Zacznę od swojego cytatu z 31 frudnia 2018 roku:
"W listopadzie kilometry szły jak po maśle, a w grudniu jak po grudzie..." - tak widocznie być musiało. Ambitny plan #festive500 też poszedł sie pieprzyć i rok zakończyłem wynikiem poniżej dwunastu tysięcy kilometrów. Co do statystyk, to pójdę na łatwiznę i skopiuję sobie z zeszłego roku, tylko dane będa z tego (w nawiasach rok 2018):
11 739,38(14 011,36) przejechanych kilometrów
28(41) wycieczek ponadstokilometrowych,
86(93) wycieczki ponadpięćdziesięciokilometrowych
70(80) wycieczek poniżej pięćdziesięciokiloemtrowych
14(10) bardzo krótkich
542 h i 49 min w siodle (650h 9min)
średnia prędkość 21,36 km/h(21,49)
5(6) nowych gmin
Strona
veloviewer.com zaciąga dane ze Stravy, stąd różnica, Nie wszystkie jazdy rejestrowałem.
Przed Świętami rower musi zejść na plan dalszy, bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Dziś tylko zawiozłem córce do pracy kilka rzeczy i to cała moja jazda.
Lotnisko tymczasowo nieczynne
Jutro rozpoczyna się wyzwanie Rapha #festive500. 8 dni 500 km. Może się uda?
...pisać, rzecz jasna. Żadnych przygód..., emocji..., zdarzeń..., trąbienia..., potrącenia..., upadku..., anomalii pogodowych..., spotkań..., Ot, jazda dla statystyk.
Na zdjęciu kładka dla rowerzystów i pod spodem korek w kierunku wschodnim na Trasie Toruńskiej. ....................... W tym roku znowu mam zamiar podjąc wyzwanie Raphy #festive500, choć przy tej pogodzie, trudno to nazwać wyzwaniem. :)
Po wczorajszych czternastu stopniach i błękitnym niebie, nie pozostało nawet śladu. Poranek nad Warszawą wstał zimny i choć początkowo świeciło słońce, to z każdym przejechanym kilometrem, mgła gęstniała zasłaniając je coraz skuteczniej. A co gorsze, takim okularnikom jak ja dodatkowo ograniczała widoczność, skraplając sie na szkłach.Wilgoć w powietrzu, w połączeniu z ujemną temperaturą i ograniczoną widocznością, dawała odczucia mocno nieprzyjemne. O radości z jazdy można było zapomnieć całkowicie. Ja małem zaplanowaną tylko krótką pętelkę do mostu w Obórkach, więc specjalnie pogodą się nie przejmowałem i jechałem swoje. Okazało sie, że pogoda spłatała figla i im bliżej domu byłem, tym bardziej widno, słonecznie i ciepło sie zaczynało robić. Po mgle nie zostało nawet śladu, znów pokazał sie błękit nieba nad głową, ale na dłuższą jazdę nie było czasu. Dobrze, że choć pięćdziesiątkę wymęczyłem.
Żeby nie trzymać czytelniczek i czytelników w niepewności zacznę od końca. Potrącił mnie tytułowy autobus, ale zrobił to tak delikatnie, a ja miałem takie szczęście, że nawet się nie przewróciłem. Akurat w tym miejscu nie było krawężnika tylko wjazd na posesję, więc kiedy mnie wytrącił z toru jazdy, wjechałem po prostu na trawniczek oddzielający jezdnię od chodnika. Było to tak niespodziewane, że nie zdążyłem się przestraszyć, ani zdenerwować, bo na dodatek nawet uderzone biodro nie bolało. Byłem tak niesamowicie spokojny, że aż sam siebie nie poznaję. Kierowca oczywiście zatrzymał sie koło mnie, bo jego prędkośc była naprawdę niewiele większa od mojej, otworzył drzwi i zapytał, czy nic mi sie nie stało. Ja z kolei zapytałęm, czy ma prawo jazdy i to było wszystko, co mi przyszło do głowy w tamtym momencie. Kazałem mu jechać i sam też pojechałem. A powinienem choć przypomnieć o odstępie przy wyprzedzaniu: art. 24 ust. 2 ustawy prawo o ruchu drogowym: Kierujący pojazdem jest obowiązany przy wyprzedzaniu zachować szczególną ostrożność, a zwłaszcza bezpieczny odstęp od wyprzedzanego pojazdu lub uczestnika ruchu. W razie wyprzedzania roweru, wózka rowerowego, motoroweru, motocykla lub kolumny pieszych odstęp ten nie może być mniejszy niż 1 m.
Nadspodziewanie słoneczny, idealny rowerowo tydzień, na zakończenie poczęstował nas zimną mokrością z nieba, połączoną z bardzo nieprzyjemnym wiatrem. Czyli skoro ani razu od poniedziałku nie wyszedłem na rower, to zrobiłem to właśnie dziś. Początkowo było mokro tylko od spodu, ale miałem nadzieję, że z czasem asfalt zacznie wysychać i będzie coraz lepiej. Mam założone na zimę błotniki, więc nie chlapie mi już spod kół i można jeździć. Niestety natura postarała się by nie było za sucho, a mnie zmusiła do przedwczesnego odwrotu. Wycieraczek na okulary nie mam, mokre obręcze i klocki wydaja nieprzyjemne dźwięki przy hamowaniu, łańcuch na mokro też hałasuje, jednym słowem - lipa, panie, czas wracać! Jeszcze tylko zajrzałem na chwilkę do serwisu Deca na Bemowie, bo miałem mały problem po wczorajszej wymianie klocków. Koledze usunięcie tej niedogodności zajęło jakieś pięć sekund i mogłem jechać. Podsumowując. Widocznie nie jest mi pisane w tym roku dokręcić do dwunastu tysięcy kilometrów. Po listopadowym wzmożeniu nie zostało ani śladu, powróciły marazm, niechęć i tumiwisizm.
Tej niedzieli o poranku i przed śniadaniem udałem się do jednej z odleglejszych dzielnic Warszawy, Tarchomina. Jak widać po kilometrach, dystans porównywalny do pętli borzęcińskiej, albo oborskiej. Niestety nadal czuję się tak, jakbym do każdej nogi miał przywiązany dziesięciokilowy odważnik. Jeździć się chce, a sił do kręcenia nie ma. Na dodatek tylko jedno zdjęcie wyszło, a cała reszta to zupełnie białe plamy. Coś się spsuło w ustawieniach, a ja tego nie zauważyłem. Ulica Dewajtis