Jak już zapewne wie cała Polska, w okolicy Gassów odkryto ślady obecności pytona tygrysiego wielkiego na sześć metrów! Wiadomość o tym rozpowszechnia się nie tylko w internecie, ale podają ja też inne media, na przykład telewizja. Ja widziałem ten news w Teleexpresie. Widać, że sezon ogórkowy się zaczął i zgodnie z dziennikarską tradycją trzeba coś wymyślić. Kiedyś dziennikarze zmyślali takie fejkowe niusy tylko w wakacje, ale teraz robią to przez cały okrągły rok. Była już Paskuda w Zalewie Zegrzyńskim, guziec z Lesie Kabackim, Szkoci mają swoją Nessie z jeziora Loch Ness, to nadeszła pora na pytona nad Wisłą. Kiedyś nazywano to "kaczką dziennikarską", teraz to norma, że podaje się fałszywe wiadomości bez sprawdzenia źródła, albo na bezczela się przekręca i puszcza w świat. Na ten przykład do dziś pewni ludzie są święcie przekonani, że Kaczyński ich nazwał gorszym sortem, bo nie głosują na PiS. Nawet żeby im sto razy cytować, linkować do tego wywiadu, to oni i tak wiedzą swoje. A ja cóż? Pytona nie znalazłem, ale znalazłem zaparkowany przy wale Pussy Wagon. Nie wiecie co autor(ka) miał(a) na myśli, bo ja nie znam lengłidża?
Na koniec przedstawiam sposób na zrobienie rowerowego czerwonego tylnego światła, z białego przedniego. Bo akurat przestanie wam świecić, a zmrok zapada i na ulicach dobrze jest być widocznym z tyłu. Uwaga: tylko dla posiadaczy czerwonych rękawiczek, lub skarpetek. :)
Dziś połowa moich dzieci wraca z urlopu, ale za to przywożą wszystkie wnuczki, więc odbiorę ich wszystkich z Okęcia i przywiozę do babci na obiad powitalny. Najpierw jednak musiałem samochód przyprowadzić z Ursynowa, bo w nim są zamontowane foteliki, stąd ostatni fragment trójkąta jest na mapie niedorysowany. Ten kawałek mój Bystry Baranek przejechał na dachu jak panisko. Za to mnie jakoś trudno się kręciło, a już ostatnie odcinki pod wiatr, to całkiem słabo. Żadnych rekordów nie ma, kilka drugich i trzecich miejsc.
Do tej pory jeździłem do Secymina od zachodu, dłuższą drogą, dziś chciałem sprawdzić ile jest tak naprawdę. W Lesznie skręciłem na północ, w Sowiej Woli na zachód i pod sklepem miałem 63 km przejechane. Pani Marta już mnie poznaje, pamiętała że ostatnio z rabarbarem jadłem bułeczki. Opowiadała, że w niedzielę jeszcze przed otwarciem stało pod bramą ze dwudziestu kolarzy i czekało na sławne bułeczki. Domyślam się, że to jakaś ustawka z Warszawy, która już przed dziewiątą rano tam dotarła. Zanim tam dotarłem zobaczyłem w lesie, że jednak będą spowalniacze. Część jest już gotowa i są bardzo wyraźnie oznakowane z daleka, ale przejeżdża się je gładko. To raczej ma być taki chwyt psychologiczny dla kierowców? Chociaż mam nadzieję, że tam nikt szybko nie jeździ, bo inaczej to po pierwszym przejechaniu taki ścigant jeden z drugim zobaczy, że to niczym nie grozi. W Wilkowie Polskim musiałem stanąć i zrobić zdjęcie zżętego kosą żyta i ustawionego w kucki*. To tak rzadki widok w dobie kombajnów, że byłem autentycznie zaskoczony.
Na drodze nad Wisłą nazwaną już "Gassami północy" jechałem na pamięć i zapędziłem się za daleko. Pewnie podświadomie oczekiwałem znaku "droga bez przejazdu", ale się nie doczekałem.:) Zresztą jechało się dobrze i te dwa kilometry nadrobione nic nie znaczyło. Drugą sprawą, którą chciałem dziś załatwić wiązała się z wizytą w warsztacie u Kamila w Nieporęcie. Tym razem przednia przerzutka nie chodziła jak należy. Kamil natychmiast zdjął pancerz, posmarował czym trzeba i gra gitara! Bardzo sympatyczny i uczynny człowiek. Dziękuję. Droga rowerowa wzdłuż Jagiellońskiej od FSO do Ronda Starzyńskiego już prawie skończona. Nie wiem tylko jak odcinek przy samym rondzie, bo pojechałem jezdnią.
Edit: Wczoraj laptop upału nie wytrzymał i się wyłączył z gorąca, dlatego bez wpisu. Wycieczka różniła się tym od moich typowych jazd, że jechałem w towarzystwie Katany. Na szczęście to ja jechałem z przodu i dyktowałem tempo. Gdy raz jeden Katana wyszła na prowadzenie, niedługo za nią się utrzymałem. Dobrze, że zobaczyła w swoim lustereczku jak zostaję w tyle i zwolniła. Ale z kolei jak ja byłem z przodu, to jechała za mną w odległości dwóch metrów, więc korzyści z koła nie miała żadnej.
Rano z niejasnych dla mnie powodów nigdzie nie pojechałem. Kropka. Tematu nie ma co drążyć. Może tylko tyle, że częściową winę za to ponosi książka Michaela O'Briena "Ojciec Eliasz Czas Apokalipsy". Ale że miałem coś do zrobienia w mieszkaniu córki na Ursynowie, wiedziałem że rower mnie nie minie. Dzień teraz długi, kilometrów mam mało,więc wybrałem drogę przez Piaseczno i Gassy, czyli prawie tradycyjny trójkąt. Prawie, bo nie jadę nad Wisłą aż do Wilanowa, tylko już za mostem na Jeziorce odbijam w stronę Powsina i stamtąd nowym połączeniem na Ursynów. Rowerzystów i kolarzy w Gassach całe mrowie, wszyscy cisną tak, że pomimo niezłej szybkości nie mam szans załapać się na koło i powieźć choć sto metrów. Kolejny raz spotkałem tam grupę z Marcinem z Wykopu. który jak zwykle proponuje wspólną jazdę, ale gdzie mi tam do nich. Konie. Za chwilę jeszcze silniejsza grupka w jednolitych, klubowych strojach połyka i tych koni, jednym słowem - dzieje się. Ja obserwuję swój licznik ustawiony na pokazywanie średniej prędkości i widzę zawrotne Vśr 26 km/h, ale cóż z tego! Tam gdy się jedzie 30 jest się objeżdżanym przez wszystkich bez wyjątku. Taka sytuacja. Ja jestem już z tym pogodzony, pisze tylko dla ilustracji tego co tam się wyprawia. W mieszkaniu u córki obmyłem się, napiłem, uzupełniłem bidon i do domu. Przy Galerii Mokotów już z daleka dostrzegłem niebieską dyskotekę z kilku pojazdów. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że to radiowozy policji i karetki. Stali na przeciwnym pasie niż ja jechałem, ale żadnego oznak kolizji czy wypadku nie widziałem. Wypatrywałem rozbitych samochodów, ale że się spieszyłem, to się nie zatrzymywałem. Oglądanie wypadków jakoś mnie specjalnie nie ciekawi, nie robię za tłum w takich miejscach. W domu żona mi powiedziała, że zginęła tam młoda rowerzystka. Gdybym wiedział, to jednak pewnie bym się zatrzymał. Z filmu i zdjęć wychodzi mi że jechała drogą dla rowerów i wjechała na jezdnię, a samochód ją potrącił. Czyja wina, nie wiadomo. Widać, że rower porządny i z sakwami więc chyba nie była nowicjuszką rowerową, z kolei gdyby opel skręcał na zielonej strzałce, to chyba by jej nie zabił przy niedużej prędkości. Smutek. RIP
Dalszej już nic istotnego nie zaobserwowałem, co było by godne opisania, po prostu dojechałem do Warszawy. Tylko przez Lemingrad inaczej przejechałem, bo na Ursynów musiałem się dostać, a potem na Marynarską po odbiór zegarka. W końcu przyszła pływa główna, wymienili i ma być dobrze. Ja tam się na tych ustrojstwach nie znam, więc muszę uwierzyć na słowo. Przyjedzie właściciel, to sobie sprawdzi. Koszt naprawy - 320 zł.
..........................................
Przed wieczorkiem jeszcze raz pojechałem na Ursynów do córki, coś tam zawieźć i przez Śródmieście wróciłem do domu. Widząc, co dzieje się na drodze rowerowej nad Wisłą, wolałem wnieść rower po schodach na wiadukt Mostu Poniatowskiego i jechać Alejami Jerozolimskimi. Mniejszy stres, szkoda nerwów. Przy okazji Pałac w wieczornej odsłonie, bo zawsze tylko w dzień.
Tytuł nawiązuje do mojego sobotniego "wycofu" spowodowanego deszczem, który mnie złapał w Umiastowie i odebrał chęć do jazdy. Dziś zaczęło padać jak tylko z domu wyszedłem, ale że nie była to ulewa, a tylko drobny deszczyk, tym razem się nie zniechęciłem. Jazda w takiej mżaweczce nie jest najgorsza, ale po jakimś czasie zapewne woda znajduje sobie drogę do ciała. Mnie to nie spotkało, choć miałem tylko koszulkę z długim rękawem i wiatrówkę - trzepaczkę. Poznałem nową drogę dookoła Lasu Kabackiego, z Puławskiej trzeba skręcić w lewo w Jagielską, a że nie ma tam skrętu, to trzeba górą przez kładkę, albo tak jak ja, zawrócić przy Karczunkowskiej. Zdjęć nie robiłem bo nie było co, mam tylko wczorajsze - rower stojący pod moim blokiem.
A swój rower po powrocie musiałem osuszać i łańcuch znów smarować. Dzisiejszy wyjazd dedykuję dziewiątej zasadzie Velominati. :)
"Zasada #9 Jeśli jeździsz w złych warunkach atmosferycznych, to znaczy, że jesteś dobry skurwiel. Kropka. Jazda w ładnej pogodzie jest luksusem zarezerwowanym na niedzielne popołudnia i szerokie bulwary. Ci, którzy jeżdżą w okropnej pogodzie, czy to zimnie, deszczu lub skwarze, są członkami specjalnego bractwa kolarzy, którzy w poranek wielkiej przejażdżki/ważnego wyścigu, podnoszą zasłony, by sprawdzić pogodę i, widząc padający z nieba deszcz, pozwalają kąśliwemu uśmiechowi rozciągnąć się na ich twarzy. To jest kolarz, który kocha tę robotę."