Po dłuższej przerwie spowodowanej bólem dolnej części pleców, mogłem wreszcie wsiąść na rower. Ponieważ jestem w Piasecznie i mam do dyspozycji "górala" marki Giant na szerokich oponach, wybrałem króciutką trasę po lesie po kwadraciki. Rower choć ma trzydzieści lat i serwisu nie widział nigdy, nadal spisuje się znakomicie i ja też spisałem się znakomicie, bo nic mnie nie bolało. Zdjęcie wrzucę jutro.
Pojechałem najpierw do sklepu we wsi po chleb, a po śniadaniu sprawdzić, co warczy w okolicy. Warczał traktor ze spychem z przodu, wyrównujący teren na nieodległej działce za rzeczką. Ale zanim znalazłem to źródło hałasu zapuściłem się nieco dalej. Na dalszą jazdę ten rower zupełnie się dla mnie nie nadawał. Miejska damka w rozmiarze S, tylko jej wiklinowego koszyczka na kierownicy brakowało. Na wsi na wygląd roweru nikt uwagi nie zwraca - i słusznie, bo rower to tylko środek transportu, a nie coś dla szpanu. Niemniej pozycja do jazdy wybitnie mi nie odpowiadała: szerokie siodło, wysoko kierownica, do tego amortyzowana sztyca i widelec, ciężki jak nieszczęście i jeszcze za mały. Ale tych kilka kilometrów dało się zrobić bez bólu, a zresztą, skoro go przewiozłem córce z Warszawy na działkę, to mi się należało przejechać, prawda? ;) Kilometry z licznika Sigma na kierownicy, czas na oko, ale więcej jak 15km/h to nie było raczej. Roweru nie dopisuję, bo więcej już nim nie pojadę nigdzie. Mapy też nie ma, bo zapomniałem, że mogę zegarkiem rejestrować i przesyłać do Strava
Założyłem koła szosowe i ponieważ nie byłem pewien, jak druga kaseta będzie współpracować z łańcuchem, zrobiłem małą rundkę po Ochocie. Napęd jest OK, ale w nadgarstkach czuć różnicę. Wąska opona napompowana do siedmiu atmosfer słabiej amortyzuje nierówności. Trzeba się będzie przyzwyczajać od nowa.
Po siedmiu latach jeżdżenia bez zapasowego haka przerzutki uznałem, że koniecznie potrzebuję go mieć i wozić w podsiodłówce razem z dętką, łatkami, spinką i pinem do łańcucha. Żeby uniknąć pomyłki, bo wzorów i modeli jest kilkadziesiąt, zleciłem zamówienie w serwisie decathlonowskim. Dziś pojechałem go odebrać, ale najpierw kazałem przymierzyć, czy to rzeczywiście jest taki sam. Ciekawe, czy kiedyś złamię hak w trasie i będę miał okazję go wymienić i wrócić do domu? ;) Jakie są wasze doświadczenia?
To, że Decathlon przyznaje punkty za zakupy swoim klientom, to wiedziałem - za 1000 pkt dostaje się bon na 20 zł do wykorzystania przy kolejnych zakupach. A tymczasem już drugi raz w przeciągu tygodnia, dostałem dodatkowo bony na 20 i 35 zł, ale tym razem z okazji przynależności do programu Decathlon Active. Ten drugi bon z okazji walentynek i z kilkudniowym zaledwie terminem ważności. No i dziś był ostatni dzień, więc pojechałem go wykorzystać. W moim przypadku zawsze coś tam się przyda, choćby części eksploatacyjne do roweru czy smar do łańcucha. Tym razem wybrałem okularki pływackie, bo aktualne po ponad roku intensywnego użytkowania, zaczynają puszczać wodę.
Słońce za oknem skusiło mnie do wyjścia z rowerem, ale już początek jazdy zapewnił mi wszystkie "atrakcje". Wyjazd z domu po lodzie i śniegu, potem jezdnia wprawdzie czarna, ale mokra i z kałużami, a na skrzyżowaniach błoto pośniegowe. Trudno o przyjemność z jazdy w takich warunkach, a ja "na siłę" nie mam zamiaru jeździć.
Biały rower bardzo chciałbym mieć/ Cały biały, i opony też/ Takie cudo może podbić świat/ Biały rower i pedały dwa/
Pokochaj mnie/ A w sobotę ja dam Ci popatrzeć/ Pokochaj mnie/ A w niedzielę ja dam Ci go dotknąć/
Biały rower nocą mi się śni/ Cały biały, na nim lampy trzy/ Ja na ramę będę Ciebie brał/ Tego z Ładą chyba trafi szlag/
Pokochaj mnie/ A od jutra ja będę odkładał/ Pokochaj mnie/ A pozwolę Ci paczkę dorzucić/
Pokochaj mnie/ To ważniejsze, niż zdobyć ten rower/ Pokochaj mnie/ Nie kosztuje nic, pomarzyć sobie/
Biały rower bardzo chciałbym mieć/ Cały biały, i opony też/ Takie cudo może podbić świat/ Biały rower i pedały dwa/
Pokochaj mnie/ A w sobotę ja dam Ci popatrzeć/ Pokochaj mnie/ A w niedzielę ja dam Ci go dotknąć
Wolę jechać rowerem, nawet w deszczu niż iść na piechotę. Tak czy tak moknie się tak samo, ale rowerem krócej. No i kilometry się ciuła. Grosz do grosza i będzie kokosza!
Padający od rana śnieg odebrał ochotę do dłuższej jazdy, ale krótki dystans - i owszem, zaliczyłem. Najpierw na pobranie krwi do przychodni, a po śniadaniu, do drugiej przychodni na wizytę u specjalisty. Wracając wydłużyłem trasę i dzięki temu wpadło pięć kilometrów. Łącznie z poranną, siedem.
Gdzieś mi się zapodziały kupione w zeszłym roku rękawiczki wewnętrzne i trzeba było kupić nowe. Założyłem je od razu, ale jako jedyna warstwa nie spełniają swojej roli i ręce trochę zmarzły. Nic dziwnego, bo to są cienkie rękawiczki i wełna merino nie tu nie pomogła. :) Ale za to dwa kwadraciki uzupełniłem i to pozwoliło powiększyć stan posiadania aż o 104. Nieźle.