Wczoraj nie chciało mi się ruszyć tyłka, więc wieczorem, aby się zmobilizować i zaktywizować, narysowałem sobie trasę pod nowe kwadraty. Początek zaplanowałem w Radziwiłłowie, a koniec w Żyrardowie, czyli z grubsza taka litera U. Wystartowałem ze stacji Warszawa Ochota, dzięki czemu uniknąłem noszenia roweru po kilkudziesięciu schodach na Zachodnim i o 9:20 rozpocząłem podróż. Początek zapowiadał się nieźle, ale szybko specyfika kwadratów dała znać i polna droga zrobiła się piaszczysta, każąc zsiadać z roweru i zasuwać z buta. Tym razem spacer z rowerem zajął więcej czasu niż dotychczas, a i reszta trasy często prowadziła przez lasy i inne trudne tereny. Prędkość przelotowa ucierpiała na tym okrutnie, ale na szczęście miałem zapas czasowy, a na dodatek końcówka była już po dobrych asfaltach. Na stację wpadłem dwadzieścia minut przed odjazdem i miałem czas, aż powróci mi krążenie w dłoniach i będę mógł poklikać w telefon kupując bilet. Zanim dojechałem do Warszawy było już mi całkiem ciepło i droga z dworca tego nie posuła.
Max square: 56x56
Max cluster: 3580 (+49)
Total tiles: 6550 (+27) PS. Małych kwadracików, zwanych squadrathinos, zdobyłem aż 317. To te nowe, inne, drogi.
Dziś dla odmiany, na kołach jechałem tam - a pociągiem - z powrotem. Wiedziałem, że czeka mnie dużo kilometrów w terenie i dlatego wyruszyłem rano, żeby zdążyć na pociąg i nie kazać czekać z obiadem. Rzeczywiście początkowo miałem bardzo bezpieczny zapas czasu, ale od kiedy musiałem zagłębić się w lasy, zapas topniał w oczach. W rezultacie na stację w Mińsku wpadłem w ostatniej chwili i ledwie zdążyłem bilet kupić w aplikacji. Generalnie jednak jestem zadowolony, gdyż kwadrat w lesie, będący za ogrodzeniem jakiegoś opuszczonego ośrodka wypoczynkowego, dziś padł moim łupem. Trzeba było tylko zignorować napis na bramie "złe psy" oraz "teren monitorowany", przejść przez dziurę w płocie i dojechać kilkaset metrów po całkiem niezłych drogach. Temperatura odczuwalnie niższa, o jeździe na krótko nie było mowy, jesienna kurtka była strzałem w dziesiątkę i nie pozwoliła zmarznąć. PS. Dopisuję kilometry ze stacji Warszawa Ochota do domu
Max square: 56x56 (+1) Max cluster: 3531 (+25) Total tiles: 6523 (+8)
Na wizytę w Górze Kawiarni dziś czasu nie było, bo miałem umówioną wizytę w przychodni z panią w białym kitlu, więc tylko dwie fotki z zewnątrz. No i oczywiście Jeziorka. Rano jeszcze zimno, ale potem mogłem już zdjąć nogawki i kurtkę ultralight, podwinąć w koszulce rękawy i jechać prawie na krótko. :)
Jadąc we wrześniu z Małkini do Zegrza ominąłem dwa kwadraty i dziś postanowiłem uzupełnić to swoje niedopatrzenie. Do Zegrza Południowego dojechałem Szybką Koleją Miejską z Rakowca i przed dziewiątą ruszyłem na północ. DK 61 prowadząca do tytułowego miasta, jest bardzo ruchliwa i pozbawiona pobocza, a jazda nią podnosi ciśnienie lepiej niż kawa. Na szczęście widziałem, że prace nad obwodnicą Pułtuska idą pełną parą i jest szansa na polepszenie doli rowerzystów. Podobno mają do czerwca przyszłego roku skończyć i być może wtedy sprawdzę ponownie tę trasę. Wcześniej na pewno nie. Po zjechaniu na drogę do Wyszkowa i przejechaniu mostu na Narwi, skręciłem z powrotem na Zatory i znalazłem się w innym świecie. Samochody znikły, jak ręką uciął i mogłem wreszcie w ciszy i spokoju cieszyć się jazdą. Tak było aż w Popowie dojechałem do kolejnej krajówki, tym razem numer 62 z Wyszkowa do Serocka - trzydzieści kilometrów bez jednego zakrętu. Dobrze, że do mostu w Wierzbicy jest tylko siedem kilometrów, dało się jakoś przejechać. Ostatni kawałek bez większych stresów, bo już wiedziałem, że zdążę na powrotna SKM-kę o 14:15. Byłem dziesięć minut przed czasem.
Pogoda aż za ładna na mój zestaw ubraniowy; koszulka z długim rękawem plus kurtka rano były OK, ale potem było nieco za gorąco. Dodaję kilometry z dojazdów na stację i powrotu
Max square: 55x55 Max cluster: 3491 (+19) Total tiles: 6506 (+7)
Ostatnio nie zdążyłem na pociąg o 7:53 z Rakowca, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Dziś dotarłem bez problemu, a Warka przywitała mnie mokrymi drogami, chłodem i wilgocią w powietrzu. Deszcz już wprawdzie nie padał, ale było ciemno i ponuro, szare chmury wisiały tuż nad głową i jazda zapowiadała się nieszczególnie. Ale cóż, odwrotu już nie było. Niemal od startu załapałem się na traktor z przyczepą i pierwsze dziesięć kilometrów przejechałem niewielkim wysiłkiem. Tym bardziej, że to był stary traktor i utrzymanie się za nim nie sprawiało mi problemu. Prędkości, z jaką jechaliśmy nie podaję, by nie wywołać kolki ze śmiechu u czytających. Pozostałą część nowych i nieznanych dróg przejechałem z przyjemnością i ciekawością. Nawierzchnia bardzo dobra, a ruch całkowicie akceptowalny. Pośród sadów dominowały traktorki i inne pojazdy, ciągnące przyczepki wyładowane jabłkami wiezionymi do punktów skupu. Jabłkowe żniwa, znaczy, w pełni.
Z tej części trasy mam tylko dwa zdjęcia.
Na przystani w Gassach sezon żeglugowy zakończył się już w połowie września. Lina wymagała wymiany, a zamówiona nie dotarła na czas, więc skorzystali z wysokiej wody i przeciągnęli prom na zimowe leże. Teraz, jak widać na zdjęciu, przesmyk już by na to nie pozwolił. No i dowiedziałem się, że to prawdopodobnie ostatni sezon, gdyż przestało się to opłacać. No chyba że zaangażują się finansowo gminy Konstancin, lub Karczew.
A na ostatni fragment rajzy zanurzyłem się w las, obok pola golfowego na Wilanowie. Mam szerokie opony i trzeba z tego korzystać, a czasu miałem wystarczająco dużo. Droga początkowo łatwa, z czasem stała się bardziej wymagająca, ale jakoś udało się przejechać i nie wpakować do wody. Jechałem wzdłuż Jeziora Wilanowskiego, po drugiej stronie Pałacu, aż natrafiłem na mostek. Potem tylko kawałek przez pola i wróciłem na asfalt na ulicy Zawodzie i już normalnie, bez eksperymentów, wróciłem do domu.
Jest 12 tysięcy kilometrów!
Skoro odkryłem na nowo uroki południowych tras, dziś pojechałem jeszcze dalej, bo aż w okolice Grójca. Tym razem chciałem zaliczyć trzy kwadraty nieco na zachód od tego miasta. Tym razem trudno mówić o urokach, gdyż trasa z Tarczyna do Grójca wiodła krajową "siódemką", a potem serwisówką wzdłuż S7. Z powrotem było jeszcze gorzej, gdyż z braku czasu musiałme jechać krajową siódemką do samej Warszawy. Na dodatek od Wólki Kosowskiej do Sękocina lewy pas sfrezowany i wyłączony z ruchu, więc najpierw w korku ja wyprzedziłem z dwieście samochodów, a potem one wyprzedzały mnie. Naprawdę nic przyjemnego.
Max square: 55x55 Max cluster: 3462 (+5) Total tiles: 6484 (+3)
Dwóch kwadratów brakowało do powiększenia niebieskiego i choć zarzekałem się, że na wąskich oponach dam sobie spokój z jazdą terenową, to znowu uległem pokusie. Na mapie nie wyglądało to źle, najwyżej kilometr z małym hakiem. Do tego dystans całkowity wychodził tylko nieco ponad sto kilometrów i nie wymagał jazdy pociągiem. Biorąc to wszystko pod uwagę uznałem, że jednak warto się troszkę pomęczyć i pojechałem. Na Pragę przedostałem się Mostem Świętokrzyskim, a potem Kijowską i Ziemowita, czyli przez Szmulki i Targówek Fabryczny dojechałem do Ząbek, a stamtąd do Zielonki i Ossowa. Na zwiedzanie Muzeum Bitwy Warszawskiej nie miałem czasu, zarejestrowałem jedynie, że jest i wygląda dość monumentalnie. Może kiedyś się tam wybiorę. Do najbardziej na wschód wysuniętej miejscowości Międzyleś, dotarłem dość sprawnie, choć wiatr nie był sprzyjający. Za to na powrocie miałem zapewnioną z jego strony pomoc. Na razie jednak musiałem zagłębić się w las i już po kilkudziesięciu metrach nasze słynne mazowieckie piachy zmusiły mnie do zejścia i przekształcenia się z kolarza w piechura. Tym razem uważnie sprawdzałem swoją lokalizację na mapie kwadratów, bo chyba bym się pochlastał grzebieniem, gdybym znowu nie osiągnął brakującego kwadratu. Zbyt wiele mozołu kosztowało dojście do celu. O ile do pierwszego kwadratu prowadziła normalna, choć piaszczysta, droga, to aby zaliczyć drugi, musiałem zapuścić się w prawdziwe bezdroża. Wprawdzie uważnie patrząc można było domyślić się istnienia tam kiedyś drogi i mój planner trasy też ją miał na swojej mapie, ale to było dawno, dawno temu. Dobrze, że tego przedzierania było najwyżej z dwieście metrów. Na mapie są to te dwa wypustki wysunięte najdalej na wschód. Według statystyk Garmina mój szósty dziesiątek kilometrów zajął mi godzinę i dziesięć minut, co dało średnią 9,4 km/h. No ale kiedy już wydostałem się ponownie na asfalt i zacząłem powrót do domu jechało się bardzo lekko, łatwo, ale bynajmniej nie przyjemnie. Droga wojewódzka 637 na Węgrów, to jest po prostu koszmar rowerzysty. Wprawdzie ja jechałem w kierunku Warszawy, ale z przeciwka sunął niekończący się sznur aut, od Okuniewa do samego Rembertowa. Samochody, które chciały mnie wyprzedzić nie miały szans na zachowanie jednego metra odstępu. Dobrze, że robiły to w miarę ostrożnie i niezbyt szybko, niemniej przyjemne to nie było. Od dziś ten odcinek drogi jest niekwestionowanym liderem mojego prywatnego rankingu najgorszych tras wyjazdowych ze stolicy. Do Warszawy wjechałem ulicą Marsa i przez Gocław, Grochów i Saską Kępę, do Mostu Poniatowskiego i dalej prosto Alejami Jerozolimskimi na Ochotę do domu. Kwadrat powiększony do 55x55, awansowałem na jedenaste miejsce w rankingu zdobywców. :)
Max square: 55x55 (+1) Max cluster: 3457 (+6) Total tiles: 6481 (+26)
Skoro już narysowałem dwie trasy z Małkini, a wiatr nadal był sprzyjający, to dziś ponownie wsiadłem w ten sam pociąg o 8:05 i ruszyłem na wschód. Zaplanowana trasa wiodła przez Treblinkę, ale obozu śmierci po drodze nie widziałem. Znowu czas miałem wyśrubowany - tak jak wczoraj - i nie mogłem sobie pozwolić na zwłokę. Znowu też przyszło mi jechać po drogach wojewódzkich i krajowych; wczoraj 60 i 61, a dziś 62. :) Oczywiście nikt nie lubi pędzących samochodów, hałasu i podmuchów przy wyprzedzaniu, ale na takich dystansach nie da się zaplanować samych bocznych dróg. rzecz jasna nie byłbym sobą, gdybym dwóch kwadratów nie ominął i to wyłącznie z winy swojego gapiostwa i nieogarnięcia. Do jednego zabrakło może z dwadzieścia metrów, a drugiego nawet nie próbowałem uznając, że coś źle pokazuje nawigacja. Co do samej jazdy, to pomimo podobnych warunków, głównie wiatrowych, jechało się gorzej i średnia wypadła niższa. Dobrze, że SKM z Zegrza odjeżdżała tak jak pociąg do Yumy, o 15:10, więc zdążyłem spokojnie. Nawet pączka i kolę w sklepie sobie kupiłem i miałem czas spokojnie zjeść przed odjazdem. Max square: 54x54 Max cluster: 3451 (+12) Total tiles: 6525 (+84)
"Most (oczywiście ówczesny) odegrał ważną rolę w walkach na ziemi serockiej w sierpniu 1920 r. Najpierw, w pierwszej połowie sierpnia, przeszły po nim polskie oddziały cofające się od strony Wyszkowa. Później przeprawa była broniona przez polską artylerię (12 sierpnia). Uszkodzenie mostu przez Polaków opóźniło przeprawienie się bolszewików przez Narew w dniu 13 sierpnia. W czasie kontrataku polskiego rankiem 17 sierpnia przeprawę zajął szwadron z Dywizjonu „Huzarów Śmierci”. Mimo rosyjskiego ostrzału z Łachy most został naprawiony i następnego dnia przeszli po nim żołnierze z 155. Pułku Piechoty ścigający Rosjan. Główne walki z Rosjanami trwały w dniach 13-18 sierpnia na linii Jadwisin – Ludwinowo Zegrzyńskie – Wola Kiełpińska – Dębe. Zostały tam zatrzymane i potem odparte przeważające siły bolszewickie."
Przedłużony weekend na działce wykorzystałem do krótkiego wyjazdu po kwadraty w okolicy Nowego Miasta. Wiatr wiał jak zły, a ja na działkowym Wheelerze czułem się tak, jakbym ciągnął wóz z węglem. Dlatego w drodze powrotnej zatrzymywałem się przy wszystkich przydrożnych obiektach sakralnych i robiłem zdjęcia. Max square: 54x54 Max cluster: 3438 (+3) Total tiles: 6369 (+3)
Zaplanowałem trasę z myślą, że zaliczę dosłownie kilka kwadratów i to powoli powiększyć niebieski kwadrat. Kierunek podobny do wczorajszego i początek też, bo w Wieliszewie, ale dziś w kierunku Wyszkowa jechałem objeżdżając Zalew od południa, przez Stare Załubice, Kuligów i Lucynów. Do samego Wyszkowa dojeżdżać nie miałem potrzeby, tylko wschodnim skrajem niebieskiego ruszyłem w drogę powrotną na południe. Niestety znów okazało się, że ślad poprowadził mnie po leśnych szutrach, co dla szosowych opon jest dużym wyzwaniem. Zawsze z duszą na ramieniu jadę po ostrych kamieniach, bo nie mam opony zapasowej i rozerwanie jej w dzikiej głuszy załatwia mnie na amen. Ale i tym razem się udało. Nie udało się za to, zaliczyć ważnych i brakujących kwadratów i choć nie z mojej winy, to niedosyt jest duży. Po prostu w pewnym momencie w lesie, na mojej drodze pojawił się ogrodzony zakład z napisem: Centralna Stacja Kontroli Emisji Radiowych. Nie wiem jakim cudem planner trasy zobaczył tam drogę, ja jej nie zobaczyłem i musiałem zawrócić. Na zrzucie ekranowym to miejsce z dwoma żółtymi kwadratami. Upał dokuczał bardzo, wody jak zwykle zabrakło, zmęczenie duże. Dobrze, że w klimatyzowanym pociągu mogłem zażyć trochę wytchnienia.
PS. Dodaję kilometry dojazdu na stację Rakowiec i z metra Rondo Daszyńskiego.
Max square: 54x54 Max cluster: 3435 (+11) Total tiles: 6366 (+3)