Jazda po Puszczy Kampinoskiej rowerem szosowym, nie jest aż tak bardzo atrakcyjna, jak góralem, grawelem, czy nawet trekingiem. Niemniej miłośnicy jazdy po asfalcie też znajdą coś dla siebie i gdyby nie jeden odcinek terenowy, za Górkami, byłoby nawet znośnie. Wprawdzie na zachód od wojewódzkiej 585, z Sowiej Woli do Kampinosu, nadgarstki dostają nieźle popalić, ale skoro innej drogi nie ma... Niby można jechać wojewódzką do Leszna, ale to ostateczność i tę drogę wybieram tylko gdy czas mnie goni. W tym roku już jeden rowerzysta tam zginął, a w 2018 dziewczyna, i to bez wykrycia sprawcy. :(
A dziś wystawiłem moje nadgarstki (i plomby w zębach) na trudną próbę, jadąc szybciej niż kiedykolwiek dotąd, dobrze, że to tylko dwa kilometry z haczykiem. W Kampinosie postanowiłem zrobić przerwę na posiłek. Kupiłem pół litra, drożdżówki na zagrychę, usiadłem na ławeczce na skwerku i grzejąc się w promieniach jesiennego słońca zjadłem i wypiłem wszystko. Od tej pory droga prowadziła prosto na
zachód wschód, a że wiatr dziś wiał z zachodu, to końcówka była lekka, łatwa i przyjemna.
Wyszedłem z domu dobrze po dwunastej i na więcej kilometrów czasu nie było. Coby się nad trasą nie głowić, wybrałem tradycyjną jazdę po trójkącie i pojechałem. Początek Żwirkami do lotniska, a dalej przez południowe wioski; Dawidy, Zgorzałe, Zamienie do Bobrowca. Tam skręt na zachód i z wiatrem do Piaseczna, Konstancina i Gassów. Tym razem nawet nie zajeżdżałem do przystani, na nomen omen, przystanek, tylko zacząłem ostatnią prostą, czyli przeciwprostokątną wzdłuż Wisły. A tak w ogóle, to wcale nie stawałem, oprócz czekania na światłach. Tak się wkręciłem w kontrolowanie rytmu, że zacząłem jazdy traktować jak trening? Niemożliwe... Faktem jest jednak, że staram się utrzymywać rytm pedałowanie bliski optymalnego i chyba dobrze mi to robi. Manetki rozgrzały się do czerwoności, a łańcuch tańczył po wszystkich zębatkach, zarówno z tyłu, jak i z przodu. Ale dzięki temu nie jechałem siłowo, nie męczyłem mięśni i nie nadwyrężałem kolan, a średnia więcej niż przyzwoita. Tym bardziej, że wiało i sporo kilometrów było w ruchu miejskim, co zawsze spowalnia. Ale do Gassów udało się wykręcić 25,7 km/h co jest moim rekordem.
Napisałem przedwczoraj, że nie wiem po co kupiłem czujnik kadencji. Ale skoro już go mam i tak ładnie i bezproblemowo sparował mi się z Garminem, to dziś postanowiłem spróbować, jak to będzie, gdy będę pedałował, te zalecane 90 obrotów na minutę. Powiem tak - łatwo nie było, ale prawie dałem radę. Prawie, bo średni rytm wyniósł 82. A dlaczego te 90 obr/min jest złotym środkiem pomiędzy wytrzymałością, a szybkością, lepiej ode mnie wytłumaczy Dawid Myśliwiec z kanału "Naukowy bełkot". Rzeczony fragment zaczyna się od 22:40, ale cały ten odcinek jest wart obejrzenia. Jest sporo smaczków i ciekawostek kolarskich.
A ja? No cóż. Kręciłem najszybciej jak się dało i żeby utrzymać kadencję mocno pracowałem manetkami i to przy obu przerzutkach. Mogłem sprawdzić empirycznie, że przy tym samym rytmie pedałowania, prędkość wahała się od 17 km/h do 33 km/h. Wykorzystywałem chyba wszystkie możliwe kombinacje przełożeń, ale zdaje się, że mają rację z tą optymalną kadencją. Takiej średniej jeszcze nie miałem. :)
Zdjęcie tylko jedno, z Borzęcina, ale kontrola czasu nie wypaliła. Zegar znów stanął.
Miałem plany na 100+, ale ledwie dojechałem na Wolę. dostałem telefon, że gotowa jest wreszcie do odbioru kosiarka. Dalej sprawa wyglądała tak: dojechałem rowerem do domu --> przesiadłem się w samochód--> pojechałem na Ursynów--> przesiadłem się w kolejny samochód--.>pojechałem do Nasielska--> odebrałem kosiarkę -->zawiozłem kosiarkę na działkę--> wróciłem do domu. Przed wieczorem, by uniknąć piątkowych korków, pojechałem na Ursynów--> zamieniłem samochody--> wróciłem do domu. Koniec.
Dawno nic nie robiłem w Piasecznie, to dziś sobie pojechałem popracować. W trakcie dzisiejszej przejażdżki trzy kobiety próbowały mnie uszkodzić, skręcając w prawo i przecinając przejazd rowerowy. Żadna mnie nie zauważyła, chyba znowu włączyła mi się niewidzialność. Będę musiał uważać. Patrząc na to zdjęcie i podziwiając opony zauważyłem problem. Jeśli kupię podsiodłówkę, to jak będę zakładał ten dupochron?
Do Decathlonu Reduta mam blisko, jak widać. Procedura reklamacji i zwrotu pieniędzy troszkę trwała, ale czekanie na oddanie pieniędzy się nie dłuży. Zresztą było warto. Jutro test nowych opon..., jak nie będzie padać.:)