Dziś dojechałem do samej przystani i nawet zjechałem nad wodę, a pytona ani widu, ani słuchu. Spotkałem tylko ekipę Polsatu, która rozstawiła sprzęt i chciała chyba "na żywo" przekazać obraz z ujawnienia się słynnego gada, czy co? Do domu wracałem przez Konstancin i Kierszek do Józefosławia i Puławską obok Wyścigów do Rzymowskiego. Która teraz nazywa się Gintrowskiego. A całkiem niedaleko Jacek Kaczmarski zastąpił w roli patrona ulicy towarzysza Modzelewskiego.
Dziś połowa moich dzieci wraca z urlopu, ale za to przywożą wszystkie wnuczki, więc odbiorę ich wszystkich z Okęcia i przywiozę do babci na obiad powitalny. Najpierw jednak musiałem samochód przyprowadzić z Ursynowa, bo w nim są zamontowane foteliki, stąd ostatni fragment trójkąta jest na mapie niedorysowany. Ten kawałek mój Bystry Baranek przejechał na dachu jak panisko. Za to mnie jakoś trudno się kręciło, a już ostatnie odcinki pod wiatr, to całkiem słabo. Żadnych rekordów nie ma, kilka drugich i trzecich miejsc.
Edit: Wczoraj laptop upału nie wytrzymał i się wyłączył z gorąca, dlatego bez wpisu. Wycieczka różniła się tym od moich typowych jazd, że jechałem w towarzystwie Katany. Na szczęście to ja jechałem z przodu i dyktowałem tempo. Gdy raz jeden Katana wyszła na prowadzenie, niedługo za nią się utrzymałem. Dobrze, że zobaczyła w swoim lustereczku jak zostaję w tyle i zwolniła. Ale z kolei jak ja byłem z przodu, to jechała za mną w odległości dwóch metrów, więc korzyści z koła nie miała żadnej.
Rano z niejasnych dla mnie powodów nigdzie nie pojechałem. Kropka. Tematu nie ma co drążyć. Może tylko tyle, że częściową winę za to ponosi książka Michaela O'Briena "Ojciec Eliasz Czas Apokalipsy". Ale że miałem coś do zrobienia w mieszkaniu córki na Ursynowie, wiedziałem że rower mnie nie minie. Dzień teraz długi, kilometrów mam mało,więc wybrałem drogę przez Piaseczno i Gassy, czyli prawie tradycyjny trójkąt. Prawie, bo nie jadę nad Wisłą aż do Wilanowa, tylko już za mostem na Jeziorce odbijam w stronę Powsina i stamtąd nowym połączeniem na Ursynów. Rowerzystów i kolarzy w Gassach całe mrowie, wszyscy cisną tak, że pomimo niezłej szybkości nie mam szans załapać się na koło i powieźć choć sto metrów. Kolejny raz spotkałem tam grupę z Marcinem z Wykopu. który jak zwykle proponuje wspólną jazdę, ale gdzie mi tam do nich. Konie. Za chwilę jeszcze silniejsza grupka w jednolitych, klubowych strojach połyka i tych koni, jednym słowem - dzieje się. Ja obserwuję swój licznik ustawiony na pokazywanie średniej prędkości i widzę zawrotne Vśr 26 km/h, ale cóż z tego! Tam gdy się jedzie 30 jest się objeżdżanym przez wszystkich bez wyjątku. Taka sytuacja. Ja jestem już z tym pogodzony, pisze tylko dla ilustracji tego co tam się wyprawia. W mieszkaniu u córki obmyłem się, napiłem, uzupełniłem bidon i do domu. Przy Galerii Mokotów już z daleka dostrzegłem niebieską dyskotekę z kilku pojazdów. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że to radiowozy policji i karetki. Stali na przeciwnym pasie niż ja jechałem, ale żadnego oznak kolizji czy wypadku nie widziałem. Wypatrywałem rozbitych samochodów, ale że się spieszyłem, to się nie zatrzymywałem. Oglądanie wypadków jakoś mnie specjalnie nie ciekawi, nie robię za tłum w takich miejscach. W domu żona mi powiedziała, że zginęła tam młoda rowerzystka. Gdybym wiedział, to jednak pewnie bym się zatrzymał. Z filmu i zdjęć wychodzi mi że jechała drogą dla rowerów i wjechała na jezdnię, a samochód ją potrącił. Czyja wina, nie wiadomo. Widać, że rower porządny i z sakwami więc chyba nie była nowicjuszką rowerową, z kolei gdyby opel skręcał na zielonej strzałce, to chyba by jej nie zabił przy niedużej prędkości. Smutek. RIP
Edit: Uzupełnienie straconego wpisu z czwartku. Tytuł nie sugeruje bynajmniej deszczu, bo i skąd by się wziął, ale moczenia koszulki i jechania z takim chłodnym kompresem na ciele. Pomagało na mniej więcej dwadzieścia do trzydziestu minut. Miałem tego dnia trzy wycieczki, wracając pomiędzy nimi do domu. Początkowo pojechałem na zachód, ale w trakcie się rozmyśliłem i zawróciłem, bo postanowiłem jednak zawieźć coś do Piaseczna. Kupiłem rano w lidzie materaco-fotel dmuchany, a że dzieciaki pakowały akurat samochód na wakacyjną podróż do Francji, to im podrzuciłem do bagażnika. Druga część rodziny leciała samolotem i mogli to zabrać, tylko po co im dodatkowo obciążać bagaż? Spotkają się na miejscu, a sprzęt plażowy im się przyda. Z reguły kupują na wyjazdach i przepłacają przynajmniej dwukrotnie.
Ostatni, najkrótszy wyjazd, był do Desy na Nowym Świecie. Wstawiłem im w komis biżu i to był koniec moich zdań nas ten dzień. Prowizja wynosi 30%, więc jeśli ktoś chce kupić platynowy pierścionek z brylantem półtora karata, proszę pisać w komentarzach. :)
Wiecie, że w tym roku ultramaraton Northcape4000 jedzie przez Polskę? Na dodatek w Warszawie jest punkt kontrolny a dojazd do stolicy poprowadzony jest przez zachodnie wioski. Pojadą z Żelazowej Woli do Leszna, a potem tak jak ja dzisiaj: Białuty, Pilaszków, Pogroszew, Umiastów, etc. Start 28 lipca znad Jeziora Garda we Włoszech, meta na najdalej na północ wysuniętym punkcie Europy, czyli Nordkapp w Norwegii, prawie 4500 kilometrów. Do Leszna mają 1500, więc najszybsi będą pojawiać się od 1 sierpnia mniej więcej. Warto wyjechać im na spotkanie i pojechać kawałek razem. Ja oczywiście spróbuję, ale nie mam wielkich nadziei na utrzymanie koła.
Trasa:
-
część pierwsza
-
część druga
Po drodze natknąłem się na trzy nowe budowy. Pierwszą, przy lotnisku od strony Wirażowej już widziałem, teraz jest głębszy wykop i wylewają na jego dnie beton. Druga, zaraz kawałek dalej za zakrętem wygląda mi na kolejny przylotniskowy parking, bo kostkę bauma układają. Ale mogę się mylić.
Tu, gdzie Wirażowa przechodzi w Kinetyczną Trzecia, to budowa POW, która dziś doszła do Przyczółkowej. Zobaczymy jak wpłynie na ruch samochodowy na tej wylotówce do Góry Kalwarii przez Konstancin. Na koniec, gdyby ktoś chciał skorzystać...
Jako że wczoraj pocałowałem klamkę w serwisie Samsunga na Marynarskiej, dziś wybrałem się tam ponownie. Najpierw jednak miałem trochę innych spraw i w rezultacie dopiero koło południa wsiadłem na rower. Na szczęście obezwładniający upał, który tak dawał się nam we znaki, chwilowo zelżał i daje normalnie żyć i normalnie jeździć. W serwisie miło pogawędziłem sobie z paniami i zostawiłem zegarek do diagnozy, a potem ewentualnie naprawy. Bo na przykład w przypadku awarii płyty głównej, nie opłaca się naprawiać - lepiej kupić nowy. Jak sprawdzą co mu jest, będą dzwonić i pytać o decyzję. Z tego miejsca w Warszawie najlepiej jest jechać na południe, a jak na południe, to wiadomo gdzie. Ulica Wilanowska też wiadomo dokąd prowadzi i tam też po chwili dojechałem. Później serwisówką, robiąca też za ciąg spacerowo - rolkowo - biegowo - rowerowy dojechałem do Powsina. Dziś nie było tam tych wszystkich sportowców więc mogłem jechać, ale zwykle unikam tej drogi jak ognia. Później opłotkami Konstancina - Jeziorny, czyli przez Bielawę i Mirków, dojechałem do Habdzina, Łęgu i w końcu do Gassów. Nie zajeżdżałem do przystani, zdjęć też nie robiłem, tylko od razu drogą wzdłuż wału zawróciłem w stronę Warszawy. Pojechałem prosto nad Wisłą aż do Tamki, ale coś słabo się podjeżdżało i mój PR z niedzieli pozostał niezagrożony. Segment przejechałem wolniej aż o 20 sekund z siódmym czasem na dziesięć zarejestrowanych przejazdów. A poniżej jest poniedziałkowy przejazd, ale nie mój - co i tak nie zmniejsza mojego poczucia dumy. :)
Rano pojechałem na prawdziwą wycieczkę i jej mapkę wklejam. Później innym, starym rowerem, pojechałem do NFOZ załatwić dla moich podróżników EKUZ, co zajęło mi zaledwie półtorej godziny. A na koniec pojechałem już na Baranku B do serwisu Samsunga na Marynarską, ale okazał się zamknięty. Tym razem zepsuł się zegarek, zwany teraz smartwatchem. Pojadę jeszcze raz jutro. Dopisuję tutaj popołudniowe kilometry.