Rano zamiast wylegiwać się w łóżku i tracić czas na bezdurno, postanowiłem zrobić szybką przejażdżkę. Jeśli zaś szybka przejażdżka, to nie po ulicach. Wprawdzie ruch samochodowy o ósmej rano jeszcze mizerny, ale światła tak czy inaczej przeszkadzają. Dlatego pojechałem do Piaseczna, a potem do Nadarzyna i wróciłem przez Janki do domu. W samą porę żeby zjeść śniadanie, zabrać rodzinę do samochodu i pojechać na działkę. edit: zanim lukasz 78 zrobi wpis i znów mi odjedzie zamieszczam to. dzieli nas tylko 67 kilometrów!!! :)
Dzisiejsze dwa wyjazdy dały w sumie całkiem przyzwoity dystans. Znów znalazłem się w Babicach, tym razem zatrzymałem się na cmentarzu, gdzie pochowano 3730 ofiar wojny obronnej 1939 i późniejszego niemieckiego terroru. PS. Jestem w pierwszej setce czerwca i zbliżam się do pierwszej dwusetki 2013 roku
Jechałem bez planu, skręcałem też bez planu i tym sposobem zaliczyłem: Babice, Izabelin, Truskaw, Mariew, Koczargi Nowe i Stare, Lipków, Wierzbin, Wojcieszyn, Zalesie, Hornówek i pewnie coś jeszcze, ale nie pamiętam. Chronologii przejeżdżania przez wioski też nie zachowałem, ale mniejsza o to.
Potem zatrzymałem się chwilę na największej nekropolii Powstania Warszawskiego, pochowano tam ponownie po ekshumacjach ok. sto cztery tysiące poległych.
Odebrałem dziś naprawiony samochód, hosanna!!! Od 29 października walczyłem z ubezpieczycielem o odszkodowanie, żeby wreszcie otrzymać oszałamiającą kwotę 4500 zł. Zdecydowałem się wobec powyższego na naprawę bezgotówkową w autoryzowanym serwisie. Ich kosztorys w wysokości 13600 zł ubezpieczyciel łyknął bez mrugnięcia okiem. Ostatnie sześć tygodni musiałem obywać się bez samochodu i było to dla mnie nowe doświadczenie. Nigdy na przestrzeni przynajmniej dwudziestu ostatnich lat nie byłem spieszony tak długo, zawsze jakieś wozidło pod dupą miałem. Ale dosyć już o tym, temat uważam za zamknięty, tym bardziej, że rowerem mam więcej przejechane, niż samochodem:)
Wróciłem dziś do tego miejsca, bo wczoraj zdjęć nie zrobiłem i czułem z tego powodu pewien niedosyt. Przy okazji pogadałem z operatorem śluzy i dowiedziałem się, ku swemu zaskoczeniu, że otwierana jest kilka razy dziennie. Śluzowanie małych jednostek kosztuje tylko 6 złotych, większych - 13, barki i pchacze płacą 20 złotych, po szesnastej stawka wzrasta dwukrotnie.
W tym budynku obok śluzy mieszczą się: - Centrum Zarządzania Przeciwpowodziowego dla Wisły Środkowej - Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej i - Zarząd Zlewni Wisły mazowieckiej z siedzibą w Warszawie Szczególnie ta ostatnia instytucja wydaje zapewniać niezbyt męczącą, a dobrze płatną pracę, ale może się mylę? Może pracownicy tu zatrudnieni mają dzień pracy wypełniony na maxa i wykonują ważne i bardzo potrzebne zadania?
Za mostem Grota pojechałem dzis Jagiellońską, po deszczu droga nad Wisłą mogła sprawić nieprzyjemną niespodziankę, a ja po wczorajszym, miałem chwilowo dosyć terenu. Ostatnio w kwietniu robiłem tu zdjęcie 1zdjęcie 2 - i do dziś nic się nie zmieniło. Pusto na budowie i nic się nie dzieje. Dziwne, bo Polbud chyba nie zbankrutował a i Ministerstwo Finansów jako inwestor, też jest raczej wypłacalne.
Pętlę mostową robiłem już kilka razy a i trasę widać na mapie, więc opisywać jej nie ma co. Tyle, że tym razem z ulicy Myśliborskiej skierowałem się kawałek ku Wiśle i jadąc całkiem wygodną drogą odkryłem śluzę Żerań. Ostatni raz widziałem ją, jak do Zegrza płynąłem statkiem Żeglugi Wiślanej, a było to dobrych kilkadziesiąt lat temu. Ponieważ przyjechałem od strony zza szlabanu, nie wiedziałem, że wstęp wzbroniony:)
Drugi fakt wart wspomnienia w dzisiejszej relacji, to próba dojechania do samej Wisły pod mostem Poniatowskiego. Nie wiedziałem, że po wczorajszej ulewie teren zrobił się tak grząski i po kilkunastu metrach zakopałem się w błocie powyżej obręczy. Uświniłem rower maksymalnie, a grudki błota z kół miałem na nogach, rękach i nawet plecach. Ale że dziś, w ramach wyrównywania opalenizny jeździłem bez ubrania, nic wielkiego się nie stało. Wystarczył prysznic w domu. Endomodo nie zarejestrowało całej trasy, bo bateria mi się skończyła w telefonie. Po powrocie i przebraniu się pojechałem jeszcze po zakupy na bazar i do Urzędu Dzielnicy, stąd różnica w dystansie. Zdjęcie tylko jedno, bo oszczędzałem baterię w telefonie.
Tylko do BlueCity po samochód i z powrotem. A dzień smutny, bo dziś odszedł we śnie, na swoim posłaniu, nasz wierny od dziesięciu lat przyjaciel, Czaka. Zrobił to po cichu, niepostrzeżenie, spokojnie - tak jak żył.
Nie, nie, jeszcze nie wyjechałem na Mazury. Ale widziałem prawdziwą leśniczówkę (w budowie) i jakoś tak lekcja polskiego mi się przypomniała. Wprawdzie wśród ludu roboczego PRL, od zawsze krążyło powiedzenie: "Kolejarz i leśnik, to chuj nie rzemieślnik!" - ale w tej leśniczówce chętnie bym zamieszkał. A wy?
O jeździe napiszę tylko tyle, że jak się jedzie 20km/h, to - w dużym uproszczeniu - taka jest odczuwalna prędkość wiatru, który chłodzi twarz. Im szybciej jedziesz, tym lepiej jesteś chłodzony, czyli rowerzysta, to taki silnik chłodzony powietrzem. Czyli nie ma się co bać upałów, tylko trzeba kręcić! .
Kiedyś skasowałem luz na sterach dokręcając dość mocno nakrętkę, zupełnie bez świadomości, jak powinno dokonywać się takiej delikatnej operacji. Wczoraj licho mnie podkusiło i z zupełnie niewytłumaczalnych powodów odkręciłem nakrętkę i nakrętkę kontrującą całkowicie. Nie zobaczyłem rzecz jasna niczego ciekawego, więc postanowiłem przykręcić je z powrotem na rurę widelca. Próbowałem robić to z wyczuciem, palcami, ale nijak mi to nie szło. W końcu po kilkunastu próbach, gdy już kilka obrotów nakrętki palcami zrobiłem, zdecydowałem na użycie klucza. Początki były obiecujące, ale im dalej się nakręcała ta nakrętka, tym ciężej się kręciła. Kolejne próby odkręcania i ponownego przykręcania nic nie dawały, aż w końcu musiałem sam przed sobą przyznać, że zadanie jest niewykonalne. Po prostu zniszczyłem gwint i żadna siła już tej nakrętki na miejsce nie przykręci. Na dodatek uczyniłem rower zupełnie niezdatny do jazdy, kierownica była całkiem luźna, łożyska sterowe na wierzchu i tylko patrzeć jak kulki powypadają. Rano poszedłem do BlueCity po samochód, zapakowałem rower do bagażnika i pojechałem szukać ratunku w swoim warsztacie na Powstańców Śląskich. Najpierw godzinę postałem pod zamkniętym sklepem, bo mi się godziny pomyliły, ale potem już poszło z górki. Pan Jerzy narzynką poprawił naruszony przeze mnie gwint, rower dostał nowe stery, a ja popatrzyłem sobie, jak powinno naprawiać się rowery przy użyciu wyspecjalizowanych narzędzi: ściągaczy, pras do łożysk, kluczy itp. I podjąłem zobowiązanie, że nie będę samodzielnie brał się do czegoś, na czym się nie znam. Tytuł notki ma mi o tym przypominać. Zapłaciłem za wszystko 42 złote, a wczoraj namęczyłem się, napociłem i nakląłem za 500. Nie warto. Na koniec rower znów zapakowałem do bagażnika i pojechałem oddać auto, a następnie przejechałem po Parku Szczęśliwickim i pobliskich uliczkach tylko pięć kilometrów, bo było za gorąco. Cennik basenu odkrytego na Szczęśliwicach