Znowu wypadło mi jechać na Ursynów do sklepu harcerskiego i z ciekawości zahaczyłem po drodze, o słynną strefę relaksu na rogu Puławskiej i Madalińskiego. Nie będę się tu wyzłośliwiał, lepiej i dowcipniej zrobił to Krzysztof Stanowski z Kanału Zero, dla zainteresowanych link jest tutaj .
Do Piaseczna jechałem z myślą o oddaniu zakupionych akcesoriów zainteresowanej, ale dowiedziałem się, że jest w szkole, więc wrzuciłem do skrzynki na listy i wróciłem do domu.
Jechałem do Piaseczna zawieźć chorym lek na kaszel, ale po drodze chciałem zajrzeć na Gassy, no a wcześniej zobaczyć kolejne osiągnięcie władz stolicy, czyli tramwaj do Wilanowa. Niestety zaspokojenie ciekawości wymagało sporej ekwilibrystyki rowerowej, bo drogowcy są jeszcze w czarnej dupie, a TVN poinformował lud pracujący, że "prace przy układzie drogowym mają zakończyć się na przełomie III i IV kwartału 2025 roku". Przejechałem dziś siedmiokilometrowy odcinek Belwederską i Sobieskiego do Branickiego na Wilanowie i jest to koszmar rowerzysty, a o kierowcach nawet myśleć nie chcę.
Po wydostaniu się z Warszawy, dalej już stałą trasą przez Gassy do Piaseczna, z krótkim zboczeniem w las konstanciński po kwadraciki. Trzy kilometry przed domem Garmin oddał ducha, stąd dopisane kilometry.
Córka zadzwoniła, że ma w lodówce dobre rzeczy dla nas, czym skutecznie zachęciła mnie do jazdy. Potraktowałem dzisiejszy wyjazd typowo kuriersko, a że z plecakiem nie jeździ się zbyt dobrze, dystans nie jest imponujący. Jadąc w tamtą stronę chciałem sprawdzić, czy droga rowerowa na Puławskiej doprowadzi mnie do samego Piaseczna. Okazuje się, że prawie...
W powrotnej drodze skręciłem w ulicę Okrężną w Lesznowoli i parę kwadracików zaliczyłem, a na Paluchu postanowiłem sprawdzić, dokąd prowadzi nowy asfalt na Kinetycznej. Kolega teich w komentarzu do mojego wpisu z 21.09. sugerował, że to może developerzy zadziałali. Prawda okazała się zupełnie inna. Na końcu asfaltu jest olbrzymi magazyn firmy Pantani wynajmowany przez InPost. To oni wyremontowali drogę dla swoich ciężarówek. To tylko czterysta metrów, na remont dalszej części ulicy Kinetycznej nie zgodzili się działkowcy z działek na Paluchu. Zagadka rozwiązana.
Celem dzisiejszej jazdy było Piaseczno, ale jak widać po śladzie, trasa doń wiodła mocno na okrągło. Odwiedziłem m.in. ulubioną drogę wzdłuż Raszynki w Michałowicach, Chińskie Centrum Targowe w Wólce Kosowskiej i Cmentarz Południowy w Antoninowie. Z zewnątrz wydaje się, że większość pochówków to najbardziej budżetowe opcje, zapewne dokonywane na koszt gminy. A w Piasecznie czekał na mnie rower ze złamaną klamką hamulca. Myślałem, że uda mi się ją wymienić, ale niestety poległem na tej czynności. Może gdybym miał więcej czasu i na spokojnie robił to w domu, to znalazłbym rozwiązanie, ale dziś po godzinie się poddałem. W ogóle ten dzisiejszy dzień był jakiś niefajny, Z wyjątkiem początku, który był całkiem spoko, jechało się źle i ciężko. Kolano, które odzywało się dotąd tylko na schodach, postanowiło dać znać o sobie i podczas kręcenia pedałami. Wracając do domu rozważałem nawet przez chwilę, by te ostatnie dwadzieścia kilometrów przejechać pociągiem. Ale gdy okazało się, że musiałbym czekać dwadzieścia minut, uznałem to za znak - i jednak wybrałem rower.
A kolano może domaga się odpoczynku? Od niedzieli przejechałem ponad 420 kilometrów.
Nie miałem pomysłu na dzisiejszy wyjazd, więc pojechałem zawieźć zostawione wczoraj na działce okulary i odebrać przyszykowane dla mnie śrubki. Wprawdzie nie była to sprawa pierwszej potrzeby, ale powód do wyjazdu dobry jak każdy inny. Z Piaseczna pojechałem do Cieciszewa uzupełnić kalorie pączkiem i słodkim napojem gazowanym, a stamtąd stałą i lubianą trasą do domu. Temperatura wreszcie przyjazna dla ludzi, do tego wiatr w plecy, sama przyjemność taka jazda.
Rano dostałem informację, że w Piasecznie jest do odebrania boczek wędzony i kaszanka własnej roboty, od Mańka ze Starych Polaszek. To miejscowość na Kaszubach, gdzie spędzały urlop moje dzieci i odkryły tego mistrza wędliniarskiego. No i teraz, gdy tylko praca rzuci mojego zięcia w tamtym kierunku, wracając zbacza z trasy i robi zaopatrzenie. Jako że czekała mnie jazda z plecakiem, nie nastawiałem się raczej na długi dystans, tylko typową jazdę kurierską. Ale żeby nie było, nie wybrałem najkrótszej trasy tam i z powrotem, tylko pojechałem na Gassy. jak zwykle po drodze mijali mnie wszyscy, również ci na rowerach górskich i to bez względu na płeć. Mnie jednak to wcale nie deprymuje, bo znam swój pesel oraz inne ograniczenia.
W Gassach ekipa TVN Turbo z Adamem Kornackim nagrywała film prezentujący to cacko - Lotus S1 Elise Sport 1,8. Najmłodsze egzemplarze tego modelu z końcówki ubiegłego stulecia, a więc mające dwadzieścia pięć lat, znalazłem na brytyjskim portalu aukcyjnym za dwadzieścia dwa tysiące funciaków. Na polskie wychodzi około sto dziesięć tysięcy złociszy. Chyba bym umiał lepiej wydać takie pieniądze. :)
Nie wszyscy czytelnicy pamiętają, że rower szosowy kupiłem po to, by się ścigać czy bić rekordy prędkości, ale po to, by mniej się męczyć. Niższa waga i wąskie opony zapewniające mniejsze opory toczenia oraz wymuszona barankiem bardziej aerodynamiczna sylwetka, powinna przy tej samej mocy dawać lepsze osiągi. Teraz sam sobie zadaję pytanie, po co w takim razie z takim upodobaniem jeżdżę na oponach GravelKing Panaracer o szerokości 32 mm? Winne są oczywiście kwadraty, które wymagają wjechania w teren, a opony szosowe nie są do tego przystosowane. I w ten sposób codziennie odkładam decyzję o założeniu drugiego kompletu kół z wąskimi oponami, ale dziś piszę o tym właśnie po to, by mieć na piśmie potwierdzenie, że trzeba to przerwać. Dzięki temu nie będę miał pokus by wytyczać trasy podobne do dzisiejszej. Postanowiłem bowiem poznać inną drogę z przystani w Karczewiu do Góry Kalwarii i z Góry Kalwarii do Piaseczna. W tle oczywiście były nowe małe kwadraciki, bo podróż bez ich zbierania jest jakaś niepełna. Nie mówię, że było jakoś specjalnie ciężko, ale wąskie opony pohamują mój zapał do poznawania nowych dróg. One nie są nigdy lepsze niż te, które znam. Reasumując: trzeba wrócić do kolarstwa szosowego, bo lżej się jeździ po asfalcie niż po lesie. :)
Ostatnia jazda kwietnia odbyła się nie tanecznym krokiem, ale za to tańczącymi uliczkami tzw. Niskiego Ursynowa. Poczynając od Poleczki, poprzez Poloneza, Polki, Taneczną, Wodzirejów, Flamenco, Kujawiaka, Samby, Mazura, Oberka, Kadryla, Hołubcowa, Sztajerka, Fokstrota i na końcu Kujawiaka. Ominąłem ulice Menueta, Tanga, Walczyka, Pląsów, Rumby, Korowodu, Karnawału, Kądziołeczki, Muzyczną, Fanfarową, Dźwiękową i Organistów. A to wszystko w kwadracie może trzy na trzy kilometry. Jak już wreszcie wydostałem się z tego muzyczno-tanecznego obszaru i dojechałem do Puławskiej, skierowałem się na południe do Piaseczna i u córki spędziłem pożytecznie dwie godzinki. Na zakończenie umyłem sobie porządnie rower pod szlauchem i mogłem z czystym sumieniem wracać do domu. Kwietniowy bilans: 1646 km na rowerze + 4500 m na basenie Bilans roczny: 4553 km na rowerze + 41 000 m na basenie
Dziś dzień odpoczynku, więc najpierw poszedłem na basen, a potem pojechałem rowerem do sklepu harcerskiego na Ursynowie, po znaczek Druha do munduru mojej wnuczki. Poprzedni zostawił tylko dziurę w kieszonce i znikł bez śladu. Przy okazji pokręciłem się po osiedlowych uliczkach i podwórkach Starego Mokotowa, Wierzbna i Służewca - wiadomo po co. :) Pani ze sklepu mnie poznała, czym byłem mile zaskoczony, ale to pewnie zasługa stroju i kasku, bo zawsze przyjeżdżam tam rowerem. Do Piaseczna pojechałem Puławską, wróciłem stałą drogą przez Dawidy Bankowe i to w zasadzie wszystko. Słońce i temperatura prawie wiosenna, ale na gołą nogę jeszcze się nie odważyłem.
Styczeń na sam koniec postanowił porozpieszczać nas pogodą, bo choć temperatura jeszcze niezbyt wysoka, to słoneczko i suche drogi umilają jazdę. A ponieważ miałem zawieźć coś córce do Piaseczna, okazja do jazdy była jak znalazł. Niestety nadal nie mogę wkręcić się w obroty, więc postanowiłem nie siłować się z własną niemocą, tylko spokojnie pozbierać trochę kwadracików. Drogi w lesie twarde i suche i nawet nie było na co narzekać. A kiedy przejeżdżałem przez uliczki Magdalenki, bo zawsze tylko przejeżdżałem główną drogą, to dopiero zobaczyłem, ile tam stoi wypasionych rezydencji wartych dziesiątki milionów złotych.