Kolejny raz nieprzyjemna trasa w strumieniu samochodów, najpierw jazda miejska: Al. Solidarności i Radzymińską, potem odcinek wylotowej drogi krajowej Marki - Radzymin. Za to reszta drogami lokalnymi, wśród łąk, pól i lasów. Oczywiści przy wybieraniu trasy brałem pod uwagę kierunek wiatru i dzięki temu jazda była jeszcze przyjemniejsza. A jeszcze na koniec, udało się w Tłuszczu co do minuty na pociąg zdążyć. Gdy wyniosłem rower po schodach na peron nadjechał pociąg. Wprawdzie nie znałem rozkładu, więc to nie moja zasługa, tylko szczęścia, ale tym bardziej się ucieszyłem. W Warszawie nieco dłuższą drogę do domu wybrałem, żeby w sumie setka wyszła.
Wykorzystałem kierunek wiatru i wybrałem się na północny - wschód, w okolice Tłuszcza. To dość ruchliwa stacja i na pociąg do Warszawy długo się nie czeka, ja dziś czekałem piętnaście minut. Tylko niestety pociągi z tego kierunku kończą bieg na Dworcu Wileńskim i w moim przypadku, trzeba jeszcze osiem kilometrów przez miasto przejechać. Niestety nie udało się zamazać wszystkich zaplanowanych białych plam i trzeba będzie jeszcze raz tam się wybrać. A nie jest to przyjemny kierunek, bo pierwsze trzydzieści pięć kilometrów jedzie się w w ruchu miejskim, praktycznie aż do Wołomina.
Mój stan zaliczonych kwadratów:
czerwonych - 3584, w ciągu ostatniej doby przybyło 21
zielonych - 1628, w ciągu ostatniej doby przybyło 15
Kolejny dzień eksploracji kierunku północnego, dziś przyszła kolej na puste kwadraty w Lasach Chotomowskich i Zakroczymiu. Zaplanowane było więcej, ale wyczerpała mi się bateria w Garminie i uznałem to za dobry powód do ogłoszenia odwrotu. Podróż zacząłem na stacji kolejowej w Chotomowie i już po krótkiej jeździe natrafiłem na błoto godne wytrawnych przełajowców. W odróżnieniu od nich, starałem się przenieść rower bokiem, ale później jakoś mi się buty nie chciały wpinać w pedały. Dopiero jak ostukałem je mocno o drzewo, udało się pozbyć glinianego balastu i mogłem jechać dalej. W lesie tradycyjnie, choć droga wyglądała na twardą, to szosowa, twarda opona, głęboko wgryzała się w grunt i skutecznie odbierała siły. Co jakiś czas zsiadałem więc z roweru i w ramach odpoczynku kolejny kawałek pokonywałem piechotką. Kiedy wreszcie dotarłem do drogi wzdłuż torów, nawierzchnia się poprawiła i dalej mogłem już spokojnie jechać. W Nowym Dworze Mazowieckim natknąłem się na niecodzienny wypadek. TIR potrącił osobówkę, a ta po wykonaniu kilku obrotów i skoszeniu dwóch rzędów barierek, spadła z bardzo wysokiego nasypu. Pomiędzy tymi barierkami była droga dla rowerów, a ja jechałem taką samą ddr, tylko po drugiej stronie jezdni. Jestem pewien, że gdyby osobówka przelatując przez barierki trafiła człowieka, to byłby trup na miejscu. Kierującej pojazdem starszej pani, chyba nic się nie stało, bo wysiadła o własnych siłach i rozmawiała ze strażakami na dole. Samochód też wylądował na kołach i wyglądał jakby sam zjechał, a przecież skarpa jest tam bardzo, bardzo stroma. Drugi szczęśliwy traf mnie dziś spotkał taki, że po naprawdę survivalowym odcinku, dotarłem do granicy niezdobytego kwadratu i przekroczyłem ją nie więcej jak o METR! To na szczęście wystarcza, aby kwadrat na mapie zmienił kolor na zaliczony, ale dowiedziałem się o tym dopiero w domu. Uffff! :) Jak już napisałem, właśnie w Zakroczymiu umarł mój Garmin, a że miałem dość przygód, wróciłem najkrótszą drogą do domu. Przez drogę zastanawiałem się, czy nawigacja zapamiętała trasę z Chotomowa i czy po podłączeniu do prądu, uda się ją zapisać - czy też moje błotne i piaszczyste ujeby pójdą na marne. Okazało się, że dało się zapisać - i to trzeci szczęśliwy traf. A powrotną drogę, by mieć pewność, rejestrowałem i Stravą i Locusem. Mapki są więc dwie i dlatego nie wklejam żadnej. Są na Stravie.
Kolejny wyjazd na wschód i tym razem wysiadłem trochę bliżej, bo w Sulejówku. Dalej tory skręcają nieco na południe, a ja na wschód i północ miałem jechać. Jakoś niezbyt dobrze mi się jechało, ale miałem tyle wariantów skrócenia trasy, że wcale się tym nie przejmowałem. Wczoraj, rysując trasę, pierwszy raz wybrałem profil rower szosowy, a nie trekingowy, ale i tak zdarzały się odcinki terenowe, z tą różnicą, że nie musiałem pchać roweru. Kiedy już załatałem dziury w Radzyminie, poznając przy okazji nowe miejsca, dalej już został tylko jeden kwadracik przy drodze do Legionowa. Po jego zaliczeniu miałem zamiar dokończyć trasę i" dziurę" w Lasach Chotomowskich załatać, ale wyszło mi, że nie zdążę wtedy na pociąg. Uznałem więc, że wrócę na kołach i tym sposobem o mało co, znalazłbym się w środku burzy. Na szczęście nie dogoniła.
Awaria systemu sterowania miała być usunięta w ciągu kilku, lub kilkunastu minut, ja jednak wolałem ten kawałek przejechać rowerem. Bezchmurnie, 25°C, Odczuwalna temperatura 19°C, Wilgotność 38%, Wiatr 8m/s z PłdW - Klimat.app
Moja karta miejska choć kosztuje tylko 50 zł rocznie, pozwala na jazdę aż do granic drugiej strefy komunikacyjnej, czyli w dzisiejszym przypadku, do Sulejówka - Miłosnej. Dalej już na dwóch kołach w kierunku północno - wschodnim do Poświętnego, a potem prosto na wschód. Schody zaczęły się kiedy musiałem wjechać w las, bo dziś wyjątkowo długi odcinek okazał się nieprzejezdny. Ale spacer dla zdrowia też jest potrzebny. Tyle tylko, że zmitrężyłem dużo czasu i dalszą część trasy mocno musiałem skrócić. Do stacji w Sulejówku dojechałem w odpowiednim czasie, by spokojnie wsiąść do czekającej SKM-ki. Ale dowiozła mnie ona tylko do Wschodniego, bo system sterowania ruchem na tym dworcu miał awarię i nie chciało mi się czekać, aż ją usuną. Do domu przez miasto wyszło jeszcze siedem i pół kilometra.
Słabe opady deszczu, 6°C, Odczuwalna temperatura 0°C, Wilgotność 87%, Wiatr 6m/s z Z - Klimat.app
Pojechałem rano odebrać samochód z Kuligowa, a że zostały mi w tamtych okolicach trzy nadbużańskie kwadraty, pomiędzy Arciechowem, a właśnie Kuligowem, to końcówka była dość terenowa. Ślad prowadził wzdłuż wału przeciwpowodziowego i siłą rzeczy, nie była to wygodna droga dla mojego roweru. Nawet dość długi spacerek się przydarzył. Ale wygląda na to, że chyba kiedyś, kiedyś, w przyszłości, koroną wału zostanie poprowadzona jakaś droga. Wystarczy dosypać na wierzch żwiru i utwardzić nieco. A może to tylko moje pobożne życzenia. Za to jazda nową droga wzdłuż Kanału Żerańskiego, którą zafundowała rowerzystom gmina Nieporęt, pierwsza klasa! To wprawdzie tylko osiem kilometrów, ale i tak jest za co dziękować. Jazda na Zalew wąską i ruchliwą, szczególnie latem, drogą wojewódzką 633, nie należała nigdy do przyjemności. Teraz jest świetna alternatywa i to jest strzał w dziesiątkę. A co do pogody, to jak widać nie rozpieszcza. Podobno od jutra ma być już majowo, a nie listopadowo. I tym optymistycznym akcentem... :)
Wiało dziś bardzo konkretnie, co w połączeniu z zawrotną dyszką na termometrze, w ogóle nie zachęcało do wychodzenia na rower. Gdybym nie miał sprawy do załatwienia w Piasecznie, to pewnie bym nie wychodził. No ale przynajmniej jakieś kilometry do statystyk dodałem. I jeszcze złapał mnie deszczyk w powrotnej drodze. Lodowate krople, w połączeniu z wichurą, siekły po twarzy aż bolało. Dobrze, że to trwało tylko moment.
Pogoda miała być mniej więcej taka jak wczoraj, więc chciałem zobaczyć jak sprawuje się nowa kurtka. Rano, pomimo tylko jedenastu stopni odnosiłem wrażenie, że jest cieplej niż przy wczorajszych piętnastu. W krótkim rękawku pod spodem chwilami robiło się gorąco, aż musiałem rozpinać suwak pod szyją. Z czasem zrobiło się chłodniej i kurteczka bardzo dobrze spełniała swoją rolę. Jak pisałem wczoraj, jest chyba nieco inaczej uszyta, bo zupełnie jej nie słychać na wietrze. :) Za to na deszczu, klei się do gołych rąk natychmiast, zapewniając dość ekstremalne doznania termiczne. Na szczęście droga z dworca zajmuje zaledwie kilka minut i nie zdążyłem popaść w hipotermię. Nie zdążyłem też sprawdzić, jak długo można mieć suche plecy. W każdym razie piętnaście minut na pewno. A tak w ogóle, to dziś był mój bardzo szczęśliwy dzień. Na stację w Świerczy Świerczach dotarłem cztery minuty przed odjazdem pociągu i nie chcę nawet myśleć, co by było gdybym nie zdążył. Właśnie zaczynało się na dobre rozpadywać, temperatura spadła, a kolejny był za godzinę. Czekanie na peronie, albo jazda do Nasielska - żadna z tych ewentualności mogłoby mi na zdrowie nie wyjść.
Znowu odwiedziłem nadbużańską wioskę Kuligów, gdzie mam zaufanego i taniego fachowca od blacharki i lakieru. Oddałem mu kolejny samochód do kosmetycznych poprawek, wyciągnąłem rower z bagażnika i ruszyłem na podbój kolejnych kwadratów. Znowu droga wypadła po częściowo nieprzejezdnych leśnych duktach, trochę po zwykłych gruntowych, trochę po polnych, a reszta po asfaltach. Niestety droga wiodła głównie pod wiatr, na dodatek ubrany byłem całkiem na krótko, bo rano liczyłem na ocieplenie. Kurtkę - trzepotkę posiałem na wyprawie do Siedlec, a na softshell zdawało mi się być za ciepło. Oczywiście nie miałem racji, a na dodatek wiatr dokładał swoje i dodatkowo wychładzał. Uznałem, że nie uśmiecha mi się kolejne dwie i pół godziny walczyć z wiatrem, zimnem i koszmarną drogą Wołomin - Zielonka - Ząbki - i w Klembowie wsiadłem w pociąg. Zaoszczędzony czas wykorzystałem na wizytę w Decu i odkupiłem kurtkę, niestety już nie taką samą. Też ultralight, ale ma siatkowe plecy, czyli nie ochroni nawet przed minimalnym deszczem, no i już nie trzepoce tak spektakularnie! :) Wiem, bo założyłem od razu po zapłaceniu i przyjechałem w niej do domu. To że jest droższa o jedną trzecią rozumie się samo przez się.