Znów pojechałem w to samo miejsce, na Chałubińskiego, ale choć wreszcie odebrałem zamówiony towar, to po fakturę będę musiał pofatygować się jeszcze raz. Produkt fizycznie był w sklepie, ale nie był wprowadzony do systemu, a to uniemożliwiało wydrukowanie faktury. No cóż, to cena komputeryzacji, nowoczesności i postępu. Drugie miejsce, które musiałem odwiedzić, mieściło się przy dawnym kinie "Femina", więc pojechałem prosto ulicą Jana Pawła II i po chwili byłem na miejscu. Po załatwieniu drugiej sprawy wróciłem do domu. Z okazji tej wycieczki Strava przyznała mi jeden puchar, co mnie mocno zdziwiło, bo jechałem tempem wybitnie spacerowym. Sprawdziłem swoje poprzednie wyniki na tym segmencie - było ich tylko dwa - więc dostałem puchar za trzeci czas! Trochę to głupie, bo poprzednie oscylowały około czterech minut, a dzisiejszy, to prawie dwadzieścia pięć minut.
Czyli, nie podniecajmy się pucharami! Tylko PR ma jakąś wartość i jest pewnym punktem odniesienia, a i to nie zawsze. Dzisiejszy segment prowadził ulicą Chałubińskiego i Jana Pawła, gdzie po drodze jest chyba z pięć skrzyżowań z sygnalizacją świetlną. Po co robić w takich miejscach segmenty, skoro czas zależy od układu świateł, a nie od mojej aktualnej formy?
"Paweł Swanski, ceniony artysta wykonał na ulicy Wroniej 47 wyjątkowy mural, który ma zwrócić uwagę Polaków na problem nadmiernego połowu i wymierania oceanów."
A ja, głupi, myślałem że to zwyczajne malowidło ścienne.
Znowu inne sprawy niż rower zajmowały mój czas. Zdążyłem jedynie kolejny raz pojechać na Chałubińskiego do sklepu medycznego, ale nie przyszła zamówiona dostawa i wróciłem z niczym. Zdjęcia nie ma - jest infografika.
Dziś odebrałem resztę zakupionych rzeczy i tym razem zabrałem się na raz. Przypomniałem sobie, że mam spodnie przeciwdeszczowe i one rzeczywiście dają radę. Przynajmniej dupy nie zmoczyłem. A gdzie są błotniki? - Nie wiem.
Ulica Chałubińskiego, to takie miejsce, że dłużej bym szukał miejsca parkingowego, niż jechał. Nie pozostało mi więc nic innego, niż pojechać rowerem. Warunki atmosferyczne nie pozwalały na jazdę Barankiem B., bo nie chciało mi się go potem czyścić, a i trochę szkoda. Nie wiem, który powód ważniejszy, grunt, że pojechałem swoim starym stalowym grzmotem (może tak go nazwę?). A, i trzeci powód: nie chciałem jechać w butach spd, bo bloki stukają na posadzkach i można się rymsnąć. Deszczyk może i nie padał jakoś rzęsiście, ale już kilka minut jazdy wystarczyło, żebym poczuł jak mokre mam dżinsy, majtki i dupę. Błotnik i mocowanie do niego zdjąłem już wieki temu, bo przecież - JA W DESZCZU NIE JEŻDŻĘ! Gdy już załatwiłem sprawę w poważnej instytucji, jaką jest niewątpliwie Mazowiecki Oddział NFOZ, podszedłem do sklepu obok i tam okazało się, że zakupione rzeczy nie zmieszczą mi się na raz do plecaka. A i tak część rzeczy mam do odebrania dopiero jutro. Powiedziałem więc miłej pani żeby mi przechowała chwilowo moje zakupy i pojechałem z jedną częścią. Na szczęście, choć duże objętościowo, to nie były zbyt ciężkie. W domu przebrałem się w suche spodnie - i to co pod nimi - i pojechałem ponownie. Starałem się choć troszkę zmieniać trasę, stąd taki nietypowy ślad, a co do reszty, to nie ma o czym mówić.
PS. Ciekawe co będą robić i po co te rusztowania na kościele przy Placu Narutowicza. Podpis dałem nieco prowokacyjny, ale mam nadzieję, że nic z tych rzeczy. :)
Tak po prawdzie, to nie byłem przekonany do jechania gdzieś dzisiaj. Rano było bardzo pochmurno, a nawet w pewnym momencie zaczęło padać, więc ze spokojnym sumieniem zająłem się innymi sprawami. Ale jak już skończyłem, a chodniki i jezdnie zdążyły przeschnąć, zdecydowałem pojechać jednak z Krzyśkiem do Milanówka. Kolega mój ze Stanów znów, jak co rok, zawitał do starego kraju i uzupełnia brakujące papiery dla ZUS, do wyliczeń emerytalnych. Wprawdzie ryzyko zmoczenia istniało, a ja miałem nie za wiele czasu, ale chciałem mu jakoś być pomocny i - nie ukrywam - chciałem się przejechać. O drodze wojewódzkiej 720 do Żyrardowa, nie ma się co rozpisywać, jest wielce nieprzyjemna, wąska i ruchliwa. To sprzyja dynamicznej jeździe, żeby to niemiłe doświadczenie mieć jak najszybciej za sobą. W powrotnej drodze zatrzymaliśmy się na chwilkę w Muzeum Motoryzacji w Otrębusach, ale że biletów nie kupowaliśmy, to tylko z "Rudym", w drodze wyjątku, pani kasjerka nam pozwoliła sobie zrobić zdjęcie.
Krzysiek pomimo gorszego roweru spokojnie utrzymywał moje tempo, więc kondycję i nogę ma lepszą ode mnie, ale to mi nie przeszkadza. Nawet lepiej, będę mógł jeździć bez oglądania się na niego.