Wybrałem się na starą trasę po zachodnich wioskach i sprawdziłem przejezdność Traktu Królewskiego w Wojcieszynie i Koczargach. Okazuje się, że jest z tym gorzej niż było, bo dłuższy odcinek jest rozgrzebany, a na dodatek gorzej przejezdny. Chodnikiem też nie można przejechać, gdyż ekipy akurat układały kostkę, a kiedy się wezmą za jezdnię, sam Pan Bóg raczy wiedzieć. Po powrocie do domu założyłem drugi zestaw kół z oponami jesienno-zimowymi oraz wymieniłem kasetę i łańcuch.
Założyć folię na wyświetlacz i kupić opony w Decathlonie. Zostałem wierny Michelinowi, ale tym razem model Dynamic Sport i szerokość 23 mm. Nigdy na tak wąskich nie jeździłem, zobaczymy jak to będzie.
W trakcie wczorajszej jazdy wreszcie sprawdziłem, dlaczego mam ostatnio takie dziwne wrażenia przy pedałowaniu. Okazało się, że korba ma poważny luz na boki, co wskazywało na zużycie suportu. Ponieważ miałem w domu zapasowy, od razu zabrałem się za wymianę i pomimo, że to nietrudne zadanie, zabrało mi sporo czasu. Najtrudniej było odkręcić miski, bo mój chiński klucz nie dawał rady i musiałem ratować się wizytą w pobliskim warsztacie. Mechanikowi z porządnym kluczem, operacja ta zajęła pół minuty i zrobił to za dziękuję. Po powrocie wkręciłem suport, założyłem mechanizm korbowy, łańcuch i dopiero wtedy okazało się, że przednia przerzutka nie działa jak należy. Nie byłem pewien, czy wszystko zrobiłem jak należy, w końcu robiłem to pierwszy raz, dlatego dziś zaprowadziłem rower do warsztatu. Fachowiec potwierdził moje umiejętności i wystarczyło, że wyregulował przerzutkę, tzn. odsunął ją od ramy śrubą wychyleń. Teoretycznie ja też wiedziałem jak to się robi, ale zabrakło mi wiary w siebie i nie chciałem tracić czasu, bez gwarancji sukcesu.
Po tych perypetiach nie pozostało nic innego jak sprawdzić podczas jazdy efekty tych wszystkich starań. Jako że miało zaraz padać, a nawet burze przepowiadali, asekuracyjnie pokręciłem się tylko po mieście, a deszcz lunął dopiero, gdy otwierałem drzwi do klatki schodowej.
Założyłem koła szosowe i ponieważ nie byłem pewien, jak druga kaseta będzie współpracować z łańcuchem, zrobiłem małą rundkę po Ochocie. Napęd jest OK, ale w nadgarstkach czuć różnicę. Wąska opona napompowana do siedmiu atmosfer słabiej amortyzuje nierówności. Trzeba się będzie przyzwyczajać od nowa.
Po nocnych opadach jezdnie były mokre i według mojej prognozy w dzień też miało padać więc nie wybierałem się nigdzie. Jednak, gdy okazało się, że przepowiednia wróżów się nie sprawdza, postanowiłem zaryzykować i trochę coś pokręcić. Plan był na bliskie białe plamy w dzielnicy Raszyna, Rybie, a później dopiero gdzieś dalej. Wyszło inaczej i tylko pierwsza część planu się ziściła. Deszcz jednak zaczął padać i wolałem wrócić do domu. Ale nie ma tego złego, bo w końcu znalazłem czas i wymieniłem kasetę i łańcuch. :)
Tym razem postanowiłem wybrać się na zachód, starą trasą przez Stare Babice, Lipków, Koczargi i Mariew. W aZborowie przeskoczyłem na południową stronę drogi wojewódzkiej 580, by znaleźć się w Witkach i dalej na zachód, przez Radzików, Białuty i Gawartową Wolę dojechałem do Łazów (Łaz?). To najdalej dziś na zachód wysunięty punkt podroży, a widząc stan licznika, mogłem już wracać. Wiedziałem, że przekroczę setkę, a to było moim dzisiejszym celem. Do Leszna dojechałem wojewódzką 580, a resztę drogi powrotnej pokonałem standardową trasą przez zachodnie wioski. PS. Wczoraj założone nowe opony Michelin Lithion 3 niosą dobrze. :)
Wymieniłem kasetę, wymieniłem łańcuch i dość późno wyjechałem wypróbować nowy napęd. Nie miałem sprecyzowanego planu i trasy, więc pojechałem, gdzie mnie oczy poniosą. Stąd nieoczywiste drogi przejechane tym razem z innych kierunków niż zwykle.
Kolejny raz wybrałem się porannym pociągiem do Nasielska by stamtąd wyruszyć na podbój nieodkrytych kwadratów, Niestety tym razem nie udało się powiększyć stanu posiadania, a to za przyczyną niefrasobliwego wjechania na zamknięty odcinek drogi i oklejenia opon świeżym asfaltem. Wytłumaczyć mogę to tylko tytułową pomrocznością. Chwilę później przykleiły się patyki, kamyki i wszystko co popadnie i dalsza jazda stawała groziła uszkodzeniem opony. Zeskrobywanie warstwy asfaltu i żwiru do niego przyklejonego, przy pomocy łyżki do opon i paznokci, było zajęciem mozolnym, niewdzięcznym i czasochłonnym. Powtarzałem tę operację czterokrotnie, przy czym później użyłem do tego patyków po lodach i zeszło mi się przy tym w sumie chyba z dwie godziny. A i tak dopiero użycie, już w domu, rozpuszczalniku, pozwoliło usunąć resztki przyklejonego asfaltu. Dobrze, że pogoda była ładna i miałem dużo czasu, żeby się z tym, bawić. Niemniej przednia opona wylądowała i tak na śmietniku, jakiś kamyczek zrobił głęboką dziurkę i nie chciałem ryzykować niespodzianki w trasie.
Okazuje się, że nie muszę wcale wsiadać w pociąg, by dojechać do nowych kwadratów. Te dzisiejsze były położone w prostej linii na wschód i z jakiegoś powodu pozostawały dotąd niezaliczone. Trasa narysowana na chybcika, wyprowadziła mnie z Warszawy najprostszą drogą, niestety bardzo nieprzyjemną - ulicami Płowiecką, Czecha i Traktem Brzeskim. Dopiero po dojechaniu do A2 i zjechaniu na serwisówki, sytuacją poprawiła się diametralnie i dalszą drogę na wschód przejechałem w ciszy i spokoju. Trwało to aż do Mińska Mazowiecka i słynnej drogi krajowej numer pięćdziesiąt, ale tym razem musiałem nią przejechać zaledwie kilometr, więc nie warto wspominać. Opuściłem ją kierując się na Cygankę, ale nie kazałem sobie wróżyć, tylko pojechałem prosto do Pustelnika. Pustelnik, jak wiadomo woli samotność, za to moja samotność się skończyła definitywnie, po wjechaniu na drogę wojewódzką 637. Niestety kierunek wschodni do/z Warszawy tak ma, trzeba na trasie być gotowym na spory ruch samochodowy. Do tego jeszcze zaczął padać deszcz i choć przy dzisiejszej temperaturze nie wychładzał, to jednak nie poprawiał komfortu jazdy. Po deszczu zwykle przychodzi słońce i dziś też tak się stało, do Rembertowa dojechałem już suchy. Ale to jeszcze nie koniec przygód na dziś. Gdzieś w okolicach ulicy Grochowskiej poczułem dziwną miękkość pod tyłkiem, ale postanowiłem zastosować metodę wyparcia. Było to tym łatwiejsze, że czułem to tylko na nierównościach, szynach tramwajowych itp., a na gładkim asfalcie mogłem o tym chwilowo zapomnieć. Ta strusia metoda sprawdziła się doskonale i dopiero w domu, po obiedzie, bez pośpiechu i na spokojnie wymieniłem dętkę. Ponownie też przyjrzałem się oponie i niestety, widziane już wcześniej przecięcia nie znikły w jakiś cudowny sposób. Postanowiłem więc zastosować rozwiązanie radykalne i wywaliłem ją do śmietnika, a że miałem dobrą w zapasie, to problemu z tym nie miałem żadnego.
Wycieczkę uznaję za udaną, bo na te sto kilometrów, przynajmniej trzy czwarte przejechałem w ciszy i spokoju i po dobrych asfaltach. A deszcz nie był jakiś mocno dokuczliwy i nie trwał zbyt długo, może z pół godziny. Trzeba będzie to powtórzyć.
Max square: 50x50
Max cluster: 2982 (+16)
Total tiles: 5938 (+9)
Wyciągnąłem po raz kolejny zimową bluzę i założyłem nogawki i choć jest końcówka maja, wcale nie było mi zbyt ciepło. Na dodatek nadal mam kryzys i nijak nie mogę zmusić organizmu do większego wysiłku, żeby się jakoś rozgrzać. Na dodatek wczoraj mechanik w warsztacie wymieniając mi pancerz i linkę przedniego hamulca, nie dokręcił lusterka i owijka wychodziła z otworu. To ostatnie to najmniejszy problem, ale przelało czarę goryczy i wróciłem do domu. Nie chciało mi się totalnie.