Środa, 28 maja 2014
Kategoria 50-100, kurierowo, Piaseczno/Ursynów
Nie lubię jeździć w deszczu!
Dzisiejsza pogoda nie za bardzo nadawała się do jazdy rowerem, ale tę wiedzę pozyskałem o wiele za późno. Jak powszechnie wiadomo, nie lubię jeździć w deszczu i staram się unikać takich sytuacji, a dziś sprzeniewierzyłem się swoim zasadom.
Początek nie zapowiadał się źle, temperatura odpowiednia, przestało padać i zaczynał schnąć chodnik pod moim oknem, a to jest zawsze niezawodny sygnał, że można wyjeżdżać. Początek jazdy był na tyle suchy, że nawet kurtki z plecaka nie musiałem wyjmować. Potem wprawdzie zaczęło drobno kropić, ale byłem tak rozgrzany, że zanim krople docierały do ciała, to parowały i byłem prawie suchy. Niestety deszcz postanowił sprawdzić przemakalność mojej koszulki i w Falenicy padało już tak mocno, że musiałem jednak założyć kurtkę. Po chwilce spędzonej pod daszkiem, deszcz zamienił się w deszczyk i mogłem jechać dalej. Odnalazłem ulicę Zagórzańską, odebrałem przesyłkę i ruszyłem w drogę powrotną. Jazda w siąpiącym deszczyku była dość uciążliwa, ale nie z powodu opadów, a z powodu kałuż na jezdni i samochodów. No i z powodu braku błotników w moim rowerze. Ale w końcu dojechałem do Wału Miedzeszyńskiego i mogłem wreszcie zjechać z ulicy na drogę dla rowerów. Deszcz też jakby przestawał padać i zacząłem się zastanawiać, czy jechać do domu, czy może jednak zawieźć do Piaseczna to co odebrałem. Myślałem tak przez siedem kilometrów, a w tym czasie przestało padać, nic nie chlapało spod kół i znowu mogłem cieszyć się jazdą. Postanowiłem tylko, nie jechać ulicami jak wczoraj, a przejechać się nad Wisłą, w ciszy i spokoju. Niestety deszcz nie dał całkiem za wygraną i po jakimś czasie znowu zaczął padać. Na szczęście nie były to opady intensywne, niemniej po dotarciu na miejsce byłem już solidnie przemoczony. Kropla drąży skałę, a co dopiero moją absolutnie nieprofesjonalną kurtkę? Nie było jednak tak źle, nawet suchych skarpet i butów nie chciałem, ani kurtki - uznałem, że ostatnie kilometry do domu dojadę i tak. Wypiłem kawę, zjadłem czekoladę i z nową energią ruszyłem w drogę do domu. Wiedziałem, że do setki mi trochę zabraknie, ale musiałem jechać najkrótszą drogą, bo już późno się zrobiło i czas mnie gonił. I nawet jazda Puławską i kolejnymi ulicami nie robiła już na mnie wrażenia - i tak byłem mokry do samego spodu, od stóp, do głów. Pozwalałem nawet sobie, wjeżdżać pełną bombą w kałuże i patrzeć jaka fajna fontanna się robi. Po powrocie natychmiast wszystko poszło do pralki, buty schną wypchane gazetami, a ja nadal NIE LUBIĘ JEŹDZIĆ W DESZCZU!

Czerwone maki © yurek55

Droga dla rowerów, Wał Miedzeszyński © yurek55

Wisła okolice Kępy Oborskiej © yurek55

Droga na wale © yurek55
Początek nie zapowiadał się źle, temperatura odpowiednia, przestało padać i zaczynał schnąć chodnik pod moim oknem, a to jest zawsze niezawodny sygnał, że można wyjeżdżać. Początek jazdy był na tyle suchy, że nawet kurtki z plecaka nie musiałem wyjmować. Potem wprawdzie zaczęło drobno kropić, ale byłem tak rozgrzany, że zanim krople docierały do ciała, to parowały i byłem prawie suchy. Niestety deszcz postanowił sprawdzić przemakalność mojej koszulki i w Falenicy padało już tak mocno, że musiałem jednak założyć kurtkę. Po chwilce spędzonej pod daszkiem, deszcz zamienił się w deszczyk i mogłem jechać dalej. Odnalazłem ulicę Zagórzańską, odebrałem przesyłkę i ruszyłem w drogę powrotną. Jazda w siąpiącym deszczyku była dość uciążliwa, ale nie z powodu opadów, a z powodu kałuż na jezdni i samochodów. No i z powodu braku błotników w moim rowerze. Ale w końcu dojechałem do Wału Miedzeszyńskiego i mogłem wreszcie zjechać z ulicy na drogę dla rowerów. Deszcz też jakby przestawał padać i zacząłem się zastanawiać, czy jechać do domu, czy może jednak zawieźć do Piaseczna to co odebrałem. Myślałem tak przez siedem kilometrów, a w tym czasie przestało padać, nic nie chlapało spod kół i znowu mogłem cieszyć się jazdą. Postanowiłem tylko, nie jechać ulicami jak wczoraj, a przejechać się nad Wisłą, w ciszy i spokoju. Niestety deszcz nie dał całkiem za wygraną i po jakimś czasie znowu zaczął padać. Na szczęście nie były to opady intensywne, niemniej po dotarciu na miejsce byłem już solidnie przemoczony. Kropla drąży skałę, a co dopiero moją absolutnie nieprofesjonalną kurtkę? Nie było jednak tak źle, nawet suchych skarpet i butów nie chciałem, ani kurtki - uznałem, że ostatnie kilometry do domu dojadę i tak. Wypiłem kawę, zjadłem czekoladę i z nową energią ruszyłem w drogę do domu. Wiedziałem, że do setki mi trochę zabraknie, ale musiałem jechać najkrótszą drogą, bo już późno się zrobiło i czas mnie gonił. I nawet jazda Puławską i kolejnymi ulicami nie robiła już na mnie wrażenia - i tak byłem mokry do samego spodu, od stóp, do głów. Pozwalałem nawet sobie, wjeżdżać pełną bombą w kałuże i patrzeć jaka fajna fontanna się robi. Po powrocie natychmiast wszystko poszło do pralki, buty schną wypchane gazetami, a ja nadal NIE LUBIĘ JEŹDZIĆ W DESZCZU!

Czerwone maki © yurek55

Droga dla rowerów, Wał Miedzeszyński © yurek55

Wisła okolice Kępy Oborskiej © yurek55

Droga na wale © yurek55
- DST 93.59km
- Teren 4.00km
- Czas 04:25
- VAVG 21.19km/h
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Dar Losu
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
A już myślałam że ze względu na deszcz dziś sobie odpuściłeś jazdę na rowerze - bo jak pada to nie lubisz jeździć :D
Katana1978 - 21:24 środa, 28 maja 2014 | linkuj
Komentuj