Zimno, wilgotno (91%) i nieprzyjemny wiatr z zachodu, skutecznie zniechęciły mnie do dalszych podróży. Temperatura w okolicy zera, odczuwalna 4,4°C. Kamizelka odblaskowa zdała egzamin, przyjmując na siebie wodę z błotkiem spod tylnego koła i chroniąc kurtkę przed kolejnym praniem.
Mało jeżdżę w styczniu, ale sobota to zawsze dzień rowerowy, więc i dziś te parę kilometrów zrobiłem. Przejechałem się trochę nad Wisłą, zajrzałem na Starówkę, zaliczyłem rowerową Świętokrzyską... Stop! Świętokrzyska po przebudowie zyskała wprawdzie drogi rowerowe i szerokie chodniki dla spacerowiczów, ale ludzie wolą jednak chodzić po asfaltowych ddrkach. Trzy razy musiałem wydzierać się na młodych ludzi, żeby móc przejechać, bo szli całą szerokością w parach albo i trójkach, no załamka. Tak zupełnie bezmyślnie, bezrefleksyjnie widzą symbol roweru pod nogami i nic im to nie mówi?! To dlaczego po jezdni tak nie chodzą!
Choć do domu miałem już niedaleko, trochę zawstydziłem sie mizerności przejechanego dystansu i nadłożyłem nieco drogi, wracając przez Ursynów. Na murze Wyścigów Konnych graficiarze odnawiali, bądź malowali nowe dzieła, trzeba będzie któregoś dnia obejrzeć efekty ich pracy. Nie wiem natomiast - i chyba nie chcę wiedzieć - jak ich organizmy, a szczególnie płuca, znoszą kontakt z lakierami w sprayu. Ja przejechałem tylko parę metrów, w tych śmierdzących i zapewne toksycznych oparach, a oni? Nawet masek nie zakładają, pewnie te są tylko dla mięczaków.
Trasa dziś w dwóch kawałkach, bo chciałem zrobić panoramiczne zdjęcie moim telefonem i coś mi się niechcący nacisnęło. Jak chciałem wznowić rejestrację, to zobaczyłem, że poprzedni fragment już się zapisał i trzeba zaczynać od nowa.
Patrzyłem wczoraj na stronie ICM i wydawało mi się, że taki milimetrowy opad deszczu, to jest w zasadzie niezauważalny. A dziś, jakby na potwierdzenie mojej teorii, nie padało wcale jak wyjeżdżałem. Pomimo to, nie omieszkałem włożyć do plecaka torebek foliowych do ewentualnego nałożenia na buty, a dla przeciwwagi, uznałem za niepotrzebne spodnie przeciwdeszczowe. No cóż, jakoś musiałem zaakcentować, że w deszczu nie jeżdżę, prawda? Gdybym się spodziewał deszczu, to bym z domu nie wychodził. Proste. Po pewnym czasie zaczęło jednak kropić, co nawet specjalnie mi to nie przeszkadzało. Niestety uporczywość tych opadów sprawiła, że w końcu ulice pokryły się kałużami, a ja po powrocie do domu wszystko musiałem włożyć do pralki. Buty i rękawiczki schną na kaloryferze, a ja zastanawiam się, czy gdybym miał błotniki, to by to wiele zmieniło? Pewnie przynajmniej tyłek bym suchy przywiózł do domu. Ale ten sam efekt osiągnę zakładając spodnie przeciwdeszczowe, więc w sumie nie wiem: kupować te błotniki, czy nie?
Skoro ja przecież w deszczu nie jeżdżę...
Przyszedł wreszcie ten sobotni dzień, gdy postanowiłem zdjąć rower ze strychu i przejechać trochę kilometrów. Pomimo dość silnego wiatru uznałem, że pogoda nie jest przeszkodą i trzeba przyznać - nie była. Jazda pod wiatr pozwalała się rozgrzać, z wiatrem była premią za trud, a boczne podmuchy sprawdzały refleks i wyzwalały czujność i skupienie. Uznałem, że skoro nie pada, a droga nie jest pokryta lodem, to nie ma co narzekać. Niestety długo jazdą się nie nacieszyłem, zaklejona w grudniu substancją w sprayu dętka, wytrzymała zaledwie sto kilkadziesiąt kilometrów. Zaprowadziłem rower na podwórko warsztatu na Arkuszowej, bo tam wiało trochę mniej i zmieniłem dętkę. Ja w odróżnieniu od niektórych, nie wyobrażam sobie wyjazdu bez zapasu. Ale to zdarzenie wybiło mnie z rytmu i zachwiało postanowieniem długodystansowej jazdy. Do tego założona dętka miała już sporo ponaklejanych łatek, a jej wentyl też nie budził zaufania - summa summarum, postanowiłem wracać do domu. Zamarznięte lodowe igiełki padające niekiedy z nieba i szeleszczące na kasku i kurtce, utwierdzały mnie w przekonaniu o słuszności decyzji, a gdy zaczął padać deszcz ze śniegiem, byłem już w domu. Czyli nie ma tego złego...
Deszcz przestał wreszcie padać i przyszła zima. Wprawdzie śniegu jak na lekarstwo, ale nam, rowerzystom, nie jest specjalnie potrzebny. Natomiast mróz już całkiem zimowy, temperatura odczuwalna, według stacji meteo na Politechnice, to prawie minus dziewięć stopni. Wiedziałem, że daleko się nie wybieram więc specjalnie nad ubraniem się nie zastanawiałem, włożyłem to, co zawsze i pojechałem. Niestety trasa wzdłuż Alei Prymasa była dość śliska, a ja na świeżo miałem w pamięci ostatnią wywrotkę i jechałem tak ostrożnie, że nie mogłem złapać właściwej temperatury. Ale i tak pomimo bardzo wolnej jazdy nie udało mi się utrzymać równowagi, próba podparcia nogą nic nie dała - i leżałem jak długi. Generalnie byłem dość wkurzony na siebie za wybór takiej drogi, ale niestety już nie miałem wyboru. Jak tylko pojawiła się możliwość, zjechałem na jezdnię i tam przynajmniej miałem przyczepność. Ale jako że temperatura nie rozpieszczała, wróciłem do domu tak szybko, jak tylko się dało. A szumnie zapowiadane odśnieżanie dróg rowerowych w Warszawie, w wersji po wyborach wygląda tak, jak i reszta obietnic pani Hani. (droga rowerowa jest po lewej)
Nie chce mi się jeździć i nic na to nie poradzę. Nie chce mi się też pisać, więc krótko. Na kostce bauma lód tworzy się wyjątkowo dobrze i utrzymuje wyjątkowo długo. Chciałem wykonać manewr skrętu i nawet zwolniłem dość znacznie, ale niewystarczająco. Rezultat: obcierka lewego biodra i kolana, połamany korpus lampy przedniej. To wszystko na dziś.
Taka sytuacja. Jadę Popularną we Włochach w kierunku Alej Jerozolimskich i wtem słyszę grzecznym tonem zadane pytanie: - Czy pana jazda ścieżką rowerową nie obowiązuje? To wyprzedzający mnie kierowca zwolnił i jadąc obok, w ten zawoalowany sposób wyraził swą dezaprobatę, do zajmowania jezdni przez rowerzystę. - A gdzie pan widzi ścieżkę rowerową? odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie (tak, wiem, tak się nie robi). - No przecież tu jest i wskazał na lewą stronę i ciąg pieszo-jezdny. - Mnie obowiązuje droga dla rowerów po prawej stronie. Pan za kierownicą coś mówił, ale już nie usłyszałem co, bo przyspieszył i odjechał. Pamiętam dyskusję na którymś forum rowerowym po wyroku sądu w Białymstoku, który uznał, że rowerzysta ma obowiązek jechać drogą dla rowerów, nawet jak jest ona zlokalizowana po lewej stronie drogi. Ja uważam ten wyrok za oczywistą wpadkę Temidy i kompromitujące świadectwo poziomu trzeciej władzy w państwie. Nie odstającej niestety od dwóch pozostałych.