Rano najpierw rozwiozłem po dzieciach prowiant na śniadanie, żeby z głodu nie pomarły. Jak skończyłem tę miejską rundę u Agnieszki, na liczniku było trzydzieści trzy kilometry i postanowiłem dokręcić, ale już poza miastem. Przebiłem się od niej przez Las Kabacki i Ursynów, do zjazdu nową ulicą Korbońskiego. Pomknąłem nią, z górki na pazurki do Powsina, a dalej, wiadomo, Rosochatą i na Gassy. Powrót przez Piaseczno i południowe wioski. Strava przyznała mi nieco pucharków, ale ja bliżej zainteresowałem się jednym segmentem, który nazywa się "szybkie 4 nad Wisłą" i prowadzi od Mostu Grota na południe. Poprawiłem na nim swój PR (przedwczorajszy) o JEDNĄ sekundę, a żeby wejść do pierwszego TYSIĄCA, muszę poprawić swój czas o dziewiętnaście sekund. Na razie moje miejsce to 1062/1531. Spróbuję następnym razem.
Graficiarze - wandale jakoś, jak dotąd, nie oszpecili jeszcze tego muralu.
Luty się kończy, dzień coraz dłuższy a kilometrów nie za wiele w tym roku uciułałem. To rzecz jasna tylko i wyłącznie wina mojego lenistwa i żadne tłumaczenia tego nie zmienią. Wiem jak jest i mówię jak jest. Dlatego dziś chciałem się trochę zrehabilitować i trzasnąć przynajmniej sto. Kółka przez Tarczyn do Góry Kalwarii, z wariantem powrotu przez Gassy, tym razem nie brałem pod uwagę z uwagi na wiatr. Miało wiać z północy do płn.-wsch, a ja chciałem wracać z wiatrem. Wybrałem więc znowu trasę na zachód i z małymi modyfikacjami trasy, bo nie przez Leszno, dojechałem do Kampinosu. Później, jadąc drogą przez puszczańskie wioski dojechałem do szosy wojewódzkiej z Leszna do Nowego Dworu i po przecięciu jej, prosto do Czosnowa. Wydaje mi się, że asfalt w puszczy robi się coraz gorszy, albo to wina wąskich opon szosowych, niemniej jakoś lubię tamtędy jechać. Droga do Łomianek minęła jak z bicza strzelił, ale potem jak przed górką wjechałem na siódemkę dwóch szeryfów mnie strąbiło - w tym jeden jadący lewym pasem. Niewiele już teraz sobie z tego robię, minęły czasy gdy serce mi ze strachu stawało. Nawet mnie to nie denerwuje, zieeew.... Na koniec trasy ponieważ, pomimo to. miałem duży deficyt ruchu samochodowego wniosłem rower na Most Poniatowskiego i do domu dotarłem Alejami Jerozolimskimi przez samo centrum. Widziałem tam już konstrukcję w charakterystycznym kształcie dawnej Rotundy, ale z jezdni nie miałem jak fotografować. Polecam to uwadze Katany jak tam będzie.
Zdjęcie tylko jedno, bo jak się jeździ, to zdjęć się nie robi. A ja dziś miałem fazę na jechanie.
Zamiast nabijać kilometry i poprawiać statystyki znów dzisiejszy wyjazd potraktowałem turystycznie - krajoznawczo. Trudno zresztą poważnie traktować jazdę po śmieszce wzdłuż Prymasa i Trasy AK. A ja musiałem niestety tamtędy jechać, bo najpierw do córki zajrzałem do Instytutu, a później coś zawoziłem szwagierce na Bródno. Wracając przez centrum Pragi też nie da się kolarsko rozwinąć - szczególnie na ciasnej i upstrzonej światłami Targowej. Po zjechaniu nad Wisłę też nie jest lepiej akurat od Poniatowskiego do Łazienkowskiego trzeba jechać po chodniku. Tak więc zupełnie przestało mi zależeć na prędkości i snułem się nieśpiesznie to tu, to tam i robiłem zdjęcia. Z tego wszystkiego nawet na Agrykolę pojechałem i znów poległem jak zawsze...
Pogoda dziś piękna i słoneczna, wiatr nawet dość silny, ale nie wiem z jakiego kierunku, bo dziś nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Chyba ze wschodu?
Obudziło mnie karakanie wron za oknem i wiedziałem, że o zaśnięciu nie ma już mowy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem dawno niewidzianą jasność, słońce wreszcie postanowiło przypomnieć nam o swoim istnieniu. Szybko się podniosłem i już po kilkunastu minutach wyruszałem na spotkanie przygody. Niedzielny poranek to najlepsza pora na jazdę przez miasto, a ja miałem tylko siedem kilometrów do przejechania i już mogłem z wylotówki na zachód, czyli Połczyńskiej, skręcić w ciche i spokojne uliczki wsi Szeligi i Macierzysza. Dalsza jazda na zachód w całkowitej ciszy i samotności tak mi się spodobały, że zrezygnowałem z pętli do Mariewa i powrotu przez Babice i wzorem Katany postanowiłem jechać do Leszna i wracać "po sznurku", albo "po gumce", jak kto woli. Wiadomo o co chodzi - tam i z powrotem tą samą trasą. Chciałem skorzystać północno - wschodniego z wiatru, który przeszkadzał mi w jeździe w jedną stronę, a miał pomagać w drugą. Tak jak pomyślałem, tak zrobiłem i rzeczywiście udało mi się przejechać ten sam odcinek zauważalnie szybciej. Nawet na segmencie Stravy Leszno - Wieruchów osiągnąłem drugi czas przejazdu. Dlatego w Macierzyszu zrezygnowałem z jazdy po swoim śladzie i wydłużyłem nieco drogę powrotną. Wiedziałem, że mam zapas czasu i na śniadanie spokojnie zdążę. Tak się też stało. Bardzo przyjemna poranna przejażdżka.
Hala w Pilaszkowie w tym samym stadium budowy. Konstrukcja zewnętrzna stanęła szybko, a dalej wykonawca złapał zadyszkę.
Kapliczka w kształcie kamiennej groty na drodze do Leszna
Finiszowa prosta do celu, czyli poprzecznej drogi wojewódzkiej numer 579 Leszno - Radziejowice
Wstałem wcześnie, ale tym razem nie po to, by dłużej pojeździć na rowerze. Lekki śnieżek za oknem i mokre jezdnie, a także - a może przede wszystkim - konieczność zostawienia roweru pod sklepem sprawiły, że znów wybrałem rower zimowy. Początkowo zamierzałem tylko tam i z powrotem, ale w trakcie jazdy stopniowo wydłużałem dystans i wyszło dwadzieścia. Wystarczyło by mocno ubłocić plecak i dół kurtki oraz zmoczyć spodnie na dupie. PS. Ten film ze Stravy znalazłem w telefonie w pobranych jak zwalniałem miejsce, bo już prawie pełny był. Nawet nie pamiętałem/wiedziałem, że się zapisał.
Czarne wizje i łagodne reprymendy, które przeczytałem w komentarzach po zostawianiu Bystrego B. bez opieki, na ulicy, przypiętego tylko dwoma zapięciami, zasiały potężne ziarno zwątpienia i dziś pojechałem na Kartezjusza najstarszym moim nabytkiem - Primusem Historicusem.
Dla niego wystarczyło jedno zapięcie Drugą, wieczorną wycieczkę też postanowiłem na nim przejechać. Mokro, chlapa, szkoda BB.
Nie chciało mi się jeździć i dobrze, że musiałem pojechać po zakupioną baterię do telefonu. Jak już znalazłem się poza drzwiami, czyli - "pomiędzy krainą lenia, a rowerem" - było już z górki. Dystans niewielki, ale mokro było i szkoda mi było roweru, do tego coś tam drobnego sypało z góry... (Albo tak się tylko usprawiedliwiam - tylko przed kim?).
Za to po powrocie, żeby się jakoś zrehabilitować (przed sobą?) umyłem i wyczyściłem rower i zmieniłem klocki z tyłu. Więcej mi to czasu zajęło niż jazda.
Kino Ochota było w tym miejscu od 1950 roku, nazwa Och Teatr jakoś mi nie pasuje.
Pucu-pucu, chlastu-chlastu nie mam rączek jedenastu...
Zapisany byłem do dentystki na siedemnastą i w związku z tym wybrałem rower, by uniknąć przebijania się przez zakorkowaną o tej porze Warszawę. Pod przychodnią zapiąłem rower dwoma zabezpieczeniami, ale pomimo to nie czułem się tak całkiem komfortowo. Pewien niepokój jednak pozostał. Na szczęście, to dość bezpieczne miejsce otoczone wojskowymi budynkami i akademikami Wojskowej Akademii Technicznej. W innym miejscu chyba bym go nie zostawił.
Z pięciu zrobionych zdjęć wybrałem najmniej nieostre. Aparat w moim telefonie coraz trudniej łapie ostrość, a wieczorem to już całkiem masakra.
Pojechałem do Piaseczna coś zawieźć, a wracając zajechałem do przychodni na Ursynowie, w złudnej nadziei załatwienia recepty. Niestety okazało się, że od 1 grudnia już nie można zostawić kartki z potrzebnymi lekami , tylko trzeba przyjść do lekarza. Widocznie prywata przychodnia mająca kontrakt z NFZ, lepiej wychodzi na wizytach lekarskich, niż na samym wypisaniu recepty. Pogoda znośna, lekka odwilż, niewielki wiatr, słońca brak.
Cerkiew na Puławskiej już z kompletnym pokryciem kopuły. Widok tym razem z drugiej strony ulicy (wschodniej)
Ciekawy byłem postępu przy budowie hali w PGR Pilaszków, a właściwie nie tyle ciekaw, co potrzebowałem jakiegoś celu. Wprawdzie kierunek jest mocno eksploatowany, na zmianę z Gassami, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza i się nie nudzi.
Rozwiązanie zagadki, nad którą wówczas się zastanawiałem jest banalne i aż wstyd, że na to nie wpadłem od razu. Na paletach jest ułożona konstrukcja hali. I tyle.
Wiecha na hali w PGR Pilaszków
Dalej pojechałem już mniej oczywistymi niż zawsze drogami, bardzo przyjemnymi i bez samochodów i tak krążyłem, że do Błonia wjechałem od zachodu. A stamtąd już stałą trasą do Pruszkowa i do domu. Bardzo przyjemnie się jechało, pogoda w porządku, prawie bezwietrzna, lekki mróz, tylko słońca brak. Bardzo fajna wycieczka.