Najpierw tylko troszkę mżyło, potem przestało, a następnie regularnie padało. Ale pomimo to, deszcz nie był dziś wystarczającą przeszkodą, by zatrzymać mnie w domu. Wprawdzie dystans nie jest imponujący, ale w takich warunkach powinno się podwójnie liczyć, tym bardziej, że duży fragment pod wiatr. Po powrocie spodnie, skarpety i kurtka trafiły natychmiast do pralki, buty na kaloryfer a plecak do czyszczenia. To efekt braku chlapacza z tyłu, a błotnika z przodu. No cóż, nikt nie mówił, że ma być łatwo. .
W niedzielę zgłosiłem przy pomocy tytułowej apki skrzynię z piaskiem na Moście Gdańskim. W poniedziałek dostałem sms, że zgłoszenie zarejestrowano, a wczoraj, że zamknięto. Dziś pojechałem zobaczyć co to oznacza i...? Tadam!
Trasa niezbyt imponująca, raptem do blushity i z powrotem, do tego na raty. Ale dostałem informacje o swoim zgłoszeniu na Moście Gdańskim. Co znaczy "zamknięte" przekonam się jutro.
Wiecie gdzie pracował tytułowy działacz komunistyczny i związkowy, patron szkoły, fabryki i ulicy, zanim Niemcy wywieźli do do Oświęcimia w 1940 roku? W Warszawskiej Fabryce Drutu, Sztyftu i Gwoździ na Szmulkach, a konkretnie na Objazdowej. Teraz wprawdzie adres jest inny, bo wjazd jest od Wojnickiej 2, ale to ta sama fabryka. Wprawdzie działalność produkcyjną zakończyła w 2000 roku, ale nadal wiele budynków jest wynajmowana i coś tam się dzieje, m.in. paintball, szwalnie, kowalstwo, odlewnictwo, obróbka skrawaniem itp. Ja pojechałem tam po to:
"Największą wartość spośród całego zabytkowego zespołu zabudowań przedstawia budynek portierni oraz budynek administracyjny. Oba z nich są przykładami popularnego na przełomie XIX i XX wieku tak zwanego stylu "ceglanego", typowego dla ówczesnej architektury municypalnej i przemysłowej. Wykonane zostały z czerwonej, nieotynkowanej cegły. Zdobienia elewacji tych budynków nawiązują do form neogotyckich. Szczególnie interesujące jest częściowo zachowane wyposażenie wnętrza budynku biurowego, w którym mieściło się również luksusowe mieszkanie dyrektora fabryki." Lepsze zdjęcia są tutaj A zanim dotarłem na Wojnicką taki ciekawy budyneczek po drodze dostrzegłem.
To tyle historii na dziś. A z współczesnych rzeczy, krzyż. Ten ma dopiero 16 lat i postawiony został dla upamiętnienia V pielgrzymki papieskiej w 1997 roku.
O 7.30 na basenie całkiem sporo już suszyło sobie włosy. W wodzie też wcale nie luźno, 3 - 4 osoby na jednym torze. W każdym razie ja swoją normę, bez euforii, ale odbębniłem.
Nad Warszawą dziś pierwszy raz od ponad tygodnia zaświeciło słońce. Wprawdzie temperatura bliska zeru i silny wiatr, ale to przecież żadna przeszkoda. Ponieważ znowu miałem na Rudnickiego coś odebrać, trasa podobna do tej z soboty i niedzieli. Dzisiejsza różniła się jedynie brakiem konieczności wymiany dętki. Jadąc Mostem Gdańskim sprawdziłem, czy moja interwencja w sprawie skrzyni z piaskiem, postawionej na ciągu pieszo-rowerowym, coś dała. Oczywiście, że nie. Ale za to już o 12:13, czyli po ponad 24 godzinach od wysłania, dostałem sms-a, że zgłoszenie otrzymało numer. Zobaczymy co będzie dalej. Wprawdzie znaku tam nie ma, ale postawienie w tym miejscu, uniemożliwia swobodne wyminięcie się rowerzysty z pieszym.
Dlatego dziś rano, skoro świt, spokojnie wsiadłem na rower i pojechałem zobaczyć niektóre budynki FSO, tym razem już po raz ostatni. Kiedyś by napisano, że padły pod kilofem, teraz kilofami już się wyburzeń nie robi, są bardziej wydajne technologie. Kawałek po kawałku znika Fabryka Samochodów Osobowych z mapy Warszawy, kolejne budynki są sukcesywnie wyburzane. W marcu ub. roku pokazywałem puste place po halach fabrycznych FSO, gdzie kiedyś pracowało 10 tysięcy ludzi.
A na torze jazd próbnych, gdzie kiedyś śmigały Polskie Fiaty 125p i Polonezy testowane przez kontrolerów jakości, dziś zawody zorganizował Automobilklub Królewski
Dobrze, czas już zakończyć te nostalgiczne wspominki o czasach minionej chwały warszawskiej FSO i przejść do spraw na wskroś nowoczesnych. Wiecie, że w naszym mieście wystartował już projekt "WARSZAWA 19115"? Jeśli nie, to pod tym linkiem dowiecie się o co chodzi. Ja już mam na telefonie stosowną aplikację i postanowiłem ją wykorzystać, a przy okazji sprawdzić, czy to działa. Zgłosiłem otóż tę oto skrzynię, bo uważam, że w tym miejscu będzie przeszkodą dla rowerzystów. Zobaczymy, czy zadziała, czy to kolejny chwyt propagandowy.
Po ośmiu kilometrach i trzystu metrach jazdy znów poczułem znajome wrażenie miękkości pod widelcem. Nawet się nie zdenerwowałem tylko od razu zabrałem się za wymianę dętki. Postanowiłem jednak tym razem naprawdę dokładnie sprawdzić co jest przyczyną. Zapamiętałem położenie opony względem dętki, znalazłem dziurę i milimetr po milimetrze sprawdzałem od wewnątrz oponę i wzrokiem i dotykiem. Pod palcami nie było nic ostrego, ale w końcu dostrzegłem mikroskopijne przecięcie opony i nawet pomyślałem, że ta dziurka przyszczypuje dętkę i to jest przyczyną. Ale gdy wreszcie w tym miejscu odwróciłem oponę, coś mi błysnęło w świetle. Jest! Na zewnętrznej powierzchni, ukryty w bieżniku, wbity niemal całkowicie, tkwił milimetrowy okruszek szkła. Gdybym go znalazł za pierwszym razem... No cóż, gdyby babcia miała wąsy... .
Wpis ten dedykuję morsowi, który 36 000 kilometrów przejechał na jednej dętce i ani razy jej nie przebił.
Choć wydaje się to niewiarygodne, to mnie się dziś udało trzy razy zmieniać dętkę. Najpierw najechałem na niziutki krawężnik i to on chyba było przyczyną. Ponieważ miałem warunki, to sobie spokojnie załatałem dętkę zamontowałem na koło i odstawiłem na bok. Jak przyszedł czas montażu, okazało się, że powietrze zeszło. Tym razem już nie miałem czasu na klejenie, ale miałem nową dętkę w zapasie. Szybka zmiana i dalej w drogę. Po dwóch kilometrach znów to samo, flak z przodu! Tym razem już musiałem łatkę nakleić, ale dla odmiany nie mogłem znaleźć miejsca przebicia. Na szczęście byłem w miarę blisko wulkanizatora na Rudnickiego. Pozwolił mi sprawdzić w wannie, znalazłem dziurę, nakleiłem łatkę, wróciłem do roweru, zmontowałem koło, założyłem i tym razem już bez przygód dojechałem do domu. Ale przez cała drogę towarzyszyła mi niepewność i strach, bo na oponie nic nie znalazłem, na obręczy też, a trzy razy zmieniałem dętkę. To nie jest przecież normalne. "Są takie rzeczy w niebie i na ziemi, O których się nie śniło filozofom." Szekspir miał rację. .
Dziś celem wycieczki była OIRP na Żytniej. Trzeba to było wreszcie zrobić, bo gdyby kiedyś na sali, sędzia poprosił pewną panią radczynię o dokument, to by była lipa... A ponieważ w domu choroba, to tylko na szybko tam i z powrotem i do sklepu po obiad jakiś. Nawet się rowerowo nie przebierałem
Krzyż stoi w miejscu, obok którego przejechałem już kilkaset razy. Jakoś nie zwróciłem dotąd uwagi na figurę Ukrzyżowanego, a trzeba przyznać, że jest to nietuzinkowy, dalece odbiegający od standardów i tradycji, sposób przedstawiania Chrystusa na Krzyżu.
W poniedziałek nie czułem się za dobrze i nawet miałem gorączkę, ale jak się okazało, była to jakaś "jednodniówka". Pomimo to, we wtorek dla ostrożności grzecznie przechodziłem rekonwalescencję, a dziś zrobiłem tylko przejazd próbny. Połączyłem go z załatwieniem kilku spraw, z których jedna była na Okęciu, a reszta na Ursynowie. Jak jechałem, widać po średniej prędkości, gdzie byłem, widać po śladzie. No, może nie do końca, bo na Ursynowie telefon mi się niespodziewanie wylogował, a ja dopiero w domu jak go wyjąłem, zobaczyłem ekran do wpisywania PIN. Wpisałem i wszystko wróciło do normy, ale dlaczego tak się stało, nie mam pojęcia. Dziwne i niewytłumaczalne to zjawisko. W każdym razie pomimo niezbyt imponujących osiągów jestem z dzisiejszej jazdy bardzo zadowolony. I z tych rzeczy, które załatwiłem, też. A najbardziej z tego, że choróbsko nie przykuło mnie do łóżka, ot, co!