Rano deszczyk i mokre ulice w pełni usprawiedliawiły moje pozostanie w domu i bez wyrzutów sumienia mogłem zająć się wszystkim i niczym. Tak mnie to zaabsorbowało, że dopiero po osiemnastej z zaskoczeniem stwierdziłem obecność słońca na niemal bezchmurnym niebie. Dzień teraz długi, a zresztą Convoya miałem w zapasie, więc wybrałem się na objazd klasycznego trójkąta, którego zachodni wierzchołek opiera się o Gassy. O tej porze wiatr niemal ucichł, a ja już zdążyłem zapomnieć, jak to jest, gdy nie musisz się z nim zmagać. Okazało się to korzystne dla tempa mojej jazdy i nawet dwóch wyprzedzających mnie na odcinku Gassy - Wilanów kolarzy, nie zmieniło mojego dobrego humoru. Z Wilanowa z kolei trafiłem na "zieloną falę" i jadąc powyżej 30 km/h dopiero światła przed ZUS mnie zatrzymały. Okazało sie, że mam PR na tym ulicznym segmencie, zresztą Strava dała mi dziś w sumie dziewięć kieliszków. Ubiór dobrałem optymalnie do temperatury, dziś nie było mowy o przegrzaniu, im bliżej Wisły, tym temperatura niższa. Koszulka i krótkie spodenki były w sam raz.
Nie robiłem zdjęć, bo cisnąłem, ale coś mam dla was, obrazek znalaziony w sieci. Po jego zobaczeniu, prześmiewcze i heheszkowe: "najpierw masa, później rzeźba" - nabiera zupełnie dosłownego sensu. :)
Znowu późny wyjazd, ale jakże inny od wczorajszego. Nie szukałem nowych dróg, tylko cisnąłem znanymi trasami aż do Góry Kalwarii. Tak jakoś dobrze mi się kręciło, że aż uwieczniłem swoją średnią z pierwszych czterdziestu kilometrów, dla siebie i potomnych. (to ta na dole)
Podjazd Lipkowską tradycyjnie na ostatnim oddechu i z prędkością przed szczytem 9 km/h, ale - o dziwo! - poprawiłem swój PR na tych trzech podjazdowych segmentach Stravy i już nie jestem ostatni wśród moich obserwowanych. Zresztą jesli chodzi o segmenty, to poprawiłem niemal wszystkie swoje czasy, na trasie do Góry Kawalerii, a jezdziłem tamtędy już dwadzieścia cztery razy. Czyli te czasy uważam za bardzo wartościowe i wcale mi nie przeszkadza, że plasuję sie w dolnej strefie stanów niskich. Np. mój czas na przykładowym segmencie jest 3643 na 5684 zmierzonych. Zresztą dziś też nie udało się dogonić dwóch kolegów rozmawiajacych ze sobą, ani zwiększyć tempa gdy mijał mnie kolarz. Jechałem na maksa, a jak to mówią - "wyżej ch... nie podskoczysz". W Gminnym Przedsiębiorstwie Wodociagów i Kanalizacji zrobiłem sobie krótki przystanek na zatankowanie bidona i zmoczenie chustki pod kaskiem i rozpocząłem droge powrotną. Myślałem że będzie gorzej, że wiatr tak dotąd łaskawy, teraz stanie się moim wrogiem, ale nie. Udało się parę czasów poprawić, choć już nie z taką spektakularną średnią i jakoś do domu dojechałem. O dokręcaniu do stówy nawet nie myślałem, tym razem satysfakcję dał mi czas przejazdu, a nie dystans.
A tu zdjecie z potoku Wilanówka, bo po wielu miesiącach przestała sie wlewać do niego woda. Pewnie wykonawcy kanalizacji już wszystko wypompowali, co było do osuszenia. Na koniec trochę humoru. Znacie tę chorobę? Epidemia jest w Polsce!
Wpis dzisiejszy pod znakiem dróg i ulic, którymi jeździć kolarzówką nie należy. Chciałem trochę zmodyfikować trasę do Gassów, przetestować jakieś inne warianty dojazdu, ale już wiem, dlaczego nikt tymi trasami nie jeździ. Najpierw z Gagarina pojechałem prosto, w nowooddaną ulicę POW, a gdy doprowadziła mnie do poprzecznej, czyli trasy Mostu Siekierkowskiego, skusiłem się na jazdę prosto. Widoczny odcinek wyglądał bardzo zachęcająco, ale cóż z tego, skoro skończył się ślepo? Pierwszy kawałek terenu, to ulica Wolicka, a następna, Antoniewska, ma nawierzchnię z bardzo zniszczonej i dziurawej trelinki.Jazda nią, to wyzwanie dla nadgarstków, plomb w zębach, okularów na nosie i w trosce o całość, lepiej nie przekraczać 10 km/h. Kiedy już wydostałem się na asfalt i wróciłem na starą trasę, kolejnym wypróbowywanym wariantem była jazda prosto ulicą Syta, zamiast skrętu w Vogla. Kolejne terenowe kilometry po dziurach i dołach, betonowych płytach i temu podobnych atrakcjach, zapewniły ulice Metryczna, Bruzdowa i Włóki - nie jedźcie tą drogą! No i jeszcze przebudowa ulic w Bielawie: Wspólnej, Powsińskiej i Lipowej i to już wszystko na dziś. Co do pogody, to u nas wybuchło znienacka lato. Ubrany całkiem letnio, na krótko, a pomimo to udało mi się solidnie spocić, a to jest w mojej ocenie, niekwestionowanym atrybutem lata. .......................................... PS. Mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi dłużej zapamietam, którędy nie jeździć! PS2. Vmax rozkręciłem się na zjeździe Spacerową.
Na drugą stronę Jeziorki przedostałem się jazem, a po kilkuset metrach jazdy terenowej i znalazłem się w Żabieńcu. dsalej już do celu droga była prosta, znana i wielokrotnie jechana. jak widac na zdjęciu prom już stoi w gotowości, ale pasażerów zacznie przewozić dopiero po Świętach.
Będzie pod wiatr! Gdzieś w okolicach Wilanowa zaczął kropić lekki deszcz i towarzyszył mi do samego końca. Ale nie zdołał popsuć mi frajdy z wycieczki.
Odczuwalna temperatura minus jeden, ale przecież już prawie wiosna, więc zakładam cienką kurtkę, ale dla pewności dodaję podkoszulkę pod spód i zakładam grubsze rękawiczki. Rano nie jest zbyt goraco. ale zawsze jest nadzieja, że z czasem sie ociepli. Pierwszy raz nie trwał długo, zaledwie siedemnaście kilometrów po mieście i musiałem na chwilę wrócić do domu. Drugi raz, to już normalna jazda do Piaseczna i potem do Gassów. Tyle, że tym razem nie przez Chylice, a przez Żabieniec. Pomimo słońca i nominalnie pięciu stopni na termometrze, był zaskakująco zimny wiatr, ale nie zdołał mnie wychłodzić. Nowa kaseta dołożona do nowego łańcucha, wyleczyła problem z przeskakiwaniem i mogę już normalnie jećździć i korzystać ze wszystkich przełożeń. Tym razem postawiłem na napęd B'twin, tylko jeszcze jeden łańcuch dokupię. Na dziesięć tysięcy kilometrów powinno wystarczyć.
Ustawiłem trasę tak, żeby około piętnastej być w Piasecznie, bo dzieci wyjechały na cały dzień i psem trzeba było się zająć. Pojechałem sobie przez Gassy do Góry Kalwarii, ale niezbyt dobrze mi szło przez ten nowy łańcucvh, który nie chce się ułożyć i dopasować do kasety. Właściwie, to mam do dyspozycji tylko skrajne koronki 12, 13 i 21,23,25, na środkowych - najczęściej używanych - nie da się jechać. Ale jakoś tam metodą prób i błędów udawało się w miarę dobierać przełożenia i pierwszy etap przejechałem dość sprawnie. Nawet pod górę na Lipkowskiej nie musiałem wprowadzać, choć wcześniej brałem to pod uwagę. To znaczy gdyby łańcuch przeskakiwał.
Niestety dopiero po wyjechaniu z osłoniętej doliny Wisły na górę, poczułem jak bardzo wzmogła się siła wiatru. Do tego jeszcze zaczął padać deszcz i przestało być fajnie. Musiałem wybrać najkrótszą, ale najmniej przyjazną drogą krajową 92 i jakoś przemęczyć te najgorsze piętnaście kilometrów. Kto jechał, ten wie, ale patrząc na segmenty Stravy, nikt z moich obserwowanych tamtędy nie jeździł. Wystarczy też dodać, że w tym roku oprócz mnie, tylko dwóch użytkowników Stravy wybrało tę drogę. Spory ruch, brak pobocza - i wszystko jasne. Dobrą stroną był wiatr z lewej, czyli spychający na pobocze, a nie pod koła. Deszcz też padał poziomo.
Najszybciej zrobiło się mokro w butach, rękawiczki też wkrótce można było wyżymać, rękawy w cieńszej z moich kurtek nie są wodoodporne, a pod spodem miałem tylko krótki rękaw, spodenki też krótkie, ale założyłem nogawki. Na szczęście plecy pozostały suche. Kiedy dojezdżałem do Piaseczna zaczęło się przejaśniać i wkrótce przestało padać. U córki nie bardzo miałem się w co przebrać, ale założyłem suche skarpety i zwykłą koszulę. Miała przynajmniej długi rękaw i izolowała od przemoczonej w tym miejscu kurtki. Jako że słoneczko. zaczęło wyglądać, z optymizmem ruszyłem na ostatni etap i szybko, bo z wiatrem, dojechałem w pobliże lotniska. Niestety tam czekało mnie najgorsze. Ostre lodowe igiełki niesione zachodnim wiatrem, zaatakowały z taką siłą mój lewy policzek, że nie wiedziałem jak głowę mam odkręcać. Bolało tak bardzo, że już miałem stanąć i odkręcić się tyłem, ale postanowiłem wytrzymać i nie tracić czasu na bezdurno. Jadąc zbliżałem się do celu, a stojąc... Kiedy dojechałem do Żwirki i Wigury, warstwa tego lodu z nieba zaczęła mi chrzęścić pod kołami i tak aż do ruskiego cmentarza. Później już było noramalnie, ale licznika przy Banacha już nie chciałem fotografować. Za blisko domu, a ja za bardzo przemoczony i wychłodzony.
Tak że taką wycieczkę sobie dziś zafundowałem. Bywa i tak.
Zdjęcia
Widać wyraźny spadek liczby rowerzystów w wolne dni, co świadczy, jak ważny jest rower jako środek transportu do pracy/szkoły.
Zaznaczona strzałką wyspa wyłaniająca się z nurtu Wisły
Z przystani w Gassach widok na drugą stronę Wisły
A to most kolejowy w Górze Kalwarii, nie wiedziałem, że jest tak blisko. Widzę go pierwszy raz, bo dotychczas zasłaniały go drzewa i krzaki.
Zrobiłem dwa zdjęcia, z których zachowało się to całkiem nieudane. Mokre ręce, ekran dotykowy i taki efekt. To biurowiec na Żwirki koło 1 Sierpnia.
PS. dziś eksperymentalnie włączyłem w telefonie dwie aplikacje do zapisywania trasy: Locusa i Stravę. Różnica jest ponad 3 km, wie ktoś dlaczego?
height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/2201751253/embed/7be6a901042bc44cdaab9b4cdf04283feb1ab4f9">
Wczoraj postanowiłem sobie zakończyć okres lenistwa, ale nie do końca mi to wyszło. Zamiast wstać rano, zjeść śniadanie i wyruszyć na setkę, przekręciłem się na drugi bok i próbowałem zmusić do zaśniecia. Oczywiście bez powodzenia. Kiedy już nie mogłem dłużej, wstałem i po codziennych porannych rytuałach, rozsiadłem się z kubkiem kawy i laptopem, by zmarnować kolejny dzień. Na szczęście nie było mi to dane, bo obiecałem telefon do naprawy zawieźć. Poczatkowo sądziłem, że pojadę do Katany78, czyli do jej pracy, ale po kilku telefonach znalazłem tańszy i szybszy serwis, który wyświetlacz z panelem wymienia za 240 zł i na nastepny dzień jest do odbioru. A skoro już magiczną furtkę, pomiędzy krainą lenia, a rowerem, przekroczyłem, reszta poszła z górki. Do tego stopnia z górki, że na zjeździe Agrykolą ustanowiłem swój rekord prędkości - 52 km/h. Dopiero w tym momencie zrozumiałem potrzebę jeżdżenia w okularach rowerowych, bo oczy zaczęły mi łzawić. Przy moich zwykłych prędkościach nie są mi potrzebne.:) Nawet nie zdązyłem się przestraszyć i już byłem na dole. Mam lepszy czas od Hipka! A reszta jazdy zupełnie bez historii. Sporo zimniej niż wczoraj, pomimo grubszych rękawiczek zmarzły mi trochę ręce i stopy. A już była wiosna... Ale Facebook mi przypomniał, że rok temu kra waliła Wisłą, o taka.
Tak jak wczoraj napisałem, ponownie wybrałem się na Przyczółkową, ale żeby nudno nie było, to dziś od innej strony zajechałem. Chciałem to już mieć z głowy i liczyłem, że mniej ludzi będzie jak będę tam wcześniej. załatwiłem sprawę i zajęło mi to akurat tyle czasu, żeby zdążyły się rozgrzać stopy i dłonie. Z nową energią ruszyłem w dalszą drogę i pomyślałem, że takie przystanki w cieple, to dobry sposób na zimową jazdę. Na swojej trasie miałem jeszcze jedno takie miejsce, czyli dom mojej córki w Piasecznie i tam właśnie wpadłem na gorącą herbatę i przytulanki z dziewczynkami. Mama zrobiła im wolne od przedszkola i chętnie służyły za rozgrzewacz zmarzniętych policzków dziadka. No a potem już tylko ostatnie dwadzieścia kilometrów i nawet prószący śnieg nie był w stanie popsuć mi radości jazdy. Szczególnie, że zacinał od tyłu.