Po wielu miesiącach od wymiany kierownicy i mostka na karbonowe, wstrząs na wypłąszczeniu zjazdu w podziemia przy Dworcu Zachodnim, spowodował opadnięcie kierownicy. Znowu odbyło się to przy akompaniamencie nieprzyjemnie głośnego trzasku, jakby coś się łamało. Tym razem postanowiłem poszukać warsztatu, który przykręci mi to na pastę do karbonu i przy użyciu klucza dynamometrycznego. Wiem jak łatwo jest zniszczyć karbon używając za dużej siły i chciałem, żeby wreszcie zrobili mi to jacyś fachowcy. W żadnym serwisie po drodze nie mieli albo klucza, albo pasty do karbonu, albo karbonami się wcale nie zajmowali. Nawet w Decathlonie. Czyli po powrocie sam się za to zabrałem i po ćwierć obrotu udało się jeszcze śruby od mostka dokręcić. I nic nie pękło! :) Mam nadzieję że wystarczy.
Bezchmurnie, 28°C, Odczuwalna temperatura 28°C, Wilgotność 57%, Wiatr 4m/s z PłdPłdZ - Klimat.app
Najpierw pociągiem do Janówka i kurs w stronę Wisły, bo tam ukryły się dwa ominięte poprzednim razem kwadraty. Później do Nowego Dworu i dalej na zachód aż do Nowego Wilkowa, a tam czekała już piękna asfaltowa droga przez las do Górek. Tym razem pojechałem inaczej i dalej, bo aż do Zamościa, ale nie tego na lubelszczyźnie, tylko do puszczańskiej wioski. Powrót do Wilkowa przez las trudny i mozolny i na dodatek kwadrat jeden ominąłem, choć ciągnąłem i niosłem rower po bezdrożach przez pół kilometra. Według mojego planera podróży miała tam być droga, ale jej nie było. Za to na stację w Nowym Dworze wpadłem równo z pociągiem i chociaż to mi się udało. Teraz prędko w teren się nie zapuszczę, zmieniam rower i będę asfalty ujeżdżał. Wystarczy tego dobrego.
Nieprecyzyjnie wytyczony ślad i zostawione przedwczoraj trzy kwadraty wymagały poprawki i uzupełnienia. Wczoraj nie wyszło z oczywistych względów, a dziś też nie zaczęło się dobrze. Na skutek pomroczności jasnej, roztargnienia, albo tego Niemca na A, zamiast w pociąg do Błonia, wsiadłem w pociąg do Grodziska Mazowieckiego. Do tego ciemne chmury zwiastowały możliwy deszcz i nawet przez chwilkę przemknęła mi myśl, że to chyba znak, żebym od razu wracał pociągiem do domu. Na szczęście szybko pozbyłem się tej myśli, i te dziesięć kilometrów do Błonia pokonałem rowerem. Dalej ślad prowadził znajomymi drogami, przez dalekie zachodnie wioski i przed Kampinosem (miejscowością - w odróżnieniu od potocznie tak nazywanej Puszczy), po przecięciu drogi wojewódzkiej do Żelaznej Woli (:)) ponownie znalazłem się na poznanych już drogach. Po wczorajszych ulewach, niżej położone fragmenty zamieniły się w błoto, ale za to znikły wszystkie muchy i gzy! Zostały same komary, a one gryzły tylko jak stawałem. :) Zaliczyłem jedną wywrotkę w błocie, kilka podejść i zejść, których w siodle nie dałem rady pokonać, ale w sumie było lepiej, niż ostatnio. Na skwerze w Kampinosie zrobiłem krótki postój na umycie się z błota pod pompą i zjedzenie banana i mogłem wracać. W Szeligach zauważyłem, że Garmin odmówił mi współpracy, więc końcówkę trasy rejestrowałem telefonem. Wynika z tego, że bateria wytrzymała ponad jedenaście godzin.
A na koniec jazdy wysupłałem dwa złocisze i rower pod ciśnieniem opłukałem. Głównie koła, klocki i pedały, bo one najgorzej zniosły te moje leśno - błotne wyczyny.
Zdążyłem dojechać do Dworca Zachodniego i wtedy nastąpiło oberwanie chmury połączone z potężną wichurą. Szybko odechciało mi się jazdy i przeczekałem nawałnicę w podziemnym przejściu. Jak ulewa nieco osłabła, założyłem kurtkę i po paru minutach zameldowałem się z powrotem w domu. Kurtka, buty i reszta ubrania nie wytrzymały nawet tak krótkiej próby. :)
Pożyczony rower na szerokich oponach i z amortyzowanym widelcem, czekał już od kilku dniu, kiedy w końcu zdecyduję się na bardziej dogłębną eksplorację Puszczy Kaminoskiej. Niestety ostatnie dni z upałami powyżej trzydzieści stopni Celsjusza osłabiły moje morale i wybrałem słodkie lenistwo. Dziś miało być nieco chłodniej, a że obudziłem się wcześnie i zasnąć nie mogłem, to wsiadłem o 8:07 w lotniskowy pociąg relacji Okęcie - Modlini i z Nowego Dworu Mazowieckiego wyruszyłem na kolejną wyprawę po kwadraty. Dziś puszczańskie drogi właściwie w całości przejechałem, za wyjątkiem niektórych podjazdów, ale średnia z lasu wyszła mi coś koło 10 km/h. Oprócz lasu ślad prowadził też przez łąki, drogami niemal - albo i wcale - niewidocznymi, czasem w szpalerach pokrzyw, czasem po błocie, czasem po piachu, czasem po korzeniach. Najgorsze były jednak miliony latających stworzeń, żądnych krwi, albo mikroelementów z mojego potu. Mizerna prędkość jaką rozwijałem, nie dawała wystarczającego pędu by się ich pozbyć, a w momencie zatrzymania lub prowadzenia roweru, to już tylko jeden brzęk wokół głowy. Muchy brzęczały i łaziły stadami po twarzy, rękach i nogach, komary gryzły, a gzy boleśnie cięły. Ja na te miriady wokół mnie, to cud jakiś, że tylko jedną muchę zjadłem (bez popicia). Jazda w terenie nie jest moją mocną stroną i dzisiejszy dzień uświadomił mi to z całą ostrością. Brakuje mi wyraźnie techniki, siły i wytrzymałości, czyli wszystkiego. Wydaje mi się, że prędko tego wyczynu nie powtórzę. Po asfalcie i na cienkich oponkach jeździ się lżej. :)
SUP - Stand Up Paddle, ja bym to przetłumaczył "wiosłowanie na stojaka". Skąd się to wzięło u mnie na rowerowym, bądź co bądź, blogu? Otóż od czasu gdy zaniechałem uprawiania windsurfingu, to kolejny sport wodny, na który zaczynam mieć zajawkę. Skoro nie pływam już na desce z żaglem, to może kolej na deskę z wiosłem? A dziś dodatkowo zobaczyłem na Jeziorku Szczęśliwickim ten sprzęt w naturze i na żywo.
Dawno nie siedziałem tak wyprostowany na rowerze i na dodatek buty mi się po platformach ślizgały. Nie miałem się gdzie spieszyć i na dalszą jazdę się nie szykowałem, więc spokojnie dojechałem do domu. Dopiero wtedy zabrałem się za regulację położenia kierownicy i siodełka i chyba jeszcze raz się gdzieś blisko karnę, żeby sprawdzić jak jest.
W poniedziałek mam zamiar zagłębić się w Puszczę Kampinoską, bo tam kwadraty nieodkryte czekają. Pojechałem więc po bardziej odpowiedni do tego rower, wprawdzie krossow nie mtb, ale opona 40C, to nie cienizna 25 mm. Upał niesamowity i trasa w sam raz, żeby się nie zmęczyć za bardzo.