Tym razem zabrałem rower na wyjazd wakacyjny do Piaseczna ;) i dziś pierwsza jazda. Musiałem zajrzeć do domu na Ochotę, a powrót zrobiłem sobie przez Gassy. Dwie rzeczy zasługują na uwagę: zalana Wirażowa na wirażu za torami i słoneczniki - giganty. Swoją drogą, to ulewa była przedwczoraj, a dziś jeszcze jezioro stoi i samochody muszą na zmianę jeździć, bo tylko jedna strona jezdni jest przejezdna. Dziwne.
Wprawdzie nie dalej jak wczoraj pisałem, że prędko na drogę krajową 62 nie wrócę, ale zostawione kwadraty nie dawały mi spokoju. Tym razem drogę do Sochaczewa pokonałem pociągiem, a potem, częściowo już znanymi drogami pojechałem na północ do Wyszogrodu. Po drodze zboczyłem z drogi po nowy kwadrat, ale niestety znowu zabrakło kilkunastu metrów do zaliczenia. Na domiar złego, w Wyszogrodzie złapałem kolejną, w ciągu sześciu dni gumę. Tym razem wyciągnąłem cienki drucik z opony, założyłem nową dętkę i bez dalszych komplikacji mogłem jechać dalej. Zaraz obok był zakład wulkanizacyjny i nie musiałem machać pompeczką, tylko kompresor w moment dobił mi osiem atmosfer. Choć to dobre. Dalsza droga przebiegła już bez dodatkowych atrakcji i z wyjątkiem odcinków terenowych jechało się szybko i przyjemnie. Na długich zjazdach i z wiatrem w plecy udawało się nawet 40 km/h przekraczać. Dzięki temu na pociąg w Nowym Dworze Mazowieckim przyjechałem z wystarczającym zapasem czasu i mogłem spokojnie kupić izo w sklepie i odsapnąć na peronie. Reszta podróży w pustym i klimatyzowanym wagonie Kolei Mazowieckich relacji Lotnisko Modlin - Lotnisko Chopina.
Zamierzałem podjechać Kolejami Mazowieckimi do Modlina i tam rozpocząć uzupełnianie kwadratów na odcinku Zakroczym - Wyszogród. Kiedy zjeżdżałem windą, zegarek pokazywał trzy minuty do odjazdu i w tej sytuacji zrewidowałem swoje zamiary i pomyślałem o pętelce mostowej z zawrotką w Wyszogrodzie. Dlatego przejechałem Wisłę Mostem Poniatowskiego, tym razem rezygnując z ulicy Rolniczej od Łomianek do Czosnowa. Jazda po stronie praskiej przez Warszawę jest zdecydowanie gorsza, ale mnie to zbytnio nie przeszkadza. Najgorzej jest na Jagiellońskiej i Modlińskiej, bo trzypasmowa jezdnia aż się prosi by nacisnąć gaz nieco mocniej, ale mnie to już dawno przestało stresować. Za to później, za Jabłonną, jest fajna droga rowerowa, którą wygodnie można dojechać aż do samego Nowego Dworu. Przez NDM tym razem przejechałem nieco inaczej niż zawsze, tak samo jak most na Narwi. Pierwszy raz pokonałem go jadąc naprawdę wąskim chodnikiem. Do tego stopnia wąskim, że nie mieszczą się na nim dwa rowery - jeden rowerzysta musi się zatrzymać, żeby można się wyminąć. Potem, kiedy już skręciłem do Twierdzy Modlin i później do Zakroczymia jazda była prosta, łatwa i przyjemna. Do czasu, gdy przed skrzyżowaniem chciałem wypiąć lewą nogę i okazało się to zupełnie niemożliwe. Wypiąłem prawą i z uwięzioną lewą doturlałem się do przystanku, gdzie mogłem zdjąć but i siedząc na ławce próbować go uwolnić z pedała. Pkazało się, że jedna śruba trzymająca blok wypadła całkiem, a druga się poluzowała. Przy przekręcaniu buta do wypięcia, blok też się przekręcał i nie zwalniał zaczepu. Udało się go zablokować dopiero po włożeniu cienkiego imbusa w otwór po śrubie i wtedy jakoś się odczepił. Przykręciłem jak najmocniej jedyną śrubę i pojechałem dalej. Ale już wiedziałem, że plan na dziś był zbyt ambitny, bo była już godzina trzynasta i gdybym chciał go zrealizować, to w domu byłbym dużo za późno na obiad. Nie wiem, czy nawet na kolację bym zdążył. W tej sytuacji zarządziłem odwrót i sprawdzając w czasie jazdy rozkład pociągów, wycelowałem w ten o czternastej z minutami z NDM. Tym sposobem jeszcze raz zakoleguję się z drogą krajową 62, ale to już nieprędko. Dziś powiększyłem swój niebieski kwadrat do rozmiaru 37x37 a zdobycie tych zostawionych dziś kwadratów za Wisłą, nie przyniesie dalszych korzyści. Trzeba kombinować z innymi kierunkami, ale to wymaga skupienia nad mapą.
A co do pogody, to rano było tyle stopni co pokazuje poniższy dodatek Stravy, ale przed dwunastą było już 27°C, a potem 33°C. Gorąco. Bezchmurnie, 22°C, Odczuwalna temperatura 22°C, Wilgotność 75%, Wiatr 5m/s z Z - Klimat.app PS. Fejsbunio mi zawiesił konto na trzy dni, za użycie na grupie rowerowej tego słowa z tytułu. :)
Po dłuższej przerwie wybrałem się w niedzielny poranek na przedśniadaniową trasę po trójkącie. Trasa znana do bólu, z nowości - skończony remont i nowy asfalt na ulicy Ruczaj. Tym razem z powodu niedoczasu do samego centrum Piaseczna nie dojechałem, tylko skręciłem w Puławską i drogą dla rowerów dojechałem na Ursynów. Na ulicy Poleczki zaszło tytułowe zdarzenie i muszę przyznać, że taka kumulacja pecha zdarzyła mi się pierwszy raz. Bywało już i tak, że łapałem nawet dwie gumy, ale zawsze dawałem sobie radę, a dziś niestety nie. Użyłem nawet ostatniej deski ratunku w postaci łatek samoprzylepnych z Aliekspress, lecz skutek był mizerny. Po naklejeniu DWÓCH sztuk, przejechałem około kilometra i znowu z tyłu było pusto. Do przystanku przy Żwirki i Wigury dotarłem trochę jadąc na flaku, a trochę prowadząc i reszta już autobusem. Reasumując: miałem zapasową dętkę, miałem łatki zwykłe, miałem łatki samoprzylepne - a do domu na rowerze nie wróciłem.
"Rozłąka z bliskimi spowodowana pobytem w izolacji więziennej wydaje się być jedną z najdotkliwszych kar. Nie oznacza to jednak całkowitego odcięcia od świata zewnętrznego. Oprócz innych form kontaktu z rodziną, bliskimi (telefon, listy), system penitencjarny dopuszcza odwiedziny osadzonych w więzieniu.(...)W zależności od typu zakładu, do jakiego skierowany jest osadzony aby odbyć karę, dopuszcza się 2,3 lub nawet dowolną liczbę widzeń w miesiącu." za: Służba Więzienna
Dlaczego o tym piszę? Ano zachciało mi się skorzystać z wody dla ochłody na terenie Zakładu w Pilaszkowie - zresztą nie pierwszy raz, jest tam ogólnodostępny kran do podlewania. Ale brama była zamknięta na cztery spusty, a na niej kartka następującej treści:
Wydawało mi się, że dziś będzie lajtowo po asfaltach, a wyszło zupełnie inaczej. Raz trasa mi się skończyła u chłopa na podwórku, potem wiele kilometrów szutrówki, w której cienkie opony wcale nie chciały jechać, do tego ujeby i wpychanie pod górę w Czerwińsku. I jeszcze wiatr w końcówce wcale nie pomagał, jazda krajówką 62 składa się z samych podjazdów i zjazdów, a na dodatek droga nie ma pobocza, wymagała wiele wysiłku i dłużyła się niesamowicie. Musiałem zrezygnować z zaplanowanych kilku kwadratów, bo na pociąg w Modlinie bym nie zdążył i będę niestety musiał kiedyś wrócić.
Zadziwiająco dobrze znoszę te upały, co wśród moich rówieśników jest raczej wyjątkiem niż regułą. W Piasecznie u córki skorzystałem z okazji i schłodziłem się w basenie i choć woda ma 24°C, to jednak daje trochę ochłody. Potem prosto na wschód do Gassów i dalej klasyczną trasą wzdłuż Wisły. Dwa dzisiejsze wydarzenia zasługują na wzmiankę; jedno to para na hulajnogach, którzy wyprzedzili mnie jadąc ponad 30 km/h i nie dali się doścignąć, choć zasuwałem z wiatrem naprawdę szybko. A drugie to pani w wieku chyba 30 - 40 lat na miejskim rowerze, w masce pod oczy, przyłbicy i białych, bawełnianych rękawiczkach. Co oni zrobili tym ludziom???!!!
Za przykładem naszej forumowej mistrzyni, Elizy - tytuł też od niej zapożyczony - pierwszy raz pojechałem do Sochaczewa pociągiem. Początkowe kilometry po bocznych i całkiem pustych drogach, dopiero jak skręciłem na północ ruch się nieco zwiększył, ale nie w takim stopniu, by nie cieszyć się z jazdy. Tylko fragment słynnej "50" daje mocno w kość, ale dziś było tylko sześć kilometrów hałasu i podmuchów. Zauważyłem zresztą, że ciężarówki z większym zapasem mnie wyprzedzały niż busy i furgonetki. Przy okazji przejazdu przez Secymin, nie mogłem odmówić sobie wizyty w sklepie "U Marty". Dziś wprawdzie tylko kola i drożdżówka, ale też smakowała wybornie - słynnych ciastek z nadzieniem z serka mascarpone nie było. Nieco dalej musiałem wjechać w las po jeden ominięty kwadrat, ale nie ma co się rozwodzić nad tym, tym bardziej, że obiecywałem sobie, że prędko w Puszczę się nie zapuszczę. :) Za długo mi się w tym lesie zeszło i choć jechało mi się dobrze i mogłem śmiało pojechać do domu, wybrałem wariant powrotu pociągiem z Nowego Dworu. dzięki temu obiad zjedliśmy o szesnastej, a nie o siedemnastej. edit: Wpadła gmina Iłów zupełnie niechcący.
Na dalsze eskapady czasu dziś nie miałem, a drogę na Gassy już wielokrotnie sprawdziłem i stwierdziłem, że będzie w sam raz. Tym razem wybrałem nie trójkąt piaseczyński, tylko wariacje na temat dróg Republiki Rowerowej. Nawet do Słomczyna z Cieciszewa podjechałem, czego nigdy nie robię, a potem do Konstancina wojewódzką pojechałem. Drugi podjazd dziś, to Agrykola, gdzie to udało mi się wyprzedzić dziewczynę na Veturillo. Tylko że ja wypluwałem płuca, a ona prowadziła swobodną rozmowę przez telefon! No i nie wiedziała, że się ścigamy...
Najpierw pociągiem do Janówka i kurs w stronę Wisły, bo tam ukryły się dwa ominięte poprzednim razem kwadraty. Później do Nowego Dworu i dalej na zachód aż do Nowego Wilkowa, a tam czekała już piękna asfaltowa droga przez las do Górek. Tym razem pojechałem inaczej i dalej, bo aż do Zamościa, ale nie tego na lubelszczyźnie, tylko do puszczańskiej wioski. Powrót do Wilkowa przez las trudny i mozolny i na dodatek kwadrat jeden ominąłem, choć ciągnąłem i niosłem rower po bezdrożach przez pół kilometra. Według mojego planera podróży miała tam być droga, ale jej nie było. Za to na stację w Nowym Dworze wpadłem równo z pociągiem i chociaż to mi się udało. Teraz prędko w teren się nie zapuszczę, zmieniam rower i będę asfalty ujeżdżał. Wystarczy tego dobrego.