Miało dziś być inaczej, ale plany się zmieniły i uznałęm, że czas poznawać nowe trasy. Miałem juz od
miesiąca w telefonie trasę z Góry Kalwarii, przez Tarczyn i Nadarzyn i bardzo chciałem ją wreszcie
przejechać. Przypadkowo zobaczyłem ją na Stravie, a kolega był tak miły, że przesłał mi plik gpx na
maila. Zainteresował mnie jej kształt - niemal regularny okrąg z Piasecznem w środku, no i ciekawość
nowych dróg, oraz niezły dystans. Moje setkowe trasy już trochę mi sie znudziły i uznałem, że warto
skorzystać z doświadczenia innych rowerzystów.
Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo trasa została poprowadzona drogami o minimalnym
natężeniu ruchu i po dobrych asfaltach. Czego chcieć więcej? Gdybym nie zgubił trasy dojeżdżając do
krajowej ósemki w Nadarzynie, to bym nawet tych kilkuset metrów nie musiał nią jechać. Trasa jest
rewelacyjna i na pewno będę nią jeździł jeszcze wielokrotnie, aż nauczę się na pamięć, bo dziś bardzo
często stawałem sprawdzając gdzie skręcić. Ale i tak zrobiłem to o dwa razy za mało i w dwóch miejscach źle pojechałem. :) Wycieczka zajęła mi niemal siedem godzin brutto, a sześć
netto - jest potencjał do poprawiania. Trasa jest na tyle długa, że prędko się nie znudzi, prowadzi przez bardzo malownicze tereny, wśród sadów, można ją skracać we zależności od posiadanego czasu. Moim zdaniem same plusy.
W ramach spóźnionego nieco zamiaru poprawiania statystyk stycznia, wygrzebałem się rano z wyra i ruszyłem na znaną do bólu trasę. Jak zawsze w niedzielny poranek, mam ściśle określony czas powrotu i jest to maksymalnie jedenasta. Nic godnego uwagi i opisywania nie stwierdzono, no może poza spotkanymi na trasie aż pięcioma(!) szoszonami. Widać nie wszyscy kręcą na chomiku.
Wreszcie po tygodniowej przerwie spowodowanej atakiem nieprzezwyciężalnego lenistwa, udało się wyciągnąć rower ze strychu i przejechać trochę kilometrów. Najgorszy kawałek to droga rowerowa do kładki nad Kanałem Żerańskim pomiędzy mostami. Na zdjęciu wygląda dla wielu normalnie, mnie jednak trochę strach paraliżuje jak mam jechać po czymś tak śliskim. Myślałem wtedy o Księgowym i jego niedzielnym wyścigu, oraz o wszystkich uczestnikach takich zawodów. Kolejny raz musiałem zdać sobie sprawę z ograniczeń, jakie niesie ze sobą PESEL. :)
Tak właściwie powinienem tytułować te wszystkie moje wycieczki, gdzie wyjazd rowerowy połączony jest z realizacją wyższego celu. Dziś tym celem był odbiór i zawiezienie do Piaseczna zimowych bucików dla mojej najmłodszej wnuczki. Ponoć w poprzednich gruba skarpeta się nie mieści. Na Ursynów dojechałem najprostszą drogą, bo już przy Landzie skręciłem w aleję Harcerzy Rzeczpospolitej - tak się teraz nazywa dawny odcinek KEN, od Wałbrzyskiej do Doliny Służewieckiej. To znaczy nazywa się tak od 25 sierpnia ubiegłego roku, ale ja to zauważyłem dopiero przedwczoraj i tak byłem tym zaskoczony, że pojechałem prosto aż do Doliny Służewieckiej, choć recepta do odebrania była na Alei KEN. Mniejsza z tym, wyguglałem, że grupa pięciu radnych taki wniosek złożyła, Rada Warszawy klepnęła, a koszt wymiany tablic wyniósł tylko 3350 złotych. Co to za suma przy wałkach z kamienicami na setki milionów złotych?
Na Puławskiej przy granicy miasta buduje się pierwsza od stu lat cerkiew prawosławna w stolicy. Wygląda teraz niepozornie, ale po ukończeniu będzie cieszyła oko.Nie wiem, czy wszystkich, bo o gustach..., wiadomo, ale mnie się jej wizualizacja podoba. No i wolę cerkwie, niż meczety - taki już ze mnie ksenofob, moher i faszysta w jednym.
A z Piaseczna do domu wróciłem troszkę dłuższą drogą, bo wśród pól i przez wsie jadąc, aż do Janek dojechałem. Tam już prosto jak strzelił, nie szukając dróg rowerowych, po asfalcie, wygodnie i bezpiecznie, aż do skrętu w Bitwy Warszawskiej i podwórkami do domu. Strava za moje osiągnięcia przyznała mi dziś 9 kieliszków. ;)
W moim głębokim przekonaniu, graniczącym z pewnością, oddychamy zanieczyszczonym powietrzem od kilkudziesięciu lat. Dlatego osobiście nie przejmuję się alarmistycznymi, wręcz katastroficznymi wiadomościami o zagrożeniu dla zdrowia i życia z powodu smogu. Ludzie w maskach wywołują mój pusty śmiech i zasługują w moich oczach na lekceważące politowanie. Organizm ludzki potrafi się bronić, ma rzęski na tchawicy, wydziela śluz, który nie przepuszcza dalej zanieczyszczeń, a w taki dzień jak dziś - to nawet całkiem sporo go wydziela. Wiem coś o tym. Zaręczam, że wszystek pył zawieszony został wyksztuszony i do płuc, ani krwiobiegu nic się nie dostało. Dobrze, że nikt za mną nie jechał. :)
I na koniec moje dzieło. Postanowiłem coś zrobić z tylnym błotnikiem, żeby nie prać kurtki po każdej zimowej przejażdżce. Tak..., wiem jak to wygląda... Stylówa poziom - "Miszcz". :)