Dziś nie będzie opisu wycieczki, bo nie ma o czym pisać - zwyczajne kręcenie się po mieście i przy okazji załatwienie spraw. Może tylko z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że przekroczyłem dziesięć tysięcy kilometrów, żeby nie było w komentarzach, że zapomniałem. Ale dziś wpis nie będzie o sprawach rowerowych, a o czymś zupełnie innym. Otóż znalazłem wczoraj za wycieraczką samochodu bezpłatną gazetę "Głos Mordoru" i w domu zacząłem ja czytać. Wiem skądinąd, że nazwa Mordor tak się upowszechniła w stolicy, że nawet google w swoich mapach, już od jakiegoś czasu krainę Mordoru lokalizuje w okolicach ulicy Domaniewskiej. Kto nie wierzy, niech sprawdzi. Natomiast nie wiedziałem, że ma ta kraina również swoją gazetę. Po jej przeczytaniu doszedłem do smutnego dla mnie wniosku, że należę do jakiejś zupełnie innej cywilizacji i zupełnie nie rozumiem problemów opisywanego tam świata. I to pomimo, że wiem co to hasztag #problemypierwszegoswiata.:) O tym, że nie rozumiem wielu użytych tam słów, nie warto nawet dodawać, bo - jak zawarto w podtytule - jest to: "Bezpłatna gazeta dla korpoludków żyjących na ASAP’ie!". Na pierwszej stronie komentarz od redakcji, a w nim m.in. "Witajcie! Mamy dla Was kolejny,
choć całkiem nowy „Głos Mordoru”.
Bo, tak jak w całym korpoświecie,
pewne rzeczy są powtarzalne,
a jednocześnie stanowią nowe,
ciekawe wyzwania. Udowodniły to
dwie pracownice Mordoru, od lutego
tego roku, dzień w d
zień fotografują
ten sam, dobrze znany Wam... słup"
Oczywiście słup ma swój profil na fejsbuku. Następny tytuł i całostronnicowy artykuł na stronie drugiej to - "Zestresowany Mordor jedzie na modafinilu", o leku, który pozwala nie spać przez kilka nocy. Potem jest - "Ile zarabia na tobie Mordor", o tym ile kosztują zakupy do domu, wyjście z psem, dostarczanie prania do domu/biura, lekarz on-line, angielski na skypie, wożenie dzieci do przedszkola, gotowanie z dostawą do domu i kilku jeszcze innych pożytecznych usługach. O, np. dowiedziałem się ile kosztuje koszenie trawnika - od 0, 28 do 0, 50b zł/m2. Dalej jest poradnik "Jak zostać królem lub królową w korpolandii", "Jakim typem Smerfa jesteś na szkoleniu?", przepis na "Korpodietę", sponsorowany tekst - wywiad "Klient z Mordoru - jaki jest?". Do tego jeszcze "Matchmaker - pozytywny poradnik singla", "Rozwód, brzmi znajomo?", "A telefon wciąż milczy - z pamiętnika korpomamy". Jest też, a jakże, kącik kulinarny zatytułowany "Micha na ASAPIE" (znowu ten ASAP!?) z przepisem na pieczonego łososia w domowym sosie teriyaki i pikantnym kuskusem i surówką. Ufff! Czy teraz rozumiecie, dlaczego poczułem się wyrzucony poza nawias społeczeństwa, wyobcowany i nierozumiejący teraźniejszości, ciemny chłop ze wsi zabitej dechami? :)
Na szczęście stan ten nie trwał długo i już wróciłem do równowagi psychicznej, ale najgorsze jest to, że to jest rzeczywistość tysięcy ludzi. Smutne.
..................
W całkowitym kontraście do tego, co napisałem powyżej (a wyszło to całkiem niezamierzenie), jest ta socrealistyczna rzeźba murarza z żelbetonu. Tak przynajmniej tę postać opisuje portal gazeta.pl, choć ja skłaniam się raczej do tezy, że to jest pomocnik murarza. Murarz w stylistyce tamtej epoki przedstawiany jest z kielnią i cegłą w ręku, a ten tylko zaprawę rozkłada... Natknąłem się na nią przypadkowo, wracając inną niż zawsze drogą z Krainy Ciemności. "Niedługo będzie to ostatnia pamiątka po robotniczo-przemysłowej przeszłości tej części miasta. - Zalegała pod płotem na terenie magazynów Przedsiębiorstwa Budownictwa Uprzemysłowionego "Warszawa Północ", które zostały rozebrane na potrzeby naszej inwestycji - mówi Wojciech Gepner, rzecznik firmy Echo Investment, która budowała Park Rozwoju..."(za gazeta.pl).
Miałem zamiar dojechać po widoku, ale ciągle coś mi stawało na przeszkodzie i z domu wyjechałem dopiero wpół do czwartej. Dzień teraz taki krótki, a ja na dodatek wybrałem drogę przez południowe wioski i jeszcze światło z tyłu ledwo świeciło. Miałem stres, ale dojechałem szczęśliwie. Z powrotem jechałem najkrótszą drogą, czyli Puławską do Wyścigów, Rzymowskiego (jest nowa droga rowerowa) i Wołoską. Światło z tyłu świeciło już dobrze, wiatr trochę pomagał i po zaledwie pięćdziesięciu minutach byłem w domu.
"Listopad to dla Polski niebezpieczna pora?" Stanisław Wyspiański, „Noc Listopadowa”, scena druga, Salon w Belwederze) Tegoroczny listopad to dla mnie pora wszechogarniającego, przemożnego, nieprzezwyciężonego lenistwa. Dość powiedzieć, że to dopiero piąta wycieczka w tym miesiącu, a kilometrów - szkoda mówić... Na domiar złego, nie mam z tego powodu ŻADNYCH wyrzutów sumienia. Dziś jednak postanowiłem wygonić lenia z d.... i gdzieś pojechać, ale po zaledwie SIEDMIU(!) kilometrach zacząłem całkiem poważnie rozważać powrót do domu. Na szczęście nie usłuchałem podszeptów tego - nie do końca wygonionego - lenia i wybrałem kierunek przeciwny niż do domu. Jadąc, przez cały czas myślałem, gdzie skręcę by zacząć już wracać. Bohatersko odpierałem jednak te głupie myśli i tym sposobem przejechałem w miarę przyzwoity dystans. Przypomniałem sobie też dzisiaj, jak wygląda jeżdżenie w niskich temperaturach. Co to są marznące stopy i dłonie, lejąca się woda z nosa i temu podobne przyjemności. Na jutro muszę poszukać sobie cieplejszych skarpet, spodni i rękawiczek.
A jak piątek, to Piaseczno. W tamtą stronę w dzień i pod wiatr, z powrotem wieczorem, ale z wiatrem w plecy. Założyłem nowe baterie do lampki i przekonałem się, że do nocnej jazdy nie nadaje się absolutnie. Pojechałem ponownie drogą przez las kabacki i tym razem widziałem drogę na jakieś dwa metry do przodu. Na starych bateriach ledwie przednie koło widziałem, więc jest postęp, ale to nie to. Ale jak już pisałem, nocnych jazd poza miastem nie planuję i reflektor nie jest mi niezbędny do szczęścia.
W moim mieście ulice są oświetlone i bardzo dobrze się jeździ nawet z takim przednim światłem jak moje.