Wpisy archiwalne w kategorii
kurierowo
Dystans całkowity: | 6989.91 km (w terenie 57.00 km; 0.82%) |
Czas w ruchu: | 356:03 |
Średnia prędkość: | 19.63 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.04 km/h |
Suma podjazdów: | 5350 m |
Suma kalorii: | 71578 kcal |
Liczba aktywności: | 131 |
Średnio na aktywność: | 53.36 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
Krótka przejażdżka powypadkowa
Po wczorajszym zderzeniu z samochodem i szorowaniu po asfalcie nie odczuwam żadnych dolegliwości, typu siniaki czy potłuczenia, więc nie widziałem powodu, by dziś się nie przejechać choć kawałek. Na więcej nie miałem czasu bo monter z kablówki przyszedł instalować dekoder telewizji cyfrowej i trochę mu się zeszło. A potem mnie tyle samo, żeby spisać na kartce numery ponad stu programów. Inaczej tego nie da się ogarnąć, przynajmniej na początku trzeba mieć pod ręką spis.
Zanim wyjechałem założyłem wczoraj zakupiony łańcuch i przy okazji wypróbowałem zakupiony jakiś czas temu skuwacz. Dał radę. Kaseta protestuje, czasem przeskakuje, ale trzeba trochę kilometrów przejechać i się ułoży. W przyszłości jednak poważnie zastanowię się nad wariantem bestiaheniu - czyli jeździć i nic nie robić.
A co do samej jazdy, to tylko odebrałem z Marynarskiej tablet i naokoło wróciłem do domu z małym przystankiem na glinkach.
Jak widać, tłumów nie ma. Za to na niebie, chemitrails.

Basen na Szczęśliwicach © yurek55
Zanim wyjechałem założyłem wczoraj zakupiony łańcuch i przy okazji wypróbowałem zakupiony jakiś czas temu skuwacz. Dał radę. Kaseta protestuje, czasem przeskakuje, ale trzeba trochę kilometrów przejechać i się ułoży. W przyszłości jednak poważnie zastanowię się nad wariantem bestiaheniu - czyli jeździć i nic nie robić.
A co do samej jazdy, to tylko odebrałem z Marynarskiej tablet i naokoło wróciłem do domu z małym przystankiem na glinkach.
Jak widać, tłumów nie ma. Za to na niebie, chemitrails.

Basen na Szczęśliwicach © yurek55
- DST 18.62km
- Czas 00:59
- VAVG 18.94km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Serwisować, czy nie?
Wreszcie po kilku pochmurnych i deszczowych dniach, słońce pokazało się już od rana w swej pełnej krasie, zapowiadając piękny dzień. Akurat bardzo dobrze się składało, bo miałem do załatwienia kilka spraw i mogłem - co bardzo lubię - połączyć przyjemne z pożytecznym. Najpierw pojechałem do najbliższego Lidla po szybkie i niewielkie zakupy (winda nadal w remoncie) i po powrocie do domu zabrałem się za usprawnianie mojego roweru. Ponieważ znalazłem dawcę, zamieniłem sobie pedały, mostek i chwyty i pojechałem sprawdzić, czy jest lepiej, czy gorzej, czy tak samo. Pedały platformowe z plastiku spełniły moje oczekiwania, są szersze, wygodniejsze, lepiej się trzyma na nich nogę, niż na metalowych oryginalnych poprzednikach. Mostek jest niemal identyczny; wznios ma ten sam, jest minimalnie krótszy, o około jeden - dwa centymetry, tak że trudno mówić o jakiejś zmianie, czy poprawie pozycji. Założone gripy, bez szału, bo ręce drętwieją nadal, ale chyba lepsze od tych gumowych niby-ergonomicznych. No nic, pojeździmy - zobaczymy.
W serwisie-sklepie rowerowym na ulicy Michalinki w Falenicy, gdzie pojechałem odebrać olej do łańcucha poprosiłem o pomiar rozciągnięcia łańcucha. Przymiar wszedł w ogniwa bez żadnego oporu, co niestety oznacza zużycie i konieczność wymiany - mam nadzieję, że kaseta jeszcze przyjmie. Zobaczymy jutro.
Tu chciałbym się na chwilę zatrzymać. Od początku jeżdżenia tym rowerem postanowiłem oszczędzać kasetę i jeździłem na trzy łańcuchy, wymieniane co około pięćset kilometrów. Czytając opinie na ten temat sądziłem, że dzięki temu do jesieni będę miał spokój z napędem. Tymczasem przejechałem niecałe 3400 kilometrów i wszystkie trzy łańcuchy są wyciągnięte ponad miarę, a co do kasety - na dwoje babka wróżyła. Sądzę, że tyle samo kilometrów bym przejechał nie dotykając się w ogóle do niczego. Czy nie lepiej w takim razie, nie robić absolutnie nic i tylko jeździć? Jakie jest wasze zdanie na ten temat?
Po powrocie przymierzyłem wszystkie trzy łańcuchy do siebie, założyłem ten najmniej wyciągnięty i pojechałem do najbliższego sklepu rowerowego zmierzyć go i ewentualnie kupić nowy. Także i w tym łańcuchu przymiar wpadł w dziury na durch, ale z zakupu zrezygnowałem, bo cenę mi zaśpiewał jakąś z sufitu. Aż zapytałem, czy to z wymianą ta cena - ale nie. Jutro za te pieniądze dwa kupię i jeszcze złotówka mi zostanie.
Zapis trasy włączony z opóźnieniem w miejsce zrobienia zdjęcia, a odcinka porannego i popołudniowego nie ma wcale. Stąd większa różnica kilometrów niż zwykle.
PS. Na Spacerowej pobiłem swój rekord międzyczasów - przejechałem kilometr w 1 min 35 sek, co daje Vśr. na tym odcinku 37,89 km/h !!! Prędkość maksymalną jaką zauważyłem to 44km/h, a może i 45 mi mignęło, ale nie jestem pewien, bo nie wpatrywałem się na zjeździe w licznik, tylko walczyłem o życie... :-)

Ścieżka Kapuścińskiego na Polu Mokotowskim z Jeffsem w tle © yurek55
W serwisie-sklepie rowerowym na ulicy Michalinki w Falenicy, gdzie pojechałem odebrać olej do łańcucha poprosiłem o pomiar rozciągnięcia łańcucha. Przymiar wszedł w ogniwa bez żadnego oporu, co niestety oznacza zużycie i konieczność wymiany - mam nadzieję, że kaseta jeszcze przyjmie. Zobaczymy jutro.
Tu chciałbym się na chwilę zatrzymać. Od początku jeżdżenia tym rowerem postanowiłem oszczędzać kasetę i jeździłem na trzy łańcuchy, wymieniane co około pięćset kilometrów. Czytając opinie na ten temat sądziłem, że dzięki temu do jesieni będę miał spokój z napędem. Tymczasem przejechałem niecałe 3400 kilometrów i wszystkie trzy łańcuchy są wyciągnięte ponad miarę, a co do kasety - na dwoje babka wróżyła. Sądzę, że tyle samo kilometrów bym przejechał nie dotykając się w ogóle do niczego. Czy nie lepiej w takim razie, nie robić absolutnie nic i tylko jeździć? Jakie jest wasze zdanie na ten temat?
Po powrocie przymierzyłem wszystkie trzy łańcuchy do siebie, założyłem ten najmniej wyciągnięty i pojechałem do najbliższego sklepu rowerowego zmierzyć go i ewentualnie kupić nowy. Także i w tym łańcuchu przymiar wpadł w dziury na durch, ale z zakupu zrezygnowałem, bo cenę mi zaśpiewał jakąś z sufitu. Aż zapytałem, czy to z wymianą ta cena - ale nie. Jutro za te pieniądze dwa kupię i jeszcze złotówka mi zostanie.
Zapis trasy włączony z opóźnieniem w miejsce zrobienia zdjęcia, a odcinka porannego i popołudniowego nie ma wcale. Stąd większa różnica kilometrów niż zwykle.
PS. Na Spacerowej pobiłem swój rekord międzyczasów - przejechałem kilometr w 1 min 35 sek, co daje Vśr. na tym odcinku 37,89 km/h !!! Prędkość maksymalną jaką zauważyłem to 44km/h, a może i 45 mi mignęło, ale nie jestem pewien, bo nie wpatrywałem się na zjeździe w licznik, tylko walczyłem o życie... :-)

Ścieżka Kapuścińskiego na Polu Mokotowskim z Jeffsem w tle © yurek55
- DST 75.00km
- Czas 03:29
- VAVG 21.53km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 czerwca 2014
Kategoria 50-100, ku pomocy, kurierowo, Piaseczno/Ursynów
Sposoby na upał.
Jazda rowerem w temperaturze powyżej trzydziestu stopni Celsjusza, to dla mnie poważne wyzwanie. Najbardziej nie lubię momentów gdy muszę stanąć, bo natychmiast jestem zalany potem od stóp do głów. W czasie jazdy pęd powietrza trochę osusza krople potu - o ile pędem można nazwać te 20-25km/h, które udaje mi się osiągać - ale postoje to istny koszmar. Druga denerwująca rzecz to pot zalewający oko i na dodatek szczypiący nieprzyjemnie - taka już jego wredna natura. Potnik wewnątrz kasku ma zbyt małą pojemność wchłaniania i po pewnym czasie, po prostu przesiąka. Trzeba odpowiednio ustawić głowę i wtedy widać jak krople spadają na ziemię, a nie spływają do oka. Można też zatrzymać się, zdjąć kask i wycisnąć nagromadzoną wilgoć.
Rozwiązanie tego drugiego problemu jest banalnie proste. Można założyć na czoło zwiniętą bandamkę, wtedy pot ma dodatkową przeszkodę, ja natomiast dziś zastosowałem wariant ultratropikalny. Rozwinąłem ją i założyłem jak piracką chustę, uprzednio zmoczywszy ją obficie w zimnej wodzie. Na to kask i jazda! Potem jeszcze kilka razy polewałem ją wodą z bidonu, a raz zmoczyłem w fontannie i tym sposobem pozbyłem się uciążliwego problemu. A gdy musiałem się zatrzymać, wilgotna chustka doskonale wycierała i zmywała pot z twarzy i szyi. A jakie są wasze patenty na walkę z upałem w czasie jazdy?
Rozwiązanie tego drugiego problemu jest banalnie proste. Można założyć na czoło zwiniętą bandamkę, wtedy pot ma dodatkową przeszkodę, ja natomiast dziś zastosowałem wariant ultratropikalny. Rozwinąłem ją i założyłem jak piracką chustę, uprzednio zmoczywszy ją obficie w zimnej wodzie. Na to kask i jazda! Potem jeszcze kilka razy polewałem ją wodą z bidonu, a raz zmoczyłem w fontannie i tym sposobem pozbyłem się uciążliwego problemu. A gdy musiałem się zatrzymać, wilgotna chustka doskonale wycierała i zmywała pot z twarzy i szyi. A jakie są wasze patenty na walkę z upałem w czasie jazdy?
- DST 56.18km
- Czas 02:41
- VAVG 20.94km/h
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
*Na raty z interwałem samochodowym*
Dziś rower posłużył mi stricte jako środek transportu. Rano zawiózł mnie do brata pod Radzymin, tam załadowałem go do dostawczaka i pojechaliśmy za Nasielsk. Tam zrobiliśmy cośmy mieli do zrobienia, a wracając kazałem się wysadzić na rondzie Wieliszew-Nieporęt-Zegrze-Legionowo i stamtąd wróciłem na dwóch kołach do domu. A po drodze odebrałem jeszcze w Stanisławowie Drugim receptę. W sumie 34 + 37 kilometrów.
Ponieważ jak napisałem, rower potraktowałem transportowo, to średnia prędkość wyszła kosmiczna jak na mnie, ale cisnąłem niemal bez zatrzymywania i nie po mieście. O drodze nie bardzo jest co pisać; trasa wylotowa na Białystok nieprzyjemna jak zawsze, z Wieliszewa do Jabłonny i później Modlińska, też bez rewelacji.
Ale uczestnicy Maratonu Podróżnika mieli więcej do przejechania i po gorszych drogach. Jestem pod ogromnym wrażeniem ich wytrwałości, kondycji i samozaparcia. A wyczyn Hipka i Hipci , którzy po ukończeniu maratonu 500km poniżej 24h, wrócili jeszcze na rowerach do Warszawy przejeżdżając w sumie 687 kilometrów, to już kosmiczny odlot jakiś jest. Pozdrawiam.

Sanktuarium maryjne przemienienia pańskiego w radzyminie © yurek55

Historia Sanktuarium radzymińskiego © yurek55

Nikt nie jedzie na moście © yurek55
Zapomniałem włączyć endo zaaferowany wyciąganiem roweru z paki samochodu, stąd różnica w kilometrach.
Ponieważ jak napisałem, rower potraktowałem transportowo, to średnia prędkość wyszła kosmiczna jak na mnie, ale cisnąłem niemal bez zatrzymywania i nie po mieście. O drodze nie bardzo jest co pisać; trasa wylotowa na Białystok nieprzyjemna jak zawsze, z Wieliszewa do Jabłonny i później Modlińska, też bez rewelacji.
Ale uczestnicy Maratonu Podróżnika mieli więcej do przejechania i po gorszych drogach. Jestem pod ogromnym wrażeniem ich wytrwałości, kondycji i samozaparcia. A wyczyn Hipka i Hipci , którzy po ukończeniu maratonu 500km poniżej 24h, wrócili jeszcze na rowerach do Warszawy przejeżdżając w sumie 687 kilometrów, to już kosmiczny odlot jakiś jest. Pozdrawiam.

Sanktuarium maryjne przemienienia pańskiego w radzyminie © yurek55

Historia Sanktuarium radzymińskiego © yurek55

Nikt nie jedzie na moście © yurek55
Zapomniałem włączyć endo zaaferowany wyciąganiem roweru z paki samochodu, stąd różnica w kilometrach.
- DST 71.00km
- Czas 03:09
- VAVG 22.54km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Znowu Kampinos
Podróż zacząłem na dalekiej Białołęce, bo tam zostawiłem w dobrych rękach samochód i przesiadłem się na rower. Naturalnym wyborem w tej sytuacji był kierunek północny, czyli Nowy Dwór i powrót przez Czosnów i Łomianki. Taki był pierwotny zamysł, ale w trakcie jazdy różne warianty przychodziły mi do głowy. Ostateczny przebieg trasy widać na endo i jest on wynikiem na bieżąco podejmowanych decyzji, w zależności od tego, gdzie się zatrzymałem, by sprawdzić swoje położenie.

Most w Nowym Dworze © yurek55

Widok na Twierdzę Modlin © yurek55
Za mostem skierowałem się na Kamion z myślą, że spokojnymi drogami, a nie wzdłuż "siódemki", dojadę do Czosnowa, a potem przez Palmiry do Truskawia. Przy okazji sprawdziłem gdzie prowadzi droga w prawo i znalazłem się w osiedlu wojskowym w Kazuniu Nowym.

Kazuń Nowe Osiedle. Pomnik poległych w 1939r © yurek55
Napis na tabliczce:
"TU SPOCZYWAJĄ
ŻOŁNIERZE WOJSKA POLSKIEGO
POLEGLI WE WRZEŚNIU 1939 r.
W WALKACH Z NIEMIECKIM NAJEŹDŹCĄ
PODCZAS OBRONY MODLINA I KAZUNIA
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!"
Trwają jakieś prace przy modernizacji otoczenia pomnika, co widać. To koparko-spychacz wykonuje swoją pracę.
Zawróciłem do drogi głównej i tak wybierałem trasę kierując się drogowskazami, że zupełnie niezamierzenie (jak zawsze) znalazłem się na drodze do Leszna-Błonia. Tam też stoi ta kapliczka.

Kapliczka wotywna wsi Aleksandrów © yurek55
A drogę 579 mogłem opuścić kierując się na Cząstków, ale widzę to dopiero teraz analizując swoją trasę, a w czasie jazdy uznałem, że pojadę jednak prosto. Chciałem teraz - to kolejna modyfikacja - skręcić w lewo i odnaleźć żółty szlak do parkingu w Truskawiu. Tym razem mi się udało i kolejne 8 kilometrów pokonałem po drogach tylko niewiele lepszych niż ten "pioch mazowiecki", a ponieważ single tracki i downhill to nie moja bajka, nie zamierzam prędko powtarzać tej trasy.

Piasek nasz mazowiecki w Kampinosie © yurek55
Z Truskawia już nic nie kombinowałem tylko znanymi drogami dotarłem do miasta i do domu.
Po krótkiej przerwie i ogarnięciu paru rzeczy w domu pojechałem jeszcze raz, tym razem zawieźć tablet do serwisu samsunga na Marynarską. Sprawy nie załatwiłem, ale nie ma tego złego. Pojadę jeszcze raz.
Dystans i czas obu jazd liczony łącznie - z licznika. Nie kasowałem go po pierwszym przejeździe.
Dziś trzy razy zaliczałem schody, winda nadal nie działa.

Most w Nowym Dworze © yurek55

Widok na Twierdzę Modlin © yurek55
Za mostem skierowałem się na Kamion z myślą, że spokojnymi drogami, a nie wzdłuż "siódemki", dojadę do Czosnowa, a potem przez Palmiry do Truskawia. Przy okazji sprawdziłem gdzie prowadzi droga w prawo i znalazłem się w osiedlu wojskowym w Kazuniu Nowym.

Kazuń Nowe Osiedle. Pomnik poległych w 1939r © yurek55
Napis na tabliczce:
"TU SPOCZYWAJĄ
ŻOŁNIERZE WOJSKA POLSKIEGO
POLEGLI WE WRZEŚNIU 1939 r.
W WALKACH Z NIEMIECKIM NAJEŹDŹCĄ
PODCZAS OBRONY MODLINA I KAZUNIA
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!"
Trwają jakieś prace przy modernizacji otoczenia pomnika, co widać. To koparko-spychacz wykonuje swoją pracę.
Zawróciłem do drogi głównej i tak wybierałem trasę kierując się drogowskazami, że zupełnie niezamierzenie (jak zawsze) znalazłem się na drodze do Leszna-Błonia. Tam też stoi ta kapliczka.

Kapliczka wotywna wsi Aleksandrów © yurek55
A drogę 579 mogłem opuścić kierując się na Cząstków, ale widzę to dopiero teraz analizując swoją trasę, a w czasie jazdy uznałem, że pojadę jednak prosto. Chciałem teraz - to kolejna modyfikacja - skręcić w lewo i odnaleźć żółty szlak do parkingu w Truskawiu. Tym razem mi się udało i kolejne 8 kilometrów pokonałem po drogach tylko niewiele lepszych niż ten "pioch mazowiecki", a ponieważ single tracki i downhill to nie moja bajka, nie zamierzam prędko powtarzać tej trasy.

Piasek nasz mazowiecki w Kampinosie © yurek55
Z Truskawia już nic nie kombinowałem tylko znanymi drogami dotarłem do miasta i do domu.
Po krótkiej przerwie i ogarnięciu paru rzeczy w domu pojechałem jeszcze raz, tym razem zawieźć tablet do serwisu samsunga na Marynarską. Sprawy nie załatwiłem, ale nie ma tego złego. Pojadę jeszcze raz.
Dystans i czas obu jazd liczony łącznie - z licznika. Nie kasowałem go po pierwszym przejeździe.
Dziś trzy razy zaliczałem schody, winda nadal nie działa.
- DST 90.80km
- Teren 9.00km
- Czas 04:38
- VAVG 19.60km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Miasto, kurierowania c.d.
Kolejne rzeczy do odebrania w różnych punktach miasta, część jazdy po chodnikach, bo inaczej się nie dawało.
- DST 28.58km
- Czas 01:47
- VAVG 16.03km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 maja 2014
Kategoria 50-100, kurierowo, Piaseczno/Ursynów
Nie lubię jeździć w deszczu!
Dzisiejsza pogoda nie za bardzo nadawała się do jazdy rowerem, ale tę wiedzę pozyskałem o wiele za późno. Jak powszechnie wiadomo, nie lubię jeździć w deszczu i staram się unikać takich sytuacji, a dziś sprzeniewierzyłem się swoim zasadom.
Początek nie zapowiadał się źle, temperatura odpowiednia, przestało padać i zaczynał schnąć chodnik pod moim oknem, a to jest zawsze niezawodny sygnał, że można wyjeżdżać. Początek jazdy był na tyle suchy, że nawet kurtki z plecaka nie musiałem wyjmować. Potem wprawdzie zaczęło drobno kropić, ale byłem tak rozgrzany, że zanim krople docierały do ciała, to parowały i byłem prawie suchy. Niestety deszcz postanowił sprawdzić przemakalność mojej koszulki i w Falenicy padało już tak mocno, że musiałem jednak założyć kurtkę. Po chwilce spędzonej pod daszkiem, deszcz zamienił się w deszczyk i mogłem jechać dalej. Odnalazłem ulicę Zagórzańską, odebrałem przesyłkę i ruszyłem w drogę powrotną. Jazda w siąpiącym deszczyku była dość uciążliwa, ale nie z powodu opadów, a z powodu kałuż na jezdni i samochodów. No i z powodu braku błotników w moim rowerze. Ale w końcu dojechałem do Wału Miedzeszyńskiego i mogłem wreszcie zjechać z ulicy na drogę dla rowerów. Deszcz też jakby przestawał padać i zacząłem się zastanawiać, czy jechać do domu, czy może jednak zawieźć do Piaseczna to co odebrałem. Myślałem tak przez siedem kilometrów, a w tym czasie przestało padać, nic nie chlapało spod kół i znowu mogłem cieszyć się jazdą. Postanowiłem tylko, nie jechać ulicami jak wczoraj, a przejechać się nad Wisłą, w ciszy i spokoju. Niestety deszcz nie dał całkiem za wygraną i po jakimś czasie znowu zaczął padać. Na szczęście nie były to opady intensywne, niemniej po dotarciu na miejsce byłem już solidnie przemoczony. Kropla drąży skałę, a co dopiero moją absolutnie nieprofesjonalną kurtkę? Nie było jednak tak źle, nawet suchych skarpet i butów nie chciałem, ani kurtki - uznałem, że ostatnie kilometry do domu dojadę i tak. Wypiłem kawę, zjadłem czekoladę i z nową energią ruszyłem w drogę do domu. Wiedziałem, że do setki mi trochę zabraknie, ale musiałem jechać najkrótszą drogą, bo już późno się zrobiło i czas mnie gonił. I nawet jazda Puławską i kolejnymi ulicami nie robiła już na mnie wrażenia - i tak byłem mokry do samego spodu, od stóp, do głów. Pozwalałem nawet sobie, wjeżdżać pełną bombą w kałuże i patrzeć jaka fajna fontanna się robi. Po powrocie natychmiast wszystko poszło do pralki, buty schną wypchane gazetami, a ja nadal NIE LUBIĘ JEŹDZIĆ W DESZCZU!

Czerwone maki © yurek55

Droga dla rowerów, Wał Miedzeszyński © yurek55

Wisła okolice Kępy Oborskiej © yurek55

Droga na wale © yurek55
Początek nie zapowiadał się źle, temperatura odpowiednia, przestało padać i zaczynał schnąć chodnik pod moim oknem, a to jest zawsze niezawodny sygnał, że można wyjeżdżać. Początek jazdy był na tyle suchy, że nawet kurtki z plecaka nie musiałem wyjmować. Potem wprawdzie zaczęło drobno kropić, ale byłem tak rozgrzany, że zanim krople docierały do ciała, to parowały i byłem prawie suchy. Niestety deszcz postanowił sprawdzić przemakalność mojej koszulki i w Falenicy padało już tak mocno, że musiałem jednak założyć kurtkę. Po chwilce spędzonej pod daszkiem, deszcz zamienił się w deszczyk i mogłem jechać dalej. Odnalazłem ulicę Zagórzańską, odebrałem przesyłkę i ruszyłem w drogę powrotną. Jazda w siąpiącym deszczyku była dość uciążliwa, ale nie z powodu opadów, a z powodu kałuż na jezdni i samochodów. No i z powodu braku błotników w moim rowerze. Ale w końcu dojechałem do Wału Miedzeszyńskiego i mogłem wreszcie zjechać z ulicy na drogę dla rowerów. Deszcz też jakby przestawał padać i zacząłem się zastanawiać, czy jechać do domu, czy może jednak zawieźć do Piaseczna to co odebrałem. Myślałem tak przez siedem kilometrów, a w tym czasie przestało padać, nic nie chlapało spod kół i znowu mogłem cieszyć się jazdą. Postanowiłem tylko, nie jechać ulicami jak wczoraj, a przejechać się nad Wisłą, w ciszy i spokoju. Niestety deszcz nie dał całkiem za wygraną i po jakimś czasie znowu zaczął padać. Na szczęście nie były to opady intensywne, niemniej po dotarciu na miejsce byłem już solidnie przemoczony. Kropla drąży skałę, a co dopiero moją absolutnie nieprofesjonalną kurtkę? Nie było jednak tak źle, nawet suchych skarpet i butów nie chciałem, ani kurtki - uznałem, że ostatnie kilometry do domu dojadę i tak. Wypiłem kawę, zjadłem czekoladę i z nową energią ruszyłem w drogę do domu. Wiedziałem, że do setki mi trochę zabraknie, ale musiałem jechać najkrótszą drogą, bo już późno się zrobiło i czas mnie gonił. I nawet jazda Puławską i kolejnymi ulicami nie robiła już na mnie wrażenia - i tak byłem mokry do samego spodu, od stóp, do głów. Pozwalałem nawet sobie, wjeżdżać pełną bombą w kałuże i patrzeć jaka fajna fontanna się robi. Po powrocie natychmiast wszystko poszło do pralki, buty schną wypchane gazetami, a ja nadal NIE LUBIĘ JEŹDZIĆ W DESZCZU!

Czerwone maki © yurek55

Droga dla rowerów, Wał Miedzeszyński © yurek55

Wisła okolice Kępy Oborskiej © yurek55

Droga na wale © yurek55
- DST 93.59km
- Teren 4.00km
- Czas 04:25
- VAVG 21.19km/h
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 kwietnia 2014
Kategoria 50-100, kurierowo, Piaseczno/Ursynów
Wpis wielowątkowy
Księgowy na swoim blogu snuł niedawno rozważania o jeździe turystycznej i jeździe treningowej. Ponieważ moje wyjazdy rowerowe nabierają coraz więcej cech treningu, (niestety) postanowiłem dziś pojechać wyłącznie rekreacyjnie. Już na początku, zamiast jechać szybko ulicami, pojechałem sobie niespiesznie osiedlowymi alejkami Rakowca.

Staw na osiedlu Rakowiec © yurek55

Staw w parku na Rakowcu © yurek55
W parku na osiedlu, mieszkańcy w dniu 3 maja 1990 roku ufundowali kapliczkę z napisem: "Królowa Pokoju Gaude Mater Polonia". Czyli, że nie jest to tylko domena terenów wiejskich.

Kapliczka w parku na Rakowcu © yurek55
A dalej, ponieważ miałem kurierskie zadanie na Ursynowie, pojechałem przez "ruski cmentarz" do Wołoskiej i stałą trasą, tym razem aż na Kabaty. Stamtąd, jako że to wycieczka, nie wyścig, wjechałem do lasu kontemplować wiosenną przyrodę i śpiew ptaków. Zdziwiony byłem nieco, że kobiety co tam chodziły z kijami, albo biegały, wcale się kabackim gwałcicielem nie przejmują. Dzików też się nie boją.

Pułapka na dziki w Lesie Kabackim © yurek55
Z lasu wyjechałem kierując się drogowskazem na Kierszki i na ulicy (nomen omen) Prawdziwków, zobaczyłem ciekawe budowle powstające na skraju. To jedna z nich, druga jest bardziej okazała, ale nie miałem jak jej sfocić. Będzie okazja do kolejnego wyjazdu.

Kryzys, panie, bida aż piszczy © yurek55
W Piasecznie spędziłem trochę czasu, pobawiłem się z Julką, wypiłem kawę, pogadaliśmy i czas było wracać. Wybrałem drogę, którą jeszcze nie jechałem, choć nie sądziłem, że to jeszcze możliwe. Do Lesznowoli tym razem dojechałem przez Jazgarzewszczyznę, Bobrowiec i Wilczą Górę. Tam spotkała mnie kolejna przygoda drogowa w tym roku. Następny Stevie Wonder za kółkiem próbował mnie rozjechać. Tym razem nie zostałem potrącony, ale brakowało naprawdę niewiele. Jechałem ddr wzdłuż szosy, gdy wtem wyprzedził mnie samochód i skręcił w lewo przed samym nosem, gdy już byłem na przejeździe. Hamulce, skręt w lewo, on zahamował i udało się ominąć go o parę centymetrów. Pan skoncentrował swoją uwagę, czy z naprzeciwka nic nie jedzie i może bezpiecznie skręcić, to że po drodze dla rowerów jedzie rowerzysta, jakoś mu biedakowi umknęło. I nie było to nawet typowe skrzyżowanie, tylko wjazd do Banku Spółdzielczego w Lesznowoli. Z tego wszystkiego, nawet nie usłyszałem co mówił przez uchylone okno, ale minę miał nietęgą, pewnie przepraszał. Dużo by mi z tego przyszło, jak by mnie rozpłaszczył swoją terenówką na asfalcie. Kazałem tylko palantowi szybciej jeździć i pojechałem dalej, na bardziej soczystą wiązankę musiałbym być bardziej zdenerwowany. Na zimno nie umiem...
A kawałek dalej, wyeksponowana na obrotnicy, ta oto gustowna rzeźba ogrodowa. Pasuje do rezydencji na ulicy Prawdziwków.

Słonica z młodym w Lesznowoli © yurek55
Przy drodze Magdalenka - Nadarzyn miejsce wypadku młodego automobilisty rozrasta się z roku na rok.

To już nie krzyż przydrożny © yurek55
Końcówka dzisiejszej wycieczki znowu dała mi spory zastrzyk adrenaliny. W Sękocinie zagrzmiało dość potężnie, a ja bynajmniej nie byłem przygotowany na opady deszczu. Do tego znowu napotkałem silny przeciwny wiatr na katowickiej i do Janek musiałem się z nim borykać. I jeszcze pobocze zabrali.

Katowicka, odcinek Sękocin - Janki © yurek55
W Jankach chwilę poczekałem aż deszcz przestanie kropić, ale dowiedziałem się, że na Ursynowie leje, więc wolałem zaryzykować i pojechać w lekkiej mżawce, niż doczekać się oberwania chmury i burzy. Aleja Krakowska do Raszyna i dalej też, była już dość mokra i tu okazało się, że bieżnik opony doskonale odprowadza wodę... do góry. Spod przedniej opony chlapało mi na twarz, okulary, koszulkę, ręce i nic nie dawało się z tym zrobić. Wprawdzie można by jechać wolno, wtedy nie chlapie, ale gdy nad głową wisi ulewa... Tak więc wyjazd zaczął się wycieczkowo, a skończył jazdą "w trupa", jak najbardziej morderczy trening. Czyli nie wiem jak go zakwalifikować.
Na zakończenie wpisu coś lżejszego. Wiecie jaki jest najgorszy koszmar senny wszystkich cudzoziemców mieszkających w Polsce? A gdybym musiał TU mieszkać?!

Nazwa dla cudzoziemców © yurek55

Staw na osiedlu Rakowiec © yurek55

Staw w parku na Rakowcu © yurek55
W parku na osiedlu, mieszkańcy w dniu 3 maja 1990 roku ufundowali kapliczkę z napisem: "Królowa Pokoju Gaude Mater Polonia". Czyli, że nie jest to tylko domena terenów wiejskich.

Kapliczka w parku na Rakowcu © yurek55
A dalej, ponieważ miałem kurierskie zadanie na Ursynowie, pojechałem przez "ruski cmentarz" do Wołoskiej i stałą trasą, tym razem aż na Kabaty. Stamtąd, jako że to wycieczka, nie wyścig, wjechałem do lasu kontemplować wiosenną przyrodę i śpiew ptaków. Zdziwiony byłem nieco, że kobiety co tam chodziły z kijami, albo biegały, wcale się kabackim gwałcicielem nie przejmują. Dzików też się nie boją.

Pułapka na dziki w Lesie Kabackim © yurek55
Z lasu wyjechałem kierując się drogowskazem na Kierszki i na ulicy (nomen omen) Prawdziwków, zobaczyłem ciekawe budowle powstające na skraju. To jedna z nich, druga jest bardziej okazała, ale nie miałem jak jej sfocić. Będzie okazja do kolejnego wyjazdu.

Kryzys, panie, bida aż piszczy © yurek55
W Piasecznie spędziłem trochę czasu, pobawiłem się z Julką, wypiłem kawę, pogadaliśmy i czas było wracać. Wybrałem drogę, którą jeszcze nie jechałem, choć nie sądziłem, że to jeszcze możliwe. Do Lesznowoli tym razem dojechałem przez Jazgarzewszczyznę, Bobrowiec i Wilczą Górę. Tam spotkała mnie kolejna przygoda drogowa w tym roku. Następny Stevie Wonder za kółkiem próbował mnie rozjechać. Tym razem nie zostałem potrącony, ale brakowało naprawdę niewiele. Jechałem ddr wzdłuż szosy, gdy wtem wyprzedził mnie samochód i skręcił w lewo przed samym nosem, gdy już byłem na przejeździe. Hamulce, skręt w lewo, on zahamował i udało się ominąć go o parę centymetrów. Pan skoncentrował swoją uwagę, czy z naprzeciwka nic nie jedzie i może bezpiecznie skręcić, to że po drodze dla rowerów jedzie rowerzysta, jakoś mu biedakowi umknęło. I nie było to nawet typowe skrzyżowanie, tylko wjazd do Banku Spółdzielczego w Lesznowoli. Z tego wszystkiego, nawet nie usłyszałem co mówił przez uchylone okno, ale minę miał nietęgą, pewnie przepraszał. Dużo by mi z tego przyszło, jak by mnie rozpłaszczył swoją terenówką na asfalcie. Kazałem tylko palantowi szybciej jeździć i pojechałem dalej, na bardziej soczystą wiązankę musiałbym być bardziej zdenerwowany. Na zimno nie umiem...
A kawałek dalej, wyeksponowana na obrotnicy, ta oto gustowna rzeźba ogrodowa. Pasuje do rezydencji na ulicy Prawdziwków.

Słonica z młodym w Lesznowoli © yurek55
Przy drodze Magdalenka - Nadarzyn miejsce wypadku młodego automobilisty rozrasta się z roku na rok.

To już nie krzyż przydrożny © yurek55
Końcówka dzisiejszej wycieczki znowu dała mi spory zastrzyk adrenaliny. W Sękocinie zagrzmiało dość potężnie, a ja bynajmniej nie byłem przygotowany na opady deszczu. Do tego znowu napotkałem silny przeciwny wiatr na katowickiej i do Janek musiałem się z nim borykać. I jeszcze pobocze zabrali.

Katowicka, odcinek Sękocin - Janki © yurek55
W Jankach chwilę poczekałem aż deszcz przestanie kropić, ale dowiedziałem się, że na Ursynowie leje, więc wolałem zaryzykować i pojechać w lekkiej mżawce, niż doczekać się oberwania chmury i burzy. Aleja Krakowska do Raszyna i dalej też, była już dość mokra i tu okazało się, że bieżnik opony doskonale odprowadza wodę... do góry. Spod przedniej opony chlapało mi na twarz, okulary, koszulkę, ręce i nic nie dawało się z tym zrobić. Wprawdzie można by jechać wolno, wtedy nie chlapie, ale gdy nad głową wisi ulewa... Tak więc wyjazd zaczął się wycieczkowo, a skończył jazdą "w trupa", jak najbardziej morderczy trening. Czyli nie wiem jak go zakwalifikować.
Na zakończenie wpisu coś lżejszego. Wiecie jaki jest najgorszy koszmar senny wszystkich cudzoziemców mieszkających w Polsce? A gdybym musiał TU mieszkać?!

Nazwa dla cudzoziemców © yurek55
- DST 66.33km
- Teren 5.00km
- Czas 03:33
- VAVG 18.68km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Kuriersko pomiędzy deszczami
Dzisiejsza pogoda do jazdy na rowerze niezbyt się nadawała; deszcz od rana, wiatr i zimno, brrr! A ja nieopatrznie umówiłem się na odbiór zakupionych przez córkę zabawek, bo i tak miałem zamiar zatankować, więc pojechałbym samochodem. Dopiero w trakcie rozmowy okazało się, że to nie takie proste, bo odebrać mogę, ale później. I właściwie tylko dzięki temu zdecydowałem się na jazdę rowerem. Deszcz nie padał, nawet asfalt i chodniki zdążyły już wyschnąć, a dystans był na tyle krótki, że mogłem liczyć na łut szczęścia - i dziś mi ono dopisało. Lunęło dopiero po powrocie.
- DST 8.37km
- Czas 00:25
- VAVG 20.09km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście - kurierowo
Krótka wycieczka celem sprawdzenia, czy dłuższy o dwa ogniwa łańcuch założony wczoraj, ma wpływ na jazdę. Przy okazji odebrałem z Żoliborza jakieś ciuszki dla Julki kupione na aledrogo. Pomimo wczesnej pory korek na Prymasa Tysiąclecia w kierunku Bródno/Marki już od Lasku na Kole, a gdzie początek? Most? Bródno? A może Marki? Wiadomo piątek.

Jedziemy do domu na weekend © yurek55

Jest już przejazd© yurek55
Mapy dziś nie ma, bo niedokładnie włączyłem endo.

Jedziemy do domu na weekend © yurek55

Jest już przejazd© yurek55
Mapy dziś nie ma, bo niedokładnie włączyłem endo.
- DST 23.50km
- Czas 01:15
- VAVG 18.80km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze