Miałem dwie sprawy do załatwienia, jedną na Ursynowie, drugą na Nowym Świecie, a że pogoda wreszcie ładna, to pojechałem rowerem. Nie sądziłem, że jest aż tak ciepło i choć w trakcie jazdy nie czułem tego tak dotkliwie to gdy dojechałem na miejsce byłem cały mokry. Troszkę posiedziałem, ochłonąłem i w powrotną drogę wybrałem się już bez kurtki. Na szczęście dziś miałem plecak i miałem gdzie ją schować.Uznałem, że lepiej będzie wracać jak najszybciej do dom, zostawić ten bagaż i dopiero pojechać pozostałe sprawy załatwiać. Tak też się stało. Druga wycieczka wyszła już bardziej kolarska. Po załatwieniu interesu na Nowym Świecie, szybki zjazd Tamką i już byłem nad Wisłą. Później na północ aż do Łomianek, a powrót przez Mościska i Izabelin. Tylu samochodów stojących w korku jeszcze na tej drodze nie widziałem, bardzo współczuję wyjeżdżającym na Święta.
Dziś z kolei obudziłem się skoro świt i żeby nie marnować czasu na bezdurno, pojechałem przed śniadaniem do Gassów. Dobrze, że zerknąłem na termometr za oknem i stosownie się ubrałem, bo ta wiosna to jakoś się czai jak szpak do... [autocenzura]. Musiałem przeprosić się z ocieplaczami na buty i wcale tego nie żałowałem - biały szron na samochodach, siwy mróz na trawnikach. Jazda po Warszawie w tak wczesny, niedzielny poranek, to sama przyjemność, nawet czerwone światła na skrzyżowaniach, nie zatrzymują, a jedynie spowalniają przejazd.;) Ostatnio upodobałem sobie przejazd do Wilanowa ulicą Gołkowską i przez wieś Augustówka obok EC Żerań. Zawszeć to przyjemniej niż po trzypasmowej Powsińskiej.
Dymiące kominy widok z ulicy Kobylańskiej
Po dojechaniu do Gassów zrezygnowałem tym razem ze zjeżdżania na przystań i fotografowania Wisły, tylko zawróciłem w stronę Ciszycy i przez Habdzin i kolejne miejscowości Urzecza dotarłem do technicznej i wzdłuż Przyczółkowej dotarłem do Wilanowa. Przy pączkach już kompletowała się na ekipa #ruszwarszawa, by jak co tydzień wyruszyć do Góry Kalwarii i dalej.
Jakby się ktoś pytał, to ruszają o 9:30 w każdą sobotę i niedzielę.
Do domu wróciłem Aleją Wilanowską, ale tym razem nie skręciłem w Wołoską, a pojechałem prosto Marynarską. Rzadko tamtędy jeżdżę ze względu na niezbyt przyjazne dla rowerzystów warunki, ale dziś ruch był niewielki.
Na wiadukcie ulicy Marynarskiej
A dalej już prosto do Alei Krakowskiej i do domu na śniadanie. Na Urzędzie Gminy Włochy czas jeszcze zimowy więc nie zrobiłem kontroli czasu, bo była przekłamana.:)
Za późno wstałem i czasu wystarczyło tylko na objazd zachodnich wiosek. Sprawdziłem co się dzieje z tymi wyciętymi drzewami na drodze z Zaborowa i jak idzie budowa hali w Pilaszkowie. A hala Sportowa Gminnego Ośrodka sportu i Rekreacji w Zielonkach Parcelach już prawie ukończona. Obok powstała też szkoła, dzieciaki nie będą miały wuefu na korytarzu. Druga hala sportowa jest budowana dwa kilometry dalej, w Kaputach, ale to już gmina Ożarów, Ta należy do gminy Stare Babice. Znalazłem film jakiegoś miejscowego reportera na jej temat. Jest tutaj.
GOSiR Zielonki - Parcele
Znak znowu wprowadza w błąd. Do Pilaszkowa można dojechać bez problemu, żadnych robót drogowych nie stwierdziłem
Dalej prosto do DK 92 na Poznań przejazd zamknięty, ja skręcałem w lewo
Hala w Pilaszkowie zyskała ściany i dach
Kontrola czasu, choć nie widać zegara? Ale dzwony biją na Anioł Pański - znaczy południe!
Gdy przyjdzie wiosna kościół będzie niewidoczny, zasłonią go liście
Kontrola czasu w Żbikowie
Jeszcze dokładniejsza kontrola czasu :)
I na koniec mapa przejazdu jakoś dziś dziwnie pokręcona.
Nie mam czasu na opis, zresztą nie ma co pisać, trasa znana do bólu. Mam nowy telefon marki Sony Xperia XA2 za 20,03 PLN i od południa rzeźbię w apkach i ustawieniach. :)
PS. Dziś się lepiej ubrałem niż wczoraj. Trzy warstwy dały radę, ale przede wszystkim ochraniacze na buty robią dobrą robotę. Jak stopy nie marzną, to i reszta jest w porządku.
Miałem dziś z Piaseczna zabrać jakieś ważne papiery i zawieźć drugiej córce do pracy, ale żeby wyszło trochę więcej kilometrów postanowiłem jechać przez Gassy. Wszystko by było dobrze, ale na skutek, chyba(?), pomroczności jasnej, zapomniałem że jest zima. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że wczoraj i przedwczoraj było bardzo ciepło - i to tak, że jeździłem z gołymi nogami. Z tego też powodu zrezygnowałem z nowej kurki, która choć cienka, to jednak nominalnie ma być przecież na zimę. Wyciągnąłem więc z szafy cienką przeciwdeszczówkę z Lidla, na nogi wciągnąłem nogawki z lycry i tak ubrany wyruszyłem w drogę. Początkowo było zupełnie dobrze i nawet jak zaczął siąpić drobny deszczyk, też mi to specjalnie nie przeszkadzało. Jednak po mniej więcej godzinie kurtka zaczęła przepuszczać, a że pod spodem miałem tylko koszulkę, to zaczęło być mokro i chłodno. Nogi przyobleczone w cienki materiał też zaczęły się wychładzać, a i stopy w mokrych skarpetkach dokładały swoje. Na szczęście jak dojechałem do Gassów i zacząłem się oddalać od Wisły, deszcz powoli ustawał i w Konstancinie już było sucho. W Piasecznie u córki wypiłem gorącą kawę, założyłem na siebie coś suchego, mokrą koszulkę rowerową schowałem do plecaka i mogłem wracać. Na szczęście deszcz już nie padał i tylko chłód dawał się nieco we znaki, szczególnie w nogi i pod gołą szyją.
Gdybym założył normalne, długie spodnie i inną kurtkę, to by było zupełnie dobrze, a tak, oceniam wycieczkę na trzy z plusem.
Dziś bez zdjęcia, bo mi się nie chciało zatrzymywać.
Albo dam stare z Papugarni gdzie byłem z Dominiką i Julką.
Pogoda nadal wiosenna więc trzeba korzystać, ale po wyjechaniu z domu żadna sensowna trasa nie przychodziła mi do głowy. Prawdę mówiąc miałem chwilowo dość i Gassów i drogi na Leszno, a na dodatek wiał wiatr i tak naprawdę nie wiedziałem gdzie jechać. Kiedy troszkę niechcący znalazłem się w Ursusie, niemal automatycznie skierowałem się w stronę Macierzysza, ale dziś nie miałem ochoty na wiadukt nad torami, tylko na stary, nieczynny od kilku lat, przejazd w Gołąbkach. Z przejazdu została tylko nazwa ulicy - nomen omen - Przejazdowa.
Ulica Przejazdowa(?) w Gołąbkach
Za daleko na zachód nie zajechałem, bo nie miałem ochoty zmagać się z wiatrem na odkrytych przestrzeniach. Na rondzie w Strzykułach skręciłem na północ i od Izabelina wjechałem do Warszawy. To znaczy nie od razu, bo jeszcze odbiłem w stronę Wólki Węglowej i jadąc koło Cmentarza Północnego wyjechałem na Pułkową. A później skierowałem się na drogę rowerową wzdłuż Wisły, z której mogę skręcić do domu w dowolnym miejscu. Ale dojechałem do końca, do ostatniego mostu i dopiero stamtąd zataczając dodatkowy łuk Doliną Służewiecką, przez Mordor i Pole Mokotowskie dotarłem do celu. Z domu zabrałem zapakowany książkami plecak i pojechałem jeszcze raz. Zawiozłem je na Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, mieszczący się przy ulicy Lecha Kaczyńskiego. Tam znajdą lepsze zastosowanie niż u mnie w piwnicy czy, nie daj Boże, na śmietniku.
Facet może nie mieć rąk, może nie mieć nóg - aby tylko nie był inwalida! ;)
Korzystając z wiosennej temperatury pojechałem przez Piaseczno do Gassów, a wracając zawiozłem córki L-4 do Instytutu na Kruczą. Dzieci chorują, mamy na zwolnieniach. W trakcie jazdy kilka razy pokropiło, ale niezbyt intensywnie i nawet nie poczułem wilgoci. Moja kurtka nie boi się takiego deszczyku. Co do samej jazdy, to początek był słaby i mozolny, głównie z powodu przeciwnego wiatru. Tym razem zaplanowałem jazdę biorąc pod uwagę jego kierunek, ale było mi tak ciężko, że skróciłem trasę, a na dodatek zrobiłem sobie przerwę na kawę. Później już było z górki, no może z wyjątkiem podjazdu na Agrykoli. Tam osiągnąłem 28 czas na 29 dotychczasowych moich wjazdów na górę, 9,9 km/h. Moje Waterloo trzyma się mocno.
Ustawa zabraniająca handlu w niedzielę i zamknięte dziś galerie, zaowocowały frekwencją na kolarskich ustawkach. Ojcowie rodzin, zwolnieni tym razem z obowiązku zwiedzania nowych świeckich świątyń pod wezwaniem Św. Konsumpcjusza, gremialnie stawili się na zbiórkach, by wspólnie przeżywać radość z jazdy. Ja mijałem dziś najliczniejszą grupę kolarską jaką dotąd udało się spotkać. Popatrzyłem w domu na Stravie i było na tej ustawce około osiemdziesięciu kolarzy amatorów. To był wiosenny debiut grupy Legion.
A to wszystko zawdzięczamy komu? Oczywiście Dobrej Zmianie!
PS. Stara kolarska prawda, że długie spodnie odbierają 10% mocy, to fakt. Autentyczny. ;) PS. Rano było siedem stopni, a jak wracałem już piętnaście. Wiosna!
Dziś dzień szczególny więc wypadało postarać się o jakieś roślinki. Sklep na "L" od dawna reklamował swoją ofertę kwiatową, a że i tak miałem zrobić jakieś zakupy, to wsiadłem na starego osiołka i uwinąłem się z tym jeszcze przed śniadaniem.
Na drugą wycieczkę wyruszyłem zdecydowanie za późno, by myśleć o jakimś dłuższym dystansie i stąd decyzja o trasie, której czas trwania mogłem w miarę dokładnie obliczyć. Wybrałem się drogą w stronę Leszna i nie bacząc na przeciwny wiatr, mozolnie pokonywałem kolejne kilometry. Trochę mnie to deprymowało i początkowo chciałem zawrócić już w Borzęcinie, ale jakoś się przemogłem i dojechałem do Pogroszewa, by dopiero tam skręcić na Zaborów i rozpocząć powrót. Ten właśnie czterokilometrowy odcinek pomiędzy Pogroszewem a Zaborowem, to spełnienie marzeń morsa, gorącego orędownika likwidacji przydrożnych drzew - morderców. :) Od samego skrzyżowania, przez Myszczyn, Feliksów, aż do końca tej drogi, po obu jej stronach leży setki powalonych drzew. Oglądanie tego w takiej masie, takim natężeniu, nawet na mnie zrobiło przykre wrażenie. Nie żebym był jakimś szczególnym obrońcą przyrody, wręcz daleki od tego jestem, ale było tego jak dla mnie za dużo na raz.
Podczas dalszej drogi już nic godnego uwagi nie było. Mogę tylko napisać, że było mi za ciepło w kurtce, której używam przy mrozach dwucyfrowych. To nie dziwne, ale w nogi też było za ciepło, a na krótkie spodnie chyba za wcześnie? Na szkole w Izabelinie było 9°C, a na kinie Ochota plus osiem. To już są temperatury wiosenne. I na koniec jeszcze trzy zdjęcia:
Zdjęcie z dedykacją :)
Przy hali w Pogroszewie dziś pracowało dwóch robotników
Kontrola czasu na kościele w Borzęcinie z innej perspektywy (13:50)
Rano najpierw rozwiozłem po dzieciach prowiant na śniadanie, żeby z głodu nie pomarły. Jak skończyłem tę miejską rundę u Agnieszki, na liczniku było trzydzieści trzy kilometry i postanowiłem dokręcić, ale już poza miastem. Przebiłem się od niej przez Las Kabacki i Ursynów, do zjazdu nową ulicą Korbońskiego. Pomknąłem nią, z górki na pazurki do Powsina, a dalej, wiadomo, Rosochatą i na Gassy. Powrót przez Piaseczno i południowe wioski. Strava przyznała mi nieco pucharków, ale ja bliżej zainteresowałem się jednym segmentem, który nazywa się "szybkie 4 nad Wisłą" i prowadzi od Mostu Grota na południe. Poprawiłem na nim swój PR (przedwczorajszy) o JEDNĄ sekundę, a żeby wejść do pierwszego TYSIĄCA, muszę poprawić swój czas o dziewiętnaście sekund. Na razie moje miejsce to 1062/1531. Spróbuję następnym razem.
Graficiarze - wandale jakoś, jak dotąd, nie oszpecili jeszcze tego muralu.