Miałem do zawiezienia do Piaseczna gościniec, na przywitanie powracających z nad znad morza dzieciaków. Powrotna droga narzucała się więc sama. Gdybym miał mało czasu, to w grę wchodzi Puławska, gdy trochę więcej - oczywiście Gassy. Wyruszyłem rano, ale nie na tyle, by nie odczuwać skutków temperatury. Dobrze, że u córki mogłem się obmyć, napić i nieco odsapnąć przed kolejnym etapem podróży. Nie na długo to wystarczyło, ale w bidonie miałem wodę i co jakiś czas polewałem sobie głowę w czasie jazdy, a przeciwny wiatr wysuszał pot na czole i twarzy. Gorzej, jak przystawałem, wtedy lało się ze mnie jak ze psa. Dziś zmieniłem nieco powrotną drogą, bo chwilowo znudziła mi się jazda ulicą Vogla do Przyczółkowej i z Prętowej skręciłem w prawo w kierunku Wisły. Chciałem przypomnieć sobie trasę po wale wiślanym i Wałem Zawadowskim, aż do Mostu Siekierkowskiego. Szybko tego pożałowałem, bo najpierw były betonowe nierówne płyty do piaskarni, potem mnóstwo piachu na ulicy z ciężarówek tam kursujących i do kompletu same ciężarówki co chwila. Nie jedźcie tą drogą na szosie! Widząc, że moje decyzje się nie sprawdzają, zrezygnowałem z jazdy wzdłuż Wisły do mostu. Tam jest dwa kilometry szutru i nie chciałem ryzykować całości opon i dętek. Ulice prowadzące dokoła EC Siekierki wyłożone są, nie wiedzieć czemu, bardzo sfatygowanymi betonowymi płytami, ale i to jakoś musiałem przeżyć. Do tego jeszcze ten upał. Dość powiedzieć, że wczoraj w takim samym niemal czasie, przejechałem dziesięć kilometrów więcej. Słabo - i tylko dwa kieliszki za trzecie wyniki na segmentach.
;)
Wstałem wcześniej więc miałem więcej czasu niż wczoraj to i dystans dłuższy. Wczoraj na zachodnich wioskach nie spotkałem żadnego rowerzysty, dziś na drodze Gassy - Wilanów co najmniej trzydziestu. Poranna jazda ma tę zaletę, że nie było jeszcze tego koszmarnego upału. Strawa - 16 kieliszków.
Jako że dzieciaki wypoczywają nad Bałtykiem, pojechałem z ciekawości zobaczyć, jak postępują prace malarskie w ich mieszkaniu w Piasecznie. Przy okazji zawiozłem mały czajnik elektryczny, taki w sam raz na wyjazd, który obiecaliśmy pożyczyć. Z tego co zdążył już zrobić, Pan Marek wydaje się być się znakomitym fachowcem i na dodatek wszędzie czysto, żadnego bałaganu, nic nie pochlapane. Nie do wiary zupełnie. Wiem jak wygląda odnawianie u mnie - jak ja się za to zabiorę - masakra i armagedon.
Zwykle ostatnio z Piaseczna jeżdżę stała trasą przez Konstancin do Gassów, ale dziś miałem troszkę więcej czasu. Nie aż tyle, by pokusić się o setkę, ale w sam raz na drogę do Góry Kalwarii i powrót przez Gassy. Aby jak najkrócej jechać niezbyt przyjemną krajową 79, klucząc uliczkami Piaseczna wyjechałem aż w Żabieńcu i po trzech tylko kilometrach jazdy tą drogą, pokazał się drogowskaz na Orzeszyn i mogłem ją opuścić. Potem jeszcze na chwilkę zboczyłem w kierunku serialowego studia filmowego, ale nic tam się nie dzieje w wakacje, nawet pies z kulawą nogą mnie nie obszczekał.
Znowu, kolejny już dzień jazdy po mieście. Coś zawoziłem, coś przywoziłem, coś odbierałem, coś kupowałem - nie sprzyja to szybkiej jeździe. Ale znalazłem trzecie miejsce w Warszawie odwiedzane przez turystów z Izraela, po cmentarzu na Okopowej i Umschagplatz. To podwórko na Złotej, gdzie zachował się fragment muru getta. Dziś stały tam trzy autokary, ale miałem szczęście gdy akurat grupy Żydów przemieszczały się z jednego na drugie podwórko i mogłem szybko cyknąć parę fotek. Drugi punkt mojej wycieczki to był Szpital Grochowski na Grenadierów, potem szpital na Ursynowie i powrót do domu. W trakcie podróży walczyłem z wariującym GPS-em w telefonie, który wyłączał się gdy gasiłem ekran i chowałem do kieszonki. Coś się w ustawieniach poprzestawiało.
Tym razem mój przejazd poprowadziłem w odwrotnym kierunku niż zazwyczaj. Miałem niewiele czasu do zmroku i musiałem trochę się spieszyć, a że dobrze się czułem, to rezultat przeszedł moje oczekiwanie. Osiemnaście rekordów życiowych na segmentach Stravy, do tego kilka drugich i trzecich czasów - w sumie 24 kieliszki. Raz tylko zatrzymałem się na piaseczyńskim rynku z zamiarem zmoczenia chustki, ale chodnikowe wodotryski nie działały. Potem już kręciłem najszybciej jak się dało i tym razem nikt mnie w drodze od Konstancina, przez Gassy i aż do samego Wilanowa nie wyprzedził.
Od kilku tygodni czekałem na okazję, by oddać i osobiście podziękować koledze vuki, za możliwość przetestowania siodełka Adamo Prologue. Wreszcie Marek dał znak, że jest w okolicy więc z radością wykorzystałem sposobność by go poznać i przy okazji zrobić trochę kilometrów. Przed południem nie mam możliwości, z uwagi na miłych gości, którzy przyjechali na wakacje, ale po obiedzie nic już nie stało na przeszkodzie. Jedynie pogoda była dość niepewna, ale tym razem nie mogło mnie to powstrzymać. Radzików IHAR leży przy trasie moich częstych wędrówek przez zachodnie wioski, ale nie miałem okazji nigdy tam zajeżdżać. Pewnie dlatego, że jest tam znak "droga bez przejazdu", która prowadzi tylko do Instytutu i instytutowego osiedla. Tajemniczy skrót w tytule wpisu, to Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin, a na tablicy z nazwą miejscowości jest naprawdę Radzików IHAR, w odróżnieniu od prawdziwego Radzikowa, który jest zwykłą wsią koło Błonia.
Marek czekał na mnie na przystanku i z daleka już komentował moją wolną kadencję i słaby czas przejazdu. Jakoś udało mi się wybronić, szybko złapaliśmy dobry kontakt i następne kilkanaście minut, upłynęło nam na wesołych pogwarkach o sprawach, a jakże, rowerowo - maratonowych. Niestety czas mijał nieubłaganie, a ja miałem przed sobą drogę powrotną, ze słabym światłem przednim. Chciałem wrócić jeszcze w miarę po widnemu, więc pożegnaliśmy się i ruszyłem z powrotem. Poznałem kolejnego, bardzo sympatycznego członka rowerowej społeczności i cieszę się, że jest nas tylu pozytywnie zakręconych.
PS. W Kaputach o 18:50 widziałem jadącą z przeciwka i to bardzo szybko, ładną, drobną dziewczynę z jasnym kucykiem, bez kasku, na czarnej szosie. Czyżby Hipcia?
Nie miałem czasu na rower, bo jednak są w życiu sprawy ważniejsze, więc wyjechałem zdecydowanie później niż zwykle. Wybrałem trasę biorąc pod uwagę siłę i kierunek wiatru, który dziś był wyraźnie odczuwalny i nawet dość chłodny. Nawet żałowałem początkowo, że nie wziąłem koszulki z długim rękawem, ale po niedługiej chwili rozgrzałem się jazdą i dalej było już w porządku. Pomimo przeciwnego wiatru udawało się kręcić z niezłą jak na mnie prędkością i to jest istotna korzyść z posiadania roweru szosowego. A w powrotnej drodze, z wiatrem, zdobyłem kolejne trofea od Stravy, tym razem 11 pucharów.