Mój zaufany fachowiec od komputerów i laptopów stwierdził, że gniazdo ładowania w moim lapku jest zintegrowane z płytą główną i ponieważ sprzęt jest nowy, to on nie chce tam grzebać i narażać mnie na utratę gwarancji. Zrobił tyle ile mógł, ale według niego naprawa była nieskuteczna i nic nie policzył. Poradził wizytę w autoryzowanym serwisie w Arkadii, ale uprzedził, że może zaboleć. Na drugą wycieczkę zabrałem stary rower, bo jednak trochę strach zostawiać Bystrego bez opieki, tym bardziej z kierownicą aero. :) Okazało się, że serwis z Arkadii wyniósł się już w lipcu i po zasięgnięciu języka, trafiłem w końcu do ich nowej warszawskiej lokalizacji, na Sienną przy Złotych Tarasach. Młody człowiek pokombinował z różnymi kablami i ładowarkami i w końcu znalazł takie ustawienie, że zaczęło ładować. Zapytałem przy okazji o koszt wymiany płyty głównej i wynosi ona circa 65-70% wartości i całego laptopa. Tak się teraz produkuje wszystko, zamiast wymienić jakąś duperelkę za kilkadziesiąt złotych, klient musi płacić grubą kasę, albo - jeszcze lepiej - kupić nowy sprzęt. Na szczęście, odpukać!, ładowanie na razie działa.
Duże zachmurzenie, 15°C, Odczuwalna temperatura 15°C, Wilgotność 80%, Wiatr 3m/s z W - Klimat.app
Strava nadaje takie tytuły, a że mój profil na bikestats jest zsynchronizowany z tą aplikacją, to jeśli nie zrobimy edycji i nie nadamy własnego tytułu, to BS zaciągając dane ze Stravy, kopiuje też tytuł. Dziś, ponieważ nic innego mi do głowy nie przychodzi, zostawiam jak jest. Wycieczka zaczęła się jako poranna i skończyła się też jako poranna. Po prostu dostałem telefon z serwisu laptopów i musiałem zawrócić do domu. Co było dalej, dowiecie się z kolejnego wpisu. PS. Ze Stravę zsynchronizowałem apkę Klimat.app i teraz na blogu pojawiać się bardziej rozbudowany komunikat pogodowy, a nie tylko sama temperatura.
Duże zachmurzenie, 12°C, Odczuwalna temperatura 12°C, Wilgotność 89%, Wiatr 3m/s z WPłnW - Klimat.app
Nadal nienadzwyczajnie się czuję, ale o dziwo, na rowerze bólu nie czuję. Pozycja zgięta w pałąk widocznie dobrze robi moim plecom. Ale dziś jeszcze bez szaleństw, tylko jazda próbna, czyli przejazd techniczny. Niby tylko wymiana sztycy i kierownicy, ale u mnie wszystko jest możliwe. I tak, pierwszy wybitnie nieprzyjemny trzask, aż zęby od tego odgłosu rozbolały, usłyszałem na jakimś wyboju. To niewłaściwie dokręcona karbonowa sztyca wchodząc w aluminiową ramę wydaje taki dźwięk. Siodełko opadło najwyżej o kilka milimetrów, dokładny tyle, ile miałem zamiar opuścić. :) Wyciągnąłem odpowiedni klucz imbusowy z zestawu, dokręciłem mocniej, ale z czuciem śrubę i mogłem jechać dalej. Korzystając z kręcenia się po mieście, zajrzałem na Poznańską 26 do Pracowni Szczotek i Pędzli Baryliński i Syn. Przeczytałem na fejsie apel o wsparcie tej firmy, a że szczotka zawsze jakaś się w domu przyda, postanowiłem coś kupić. Powiem Wam tak: tanio nie jest, ale wyroby wytwarzane ręcznie i z naturalnego włosia, nie mogą kosztować tyle, co masówka z Chin. Dla przykładu, szczotka na kiju do zamiatania podłogi, to koszt 180 złotych. Ja kupiłem coś tańszego, bo jak bym z taką szczotką jeździł? :) Lżejszy o kilkadziesiąt złotych i z zakupem mieszczącym się w kieszeni na plecach, pojechałem w dalszą drogę ulicami Śródmieścia, Woli, aż do Latchorzewa. Na jednym z wybojów znów coś nieprzyjemnie trzasnęło/skrzypnęło i w pierwszej chwili pomyślałem, że to kierownica się obróciła do dołu. Tak mogło się stać, gdybym za słabo przykręcił ją do mostka. Ale nie zatrzymałem się, a po kilku chwilach zdiagnozowałem, że to tylko prawa klamkomanetka zjeżdża coraz niżej. Przestałem się o nią opierać i jadąc wypatrywałem warsztatu, w którym piątkę imbusową by mi pożyczyli. Klucz o tym rozmiarze w moim multitoolu mógłby okazać się za krótki, by sięgnąć pod gumę łapy. Na szczęście długo szukać nie musiałem i po chwili problem został rozwiązany. Dalsza droga upłynęła już bez niespodzianek, a i plecy zniosły to bardzo dobrze.
Teraz w planach na najbliższe dni jest zakupienie i założenie owijki, ale zupełnie nie mam pojęcia jakiej. Może ktoś mi coś podpowie? poradzi? Drugi zakup, to karbonowy mostek tej samej firmy co kiera i sztyca, z tym, że chodzi mi po głowie krótszy. Waham się pomiędzy 100, a 90 milimetrów, kąt +/-6, teraz jest 110. No i może siodełko z dziurą? Wtedy projekt tuning uznam za zamknięty. PS. Zastanawiam się, jak mocować do tej płaskiej kierownicy Convoya. Jakieś pomysły?
Nie mam kiedy jeździć, a do tego łupie i strzyka w krzyżu, to choć sobie popatrzę z przyjemnością na rower. Wychodząc z tego założenia zamówiłem w Państwie Środka kierownicę aero i mostek, karbonowe rzecz jasna. Części zamówione dziewiątego września, dotarły do moich rąk równo po dwóch tygodniach i choć nadal mam ograniczoną ruchomość, zabrałem się za wymianę. Ze sztycą poszło raz - dwa, ale z kierą trochę się umęczyłem. Dwa razy zdejmowałem, bo nie pomyślałem od razu żeby linki wewnątrz puścić, skoro są na to specjalne otwory. Po wielu trudach i męce skończyłem, ale z połowicznym sukcesem, tzn. przedni hamulec działał, a tylny nie odbijał. Ciemno już było i późno, ale pojechałem szukać rady i poratowania w Decathlonie. Serwis był niestety zamknięty, ale gdy powiedziałem, że potrzebuje porady, zawołali przez megafon: "Adam z działu rowery proszony do serwisu" I kogóż to ujrzały moje oczy? Naszego sympatycznego i uczynnego kolegę Księgowego! Lepiej trafić nie mogłem. Adam swoimi czarodziejskimi rękami w kilka chwil wymienił linkę, pancerz, podciął i podszlifował plastik w klamkomanetce, żeby pancerz się załamywał - i gotowe! Niesamowity Człowiek, dziękuję bardzo. PS. Okazało się, że chodzić nie mogę, ale na rowerze nic mnie nie boli. Może jutro się gdzieś przejadę na rozruch.
Wiatr południowo-zachodni więc wybrałem w miarę neutralny kierunek, czyli zachód. Początkowo zamierzałem jechać Alejami Jerozolimskimi do Pruszkowa, ale po drodze kilka razy zmieniałem decyzję i w rezultacie znalazłem się nawet na autostradzie.
Zadeklarowałem się, że zawiozę coś smacznego - to wsiadłem na rower i pojechałem. Zapomniałem tylko, że lato się skończyło i zmrok zapada wcześnie, a ja miałem tylko tzw. oczojebkę do sygnalizowania rowerzysty, a nie do oświetlania drogi. W niektórych miejscach, na szczęście nielicznych, jechałem "na czuja" i tylko raz, na Żwirki, wpadłem niegroźnie w jakiś dołek na drodze rowerowej. Dlatego wróciłem do starych przyzwyczajeń i resztę drogo przejechałem oświetloną ulicą, poświęconą pamięci naszych wspaniałych lotników.
Dzisiejszy trójkąt wyszedł trochę niezgrabny i niezamknięty, a to z powodu zamknięcia Garmina w bagażniku. Zacząłem rejestrować trasę dopiero u celu podroży samochodowej i początku trasy rowerowej. Z Ursynowa do Gassów jest siedemnaście kilometrów i z Gassów do Piaseczna, też tyle samo. Znowu nie zajrzałem na przystań, ale po prostu nie chciałem się zatrzymywać, bo szkoda mi było czasu. Za to w Piasecznie zrobiłem dłuższą przerwę, ale tam miałem co robić.
Kilometry wpisuję z licznika, dodając dystans po samochód.
Posiadanie basenu ogrodowego, to duża frajda, szczególnie dla dzieci, ale na zimę wymaga demontażu, wysuszenia, poskładanie części itp. No i dziś w takiej sprawie właśnie przejechałem się do Piaseczna. Zawszeć to we dwóch wygodniej i szybciej. A sama jazda jakaś taka nie bardzo. Niby kręciłem tak samo, a prędkość mniejsza. Kryzys?