Dobrze, że miałem na dziś umówioną wizytę, bo inaczej bym się nie zmusił do jazdy rowerem. Wprawdzie jest ocieplenie; już nie odczuwalne minus 18, czy 20, a "zaledwie" 12, ale wiało jak w kieleckiem, na chodnikach i ddr śnieżnie i ślisko, a na jezdniach ślisko i mokro. Bez nadmiernej ekstazy Po powrocie rower potraktowałem ten wyjazd, ale dystans niewielki, w sam raz na takie warunki, a samochód by się nawet nagrzać nie zdążył. Po powrocie rower wyglądał jak na zdjęciach i zastanawiam się, jak radzą sobie z tym syfem ludzie, trzymający swoje maszyny w mieszkaniu. Nawet jak śnieg obcieknie na klatce, to brud zostaje, a wtedy taki rower przestaje być ozdobą wnętrza. To już nie jest kolorowy, błyszczący, czysty i piękny element dekoracji. Mój wygląda tragicznie...
Wreszcie jakiś impuls zadziałał i wybrałem się - pierwszy raz w tym roku - na basen. Nie mogę jakoś w tym roku, wykrzesać w sobie motywacji do pływania, a pisząc otwarcie: nie umiem lenia wygonić z d... W ubiegłym roku w styczniu przepłynąłem 10 kilometrów, a w całym roku 59 - z założonych na początku roku stu. W tym roku nie poczyniłem żadnych zobowiązań, ani rowerowych, ani pływackich, bo nie umiem planować. Dystans rowerowy przekroczyłem dwukrotnie, a basenowy zrealizowałem w 60%, więc uznałem, że to nie ma sensu. A szkoda, bo w przypadku pływania to działało motywująco - przynajmniej do połowy roku. Ale skoro i tak wstaje rano, to chyba spróbuje choć raz w tygodniu się wybrać.
No w każdym razie dziś na basenie pojawiłem się przed śniadaniem i przed poranną toaletą, bo tę postanowiłem zrobić na pływalni, zawsze to jakaś korzyść - oszczędność wody w domu... W wodzie ludzi niewiele, najwyżej po dwie osoby na torze, spokojnie, bez tłoku i wyprzedzania przepłynąłem swój dystans, czas nieco gorszy niż powinien, ale na początek dobre i to.
Jak widać na zdjęciu, po godzinie dziewiątej jest w wodzie jeszcze mniej ludzi, ja z góry naliczyłem czworo pływających na ośmiu torach. Wcześniej to chyba ci, co przed pracą pływają robią frekwencję?
Woda - 28°C, powietrze - 27°C, na zewnątrz - minus 9°C.
PS. Może jeśli potraktuję ten wpis terapeutycznie i motywująco, to pojawią się i następne w tej kategorii? Oby.
Jak widać z poniższego screena, pogoda w Warszawie niezbyt sprzyjająca rekreacji i rowerami jeżdżą chyba tylko ci, co muszą. Szczęśliwym trafem ja też znalazłem się w ich gronie i mogłem przewietrzyć rower i siebie przy okazji, oraz wykonać dobry uczynek, robiąc zakupy osobie potrzebującej. Jak widać z mapy, celem był jak zwykle Lidl przy Łopuszańskiej. Postanowiłem dzisiaj, nie zważać aż tak bardzo na warunki pogodowe i pojechać troszeczkę dłuższą trasą niż w poniedziałek i zatoczyć kółko. Poniedziałkowa kreska na mapie nie wyglądała zbyt dobrze.
Aleje Jerozolimskie prawie całe udało mi się przejechać, za wyjątkiem podjazdu na wiadukt nad torami i odcinka pomiędzy Jutrzenki a Łopuszańską. Śniegu tam tyle nawiało, że się po prostu zakopałem i nie dałem rady jechać dalej. To fragment "ziemi niczyjej", nikt tam nie chodzi, wiec nikt nie odśnieża zbyt pilnie. Na innych odcinkach chodnika owszem, widziałem panów z łopatami, sypali piaskiem i solą, a ten fragment jest od zawsze traktowany po macoszemu. Musiałem zawrócić do Jutrzenki i od "zaplecza" dojechałem do Łopuszańskiej, a przy stacji WKD Raków po schodach na wiadukt i do celu.
Przed sklepem miałem spore trudności z przypięciem roweru, ręce mi tak
zgrabiały z zimna, że trudno było kluczyk w palcach utrzymać. Potem w
sklepie też musiałem swoje odcierpieć, jak mi wracało krążenie w
koniuszkach palców, ból niesamowity! Za to na nogach mój patent zdał w
pełni egzamin, stopy miałem ciepłe aż do powrotu do domu. Zastosowałem
otóż folię z koca ratunkowego, przeciwwstrząsowego, z której wykonałem
onuce. Koc ma wymiary 160 x 210, kosztuje 4 złote a onuc z niego wyjdzie
ze 6 par. Ja dziś założyłem na bosą stopę i na to skarpeta sportowa
frote, ale jak się włoży pomiędzy dwie skarpety, to efekt, myślę, będzie
jeszcze lepszy. A zawijania onuc uczą w wojsku, więc każdy mężczyzna to
potrafi i jak trzeba, to swoją kobietę też nauczy.
Z powrotem droga prosta jak strzelił, chodniki przejezdne, koegzystencja
z pieszymi wzorowa i tylko prędkość mizerna. Ale ja mam opony letnie,
cienkie i łyse, to muszę uważać, jeździć powolutku, żeby nie skończyć jak
ten koleś, co wolał do końca trzymać kierownicę, niż chronić twarz przed bolesnym (jak sądzę) kontaktem z twardą ziemią.
Okazją do porannego wyjazdu stał się dzisiaj "Tydzień amerykański" w Lidlu. Wprawdzie artykuły spożywcze nie wywołują takich gorących emocji u klientek, jak ubrania damskie, ale z przyzwyczajenia pojechałem tam jeszcze przed śniadaniem. Padający śnieg, wiatr oraz mokre jezdnie z resztkami błota pośniegowego, taka była sytuacja na trasie. Dlatego wybrałem bezpieczniejszy wariant podróżowania i gdy skończyła się droga dla rowerów, dalej pojechałem chodnikiem. Oczywiście nigdzie nie były one odśnieżone do czysta, dlatego jazdę dzisiejszą traktuję jako terenową. Po chodnikach z założenia jeździ się powoli, bo jest się na nich gościem i ja też przestrzegałem tej zasady. Pieszych z daleka delikatnym dzwonieniem uprzedzałem, że się zbliżam, dziękowałem za danie wolnej drogi, przepraszałem - koegzystencja wzorowa.
Zdjęć dziś nie robiłem, zamieszczone poniżej są z soboty. Tak znika kolejny budynek Fabryki Samochodów Osobowych, tym razem jest to Narzędziownia. Powstała jako jeden z pierwszych fabrycznych budynków w 1951 roku.
edit:
Te dzisiejsze 7km przełamało liczbę Bestii:) Późno to spostrzegłem
Po wczorajszym rekonesansie dziś już spokojnie mogłem wybrać się na nieco dłuższą wycieczkę. Kontrolne spojrzenie na termometr sprawiło, że dołożyłem jedną warstwę ubrania pod kurtkę, bo było o pięć stopni zimniej niż wczoraj, ale to było zupełnie niepotrzebne. Pojechałem po obu stronach Wisły i tam widać najlepiej, że zima nie żartuje. Tylko patrzeć jak całkiem zamarznie.
Trochę mroźno ostatnio się zrobiło, trochę czasu nie miałem, trochę mi się nie chciało - wszystkiego po trochu. Ale dziś wreszcie jakoś się zmobilizowałem i postanowiłem w końcu sprawdzić, czy rzeczywiście jest za zimno na rower.
Do standardowego ubioru zimowego (bielizna termiczna), dodałem pod szyję arafatkę i to zupełnie wystarczyło, by zapewnić komfort termiczny w czasie jazdy. Na nogach miałem inne buty, już nie typu adidas, a za kostkę - i dwie pary skarpet z przekładką z folii. Też zdał egzamin taki zestaw i niech sobie
bestiaheniu mówi co chce! Rękawiczki normalne, skórzane to nadal najsłabsze ogniwo ubioru i myślę, że podczas dłuższej niż dziś wycieczki, nie ochroniłyby mi dłoni przed przemarznięciem. Ale mam w zapasie jeszcze jedne, na futrze, trzeba będzie je wypróbować. I druga rzecz dziś zbadana empirycznie; podczas jazdy pod wiatr dotkliwie - aż do granicy bólu - marznie twarz. Na szczęście to szybko mija, skóra się przyzwyczaja i potem jest już normalnie zimno. Należy więc kominiarkę wkładać do plecaka i zakładać pod kask w razie potrzeby. Nie lubię w niej jeździć, bo mi się na usta zsuwa i zasłania, a wtedy mi okulary parują, bo na rowerze oddycham ustami. Ale skoro ją kupiłem, to chociaż poniżej minus dziesięciu trzeba próbować w tym jeździć. Aha, i kremem warto przed wyjazdem posmarować (jak się nie zapomni)ha,ha.
A co do samej trasy to, jak widać na mapie, nic specjalnego. Znów jechałem bez planu i wyznaczonego celu, czyli w efekcie krótko i dystans też mało imponujący.
Na początku ulicy Nowolazurowej natknąłem się na taki oto zaskakujący obrazek. Kierowca musiał być bardzo skołowany, że aż w to miejsce dojechał zanim utknął na dobre. I chyba już trochę stoi, bo nie widać śladów kół zawianych przez śnieg i zamarzniętych. Jak bedzie tam jeszcze stał w przyszłym tygodniu, to ponownie skorzystam z
aplikacji "Warszawa 19115"
Trzeba mu jakoś pomóc wyjechać.
Nowolazurowa jak widać, kończy się tak jak wiele tego typu tras, czyli dość niespodziewanie. Tym razem na bramie wjazdowej do Elbudu.
Zanim wyjechałem na przejażdżkę sprawdziłem warunki; temp. - 6, odczuwalna - 11 i silny wiatr. Ubrałem się więc stosownie i i zimno mi nie dokuczało. Rękawiczki cywilne skórzane lepiej ochroniły moje dłonie, niż kolarskie z neoprenu, na nogi założyłem dwie pary skarpet, a pod spodnie bieliznę termiczną (lepiej brzmi niż kalesony, prawda?). Miałem w planach na dziś, wymienić napęd w warsztacie Jerzego Ceranki na Powstańców Śląskich, a potem pojechać na Postępu odebrać zaświadczenie w LuxMed. Najpierw na chwilę zajrzałem do Błękitnego Miasta - bo to po drodze - i oddałem A. poranny zakup lidlowski. Swoją drogą przy tej okazji poczułem się przez chwilę jak w latach 80 - tych, ten tłum pań niemal wyrywających sobie ubrania..., bezcenne.
W warsztacie pocałowałem klamkę, właściciel widocznie uznał, że może dziś wcale nie otworzy, bo i co mu kto zrobi?! A może otworzy później? Ja czekać nie miałem zamiaru, pojechałem po prostu do domu. Jazda ddr na Górczewskiej wymagała sporej uwagi, bo były na niej fragmenty pokryte grubą warstwą zamarzniętej mżawki. Szczególnie tam, gdzie wiatr zdmuchnął wcześniej śnieżek, kostka bardzo ładnie przyjęła lód. Jak dmuchnął boczny wiatr to mnie po tym lodzie przesunęło z 20 centymetrów, ale utrzymałem równowagę. Dopiero później na takim samym lodowym fragmencie, zaliczyłem tytułową glebę. I to nawet nie podczas jazdy, a w trakcie zatrzymywania. Noga nie znalazła oparcia, przyczepność zerowa i bęc! Było to już w trakcie tej drugiej wycieczki, na Wołoskiej przed Domaniewską,nic wielkiego się nie stało, pozbierałem co wypadło i pojechałem dalej. A na ostatnim odcinku powrotnym doszły jeszcze lodowe igiełki niesione porywistym wiatrem i walące po twarzy i oczach. I w tych miłych okolicznościach pogody dojechałem do domu. Zadowolenia wielkiego nie miałem, ale satysfakcję, owszem...
A co do wyboru ubrania na rower i przygotowań, to myślę nad videoblogiem. Zainspirowała mnie ta dziewczyna, nie ma co!
O takich wyjazdach właściwie nie ma co pisać. Jedyna godna uwagi rzecz, jak się przydarzyła, to pomylenie drogi. Tak dawno nie wracałem ulicą Dzieci Warszawy w Ursusie, że postanowiłem zobaczyć, czy jest już jakiś przejazd do Alej Jerozolimskich. Tylko zamiast Alejami, pojechałem oddaną ulicą Nowolazurową, bo była odśnieżona (wyjątek!) ścieżka rowerowa, a ja miałem pomroczność jasną i myślałem, że to ddr wzdłuż Alej. Dopiero jak zobaczyłem tablicę "Ursus"na wiadukcie, zawróciłem i Ryżową dotarłem na właściwą drogę. Nie chlupało mi dziś w butach, tylko standardowo zmarzły stopy i dłonie.
Ursus - Niedźwiadek bogaty w stojaki, zamontowano ich przy tej stacji pięćdziesiąt. Czyli można wygodnie zamocować do nich sto rowerów. Ciekawe jak zostało obliczone zapotrzebowanie na tyle jednośladów? Jakiego wzoru czy algorytmu użyto? Zapewne zostanie to słodką tajemnicą zamawiającego i projektanta.
Tytuł mówi wszystko o dzisiejszej wycieczce. Początek nie zapowiadał masakry, ale później było już tylko gorzej. Na jezdni starałem się o ile to możliwe omijać kałuże - i nawet mi się to udawało. Ale co z tego, kiedy woda odprowadzana przez bieżnik przedniego koła, wesołą fontanną tryskała do góry na 30 cm? Po trzech kilometrach miałem doszczętnie przemoknięte skarpety, woda chlupała w butach, przyjemnie chłodząc rozgrzane, spocone stopy. Chciałbym tak napisać, ale niestety to nie była prawda. Przy dzisiejszej temperaturze, mokre nogi to bardzo wątpliwa przyjemność - i na dodatek nic nie można zrobić, by je rozgrzać... Jedyne co można, to wrócić do domu i jak najszybciej włożyć je do gorącej wody. Ale do tego droga była jeszcze daleka. Gdy dojechałem do celu, czyli na ulicę Kępną na Pradze, to sklepu szukałem chyba z 20 minut pomimo, że wydaje się, że ta uliczka ma najwyżej sto metrów. W końcu go znalazłem, na końcu jakiegoś monstrualnego, nowego budynku i gdy odbierałem zakup, mignęła mi myśl, by poprosić o torebki foliowe do ochrony nóg przed wodą. Ale po pierwsze - nie miałbym gdzie ich założyć, a po drugie - nogi już i tak były mokre. W tej sytuacji postanowiłem wracać najkrótszą drogą i najszybciej jak się da. Ulicami Zamojskiego, Jagiellońską, koło dworca PKS Warszawa Stadion, Zieleniecką do Mostu Poniatowskiego i prosto jak strzelił do domu. Już na Moście poczułem, a nawet usłyszałem, ostre lodowe igiełki walące o kask, jakby mnie ktoś kaszą bombardował. To znaczy, że ostre i lodowe, to poczułem na twarzy... Ale nawet to, nie było w stanie bardziej obniżyć mojego morale, było mi już zupełnie, dokładnie i całkowicie wszystko jedno! Wiedziałem, że do domu nikt mnie nie zaniesie, ani nie zawiezie, muszę dojechać sam - i tego mam się trzymać. I rzeczywiście, po upojnej jeździe przez samo centrum naszej stolicy i po niespełna dwudziestu minutach, dotarłem do celu. Buty na kaloryfer, reszta do pralki, nogi do miski z wodą i tyle... na dziś. A nauka z tego taka, że torebki foliowe trzeba zakładać PRZED wyjechaniem. A druga nauka, to poszukać innych butów do zimowej jazdy, bo te straciły całkiem swoją impregnację, vulgo nieprzemakalność.
Dzisiaj krótko, wyjechałem zobaczyć tylko jak się w tym roku jeździ po śniegu i lodzie. Najlepiej sprawdzić to na ddr wzdłuż Prymasa Tysiąclecia. Nie zawiodłem się, aż do Powązkowskiej ubity śnieg, gdzieniegdzie zamieniony w lód, chodnik obok oczywiście odśnieżony i posypany piaskiem. Czyli zimowy warszawski standard odśnieżania zostaje zachowany na kolejny rok.
Przy Powązkowskiej narazie nie da się jadąc koło muru, trawersem wjechać z dołu na poziom chodnika, trzeba wnieść rower po schodach. Wycięte i jeszcze nieuprzątnięte drzewa zawalają wjazd.
W lesie zima...
...na jezdniach woda i tak już pozostanie przez jakiś czas. Do jazdy w tych warunkach zmajstrowałem sobie nowy, większy chlapacz z tyłu, a na marznące ręce będę zakładał normalne, skórzane rękawiczki. Jeszcze pokażemy zimie na co nas stać, rowerzystów!