Wiało centralnie z zachodu więc pojechałem pod wiatr najdalej jak się dało i wróciłem z wiatrem. Przy okazji zdobyłem trochę pucharków na segmentach Stravy. Aha, i odkryłem ten głaz narzutowy w Wiktorowie. Pewnie z dziesięć razy tamtędy jeździłem, aż wreszcie dziś mnie olśniło. Brawo ja.
Napis na tabliczce:
Pradawny głaz narzutowy zepoki lodowcowej "eratyk" znaleziony na polu w Wiktorowie
Waga 4920 kg, obwód 5 m 25 cm Umieszczono w tym miejscu 9 października 2018 r. dla upamietnienia ciężkiej pracy na roli czterech pokoleń żyjących tu rodzin Regulskich, Wolskich, Stefasńskich i Dyczków
W 100 rocznicę odzyskania Niepodległości Polski 11 listopada 2018 r.
"prawda jest jak kamień, nie rozpuszcza się w wodzie" G. Dyczka
Przy okazji tłustego czwartku chciałem zobaczyć, co się dzieje u Zagożdzińskich na Woli. Zobaczyłem.
Pomimo wszystko wolę te. :)
Zapis włączony dopiero na Latchorzewie i orzeł taki niekształtny wyszedł.
"Drzwi mego domu to magiczna furtka między krainą lenia, a rowerem." - eranis
Pomimo pięknej, słonecznej pogody panującej nad Warszawą od wielu już dni, zamiast dodawać kolejne kilometry do statystyk, siedzę w domu, czytam, oglądam i całkiem mi z tym dobrze. Moje nietypowe zachowanie wzbudza u mojej małżonki podejrzenie i to graniczące z pewnością, ciężkiej, aczkolwiek skrzętnie skrywanej choroby. Zapewne w celu sprawdzenia tych podejrzeń, wysłała mnie do swojej pracy na Ursynowie, żebym Agnieszki klucz od mieszkania odebrał. Skąd u pani Hani klucz od mieszkabnia córki, nie będę opisywał - to całkiem inna i skomplikowana historia.
Kiedy juz pokonałem magiczną furtkę, o której na początku, dalej poszło z górki. Drogę na Ursynów nieco zmodyfikowałem, jadąc przez dawniej mocno zurbanizowany Służewiec Przemysłowy, a teraz pełen nowych apartamentowców i strzeżonych osiedli. Areszt Śledczy na Kłobuckiej zyskał nowe, ekskluzywne sąsiedztwo, ulice Postępu, Bokserska i sąsiednie, pozbyły sie zapyziałych, błotnistych placów z połamanymi ogrodzeniami, starych warsztatów, hal, przybudówek nieznanego przeznaczenia i zyskały walor wielkomiejskości. Po dojechaniu do celu i odebraniu klucza, przez Ursynów też przejechałem inną drogą niż zwykle, ale po dojechaniu do Korbońskiego i zjechaniu na dół do Powsina, reszta już prawie jak zawsze. Tylko podjazd do Słomczyna zrobiłem dopiero drugi raz, pierwszy był pięć lat temu. Oczywiście dowiedziałem się o tym patrząc na segmenty Stravy - ten nazywa się "Słomczyn official" i cieszy się dużą popularnością. W końcu to Republika Rowerowa Gassy i jeden z dwu podjazdów na jej drogach. Pierwsza dziesiątka podjeżdża go poniżej pół minuty, mnie zajęło to ponad półtorej i poprawiłem mój rekord. :)
W Piasecznie krótka wizyta na rynku, potem kawa u córki - i do domu.
Krótki wyjazd do serwisu w Decu, w celu zlikwidowania irytującego cykania z przedniego koła po założeniu błotnika. Okazało się, że to boczne, wystające gumki wydają ten dźwiek ocierając o mocowanie. Wystarczyło w domu je poobcinać.
Właściwie, to przy takim dystansie, nie ma co opisywać. Może tylko to, że cywilne ciuchy nie chronią przed zimnym wiatrem, szczególnie, jak się jedzie z gołą szyją, głową i bez rękawiczek. Dobrze, że krótko. Potem miałem jeszcze jedną jazdę, tym razem Bystrym B, ale tak krótką, że nie wpisuję jej nigdzie. Odebrałem go z Deca z nowymi błotnikami. Jak się uda, to jutro będą fotki. A dziś macie to. :)
Nie miałem w planach na dziś jazdy rowerem, głównie z uwagi na prognozowane opady deszczu, a tak naprawdę - z lenistwa. Na szczęście przydarzyła się okazja zrobienia dobrego uczynku, więc niewiele mysląc, wsiadłem na rower i pojechałem do Piaseczna, do córki. Niestety nie było mi dane przejechać tej trasy, gdyż na Wirażowej, przy lotnisku zaczął padać zimny, zacinający deszcz i natychmiast odebrał mi ochotę do dalszej jazdy. Na szczęście byłem niedaleko od pracy drugiej córki, na szczęście była na miejscu i na szczęście mogła odebrac telefon. Wyjaśniłem o co mi chodzi i już niebawem przypinałem rower pod pracą, a dalszą część drogi do Piaseczna i z powroten, przejechałem samochodem. Oczywiście żałowałem i żałuję swojej decyzji, bo deszcz tylko postraszył
i potem wcale już nie padał. Mogłem spookojnie jechać rowerem. Po oddaniu samochodu, dalszą część swojego zadania kurierskiego wykonałem już na rowerze. Z Ursynowa na Żoliborz i do domu, to typowa jazda miejska, niegodna wzmianki. Grunt, że zawiozłem papiery gdzie trzeba i może przyniesie to pożądany efekt i korzyść dla córki. No i przy okazji odkryłem przejazd obok Cytadeli ulicą Krajewskiego, znad Wisły na Żoliborz. Nigdy tamtędy nie jechałem, choć Strava twierdzi, że 31.05. 2014 katowałem ten brukowany podjazd. Ja tego nie pamiętam, ale w internecie nic nie ginie, podobno. Tak czy owak, poprawiłem czas na tym segmencie, jadąc (aż!) 14 km/h. (KOM - 40,8 km/h, QOM - 39 km/h)
Pogodę zapowiadano iście wiosenną, że nic, tylko wsiadać i jechać - i to przynajmniej ze sto kilometrów. Ja jednak miałem na dziś inne priotytety, wiążące się z jazdą z plecakiem. A to jakoś odbiera mi chęć do długich dystansów, nawet jak nie jest zbyt ciężko, wystarcza sama świadomość obciążenia na plecach. Pojechałem więc kurierowo, a różnica pomiędzy typową kurierką, to po pierwsze wolniejsze tempo, a po drugie, brak zapłaty. :) Do Piaseczna nie pojechałem najkrótszą, bardzo już oklepaną drogą, ale drogą techniczną wzdłuż S7 do Janek, a potem do Lesznowoli. Wyszło dziewięć kilometrów więcej. U córki tradycyjnie wypiłem kawę, zabrałem dokumenty i znów Puławską wróciłem do Warszawy. Chyba jednak zaczynam się przekonywac do tej drogi rowerowej, bo coraz mniej mi ona przeszkadza. Celem mojej dzisiejszej podróży był Dom Partii, ale żeby tam wejść musiałem rower przywiązać. Przezornie miałem w plecaku blokadę, ale z miejscem do przyczepienia już nie było tak dobrze. Stojak na TRZY rowery był CAŁY zajęty i z trudem znalazłem zaczepienie za samo przednie koło. Ciekawe jak tam wyglada sytuacja latem. Gmaszysko potężne, kilkadziesiąt tysięcy metrów kwadratowych powierzchni biurowych, a miejsc na rowery brak. Chyba, że dla pracowników są w podziemnych garażach?
Powrót do domu już najkrótszą drogą, bo zrobiło się tak ciepło, że cienka kurtka i długie spodnie, to już było dla mnie za dużo.
Gdy rano, koło ósmej, wyjeżdżałem na poranną przejażdzkę bylo zaledwie dwa stopnie, ale świeciło słońce i miało być cieplej. Zdecydowałem się na cieńszą kurtkę i jedną koszulkę pod spód i rzeczywiście był to zestaw optymalny. Tym bardziej, że temperatura szybko rosła i doszła do ośmiu kresek. Trasę wytyczyłem sobie na południe, by potem przez Nadarzyn i drogami technicznymi wrócić do Warszawy. W niedzielny ranek to właściwie wszystkie trasy są dobre, bo kierowcy śpią jeszcze, a zresztą i tak nie mają gdzie jeździć. Galerie i sklepy zamkniete, to trzeba w domu siedzieć.
Jakoś mi się dziś nie układało z jazdą. Nie będę opisywał swoich pseudo problemów, ale efekt widać. Po prostu mi się nie chciało i tyle. Nawet zdjęć nie robiłem. Trasa z drugiego wyjazdu, pierwszego, do Decathlonu, nie zarejestrowałem.