaciałym śniegu na moich oponach jest raczej trudno. W rezultacie całą drogę przejechałem czystymi, czarnymi asfaltami, z małym wyjątkiem uliczek dawnej wsi Siekierki, gdzie miejscami były resztki wyślizganego śniegu. Zresztą stan nawierzchni widać na zdjęciach. To tyle na dziś.