Rano pojechałem na prawdziwą wycieczkę i jej mapkę wklejam. Później innym, starym rowerem, pojechałem do NFOZ załatwić dla moich podróżników EKUZ, co zajęło mi zaledwie półtorej godziny. A na koniec pojechałem już na Baranku B do serwisu Samsunga na Marynarską, ale okazał się zamknięty. Tym razem zepsuł się zegarek, zwany teraz smartwatchem. Pojadę jeszcze raz jutro. Dopisuję tutaj popołudniowe kilometry.
Nie mogłem się jakoś rano rozkręcić i zrezygnowałem z jazdy po wsiach, na rzecz jazdy miejskiej i nieco turystycznej. Najpierw zwiedzałem nowooddany odcinek ulicy, będącej przedłużeniem Gagarina, za skrzyżowaniem z Czerniakowską. Na mapie nazywa się ona Aleja Polski Walczącej i docelowo ma się połączyć z wjazdem na Most Siekierkowski. Na razie ma tylko kilkaset metrów.
Później wjechałem na most, a jak most, to i fotka.
Albo dwie.
Jeszcze tylko powoli zapełniające się baseny dawnych Zakładów Odzieżowych "Kora"...
... i kontrola czasu.
Dziwnym trafem zdobyłem kilka PR na Segmentach, w tym jeden szczególnie cenny, bo na podjeździe Tamką. Cenny, bo Katanę wyprzedziłem.;) ........................
Przed obiadem pojechałem oddać samochód do Piaseczna, a rower ze zdjętymi kołami włożyłem do środka. Do domu wróciłem przez Gassy, gdzie ujawniła się jakaś nowa grupa kolarska. :)
Widok ogólny - Gassy.
Na drodze wzdłuż wału znów kilkadziesiąt zaparkowanych samochodów, ale zdjęcia nie robiłem, bo uczepiłem się koła jakiejś pary na rowerach i szkoda mi było przerywać fajnej jazdy. Rano jechałem wolno, poniżej 20 km/h, na drugiej wycieczce powyżej 23 km/h. We wpisie wutaj wynik uśredniony. PS. laptop nie wytrzymuje tych temperatur i się wyłącza. Musiałem go do lodówki włożyć żeby ten wpis zrobić.
Wprawdzie nie było tak szybko jak wczoraj, ale średnia >25 km/h jest dla mnie więcej niż satysfakcjonująca. Znowu wybrałem się na zachód, ale tym razem wróciłem nie przez Zaborów, a wariantem południowym przez Duchnice i Pruszków. Też dobra trasa, choć końcówka, czyli sam wjazd do Warszawy, dość ruchliwy. Ale nie dziś, w piątkowy wieczór ruch jest zdecydowanie mniejszy.
Nie bardzo wiem dlaczego tak się stało, ale jechałem bardzo szybko. Sam już nawet nie wiem kiedy jechałem z wiatrem, a kiedy pod wiatr. Gdy w pewnym momencie wyszedł mi pies pod koła, z zamiarem przejścia na drugą stronę, to nawet się przestraszyć nie zdążyłem. Miałem szczęście, że się zatrzymał, bo nie wiem jaki byłby efekt uderzenia kołem w jego bok. Oczywiście jestem bardzo zadowolony z wyniku, ale wiem gdzie jest moje miejsce. Kolega z napisem Ośka na spodenkach wyprzedził mnie w Macierzyszu i ponownie spotkaliśmy się w Mariewie, tylko on w tym czasie przejechał blisko osiem kilometrów więcej. Do Traktu Królewskiego w Borzęcinie jechaliśmy razem, ale po skręcie odjechał mi i już go dogonić nie zdołałem. Ale siedemnaście PR na segmentach Stravy, na tyle razy już przejechanej trasie, jest powodem do małej dumy.
Miałem umówione spotkanie na cmentarzu, ale nie tak jak platformiany poseł Chlebowski z biznesmenem Sobiesiakiem pod Wrocławiem, a zwyczajnie na Powązkach z liternikiem. Mam nadzieję, że tym razem trafiłem na solidnego rzemieślnika, a nie specjalistę od przekładania ostatecznych terminów wykonania zlecenia.
A czereśnia rośnie u córki w Piasecznie na podwórku i nie ma kto zrywać owoców, bo jeszcze się nie przeprowadzili. Jak będą wiśnie, to już pewnie zasiedlą swój nowy nabytek. A już niemal pod domem zobaczyłem przy dawnej restauracji "Pod Skrzydłami" taki oto neon. Aż specjalnie zawróciłem aby go sfotografować.
Nazwa restauracji pochodziła od tej oto fontannowej rzeźby. Kiedyś stała ona pośrodku prawdziwej fontanny, dziś muszą wystarczyć chodnikowe wodotryski.
Wstałem wcześnie i wiedziałem, że zdążę 60+ wykręcić. Trójkąt gassowy był przedwczoraj, więc w grę wchodziły tylko zachodnie wioski. Tak też zrobiłem, tylko początek zmodyfikowałem i przez Żoliborz pojechałem do Izabelina i dopiero stamtąd na stare tory. Przynajmniej ślad się jakiś inny zapisał, a nie ciągle taki sam.
W Zaborowie sprzedawcy odpustowych świecidełek czekają na koniec mszy. Ale teraz odpust na wsi już nie ma takiego uroku jak kiedyś. Cóż to za atrakcja takie stragany? Z Zaborowa do Pilaszkowa przejazdu nie ma, dlatego nadłożyłem kilka kilometrów jadąc przez Zaborówek
Dwupoziomowe skrzyżowanie linii kolejowych w Ursusie - widok z wiaduktu na ulicy 4 czerwca 1976 A później pojechałem na działkę i pluskałem się we Wkrze z moimi dziewczynkami. Wracając byłem w ciężkim szoku, że nie stałem w żadnym korku. Panowie policjanci wyłączyli sygnalizację i tak sprawnie regulowali ruchem, że do Warszawy wjechałem praktycznie bez stania. Inna sprawa, że krajową "siódemkę" opuściłem już w Czosnowie i wybrałem równoległą trasę do Łomianek, tę samą, którą jeżdżę rowerem. I tyle.
Czasu wystarczyło tylko na rundkę do Borzęcina. Przy takiej temperaturze, to nawet wiatr staje się sprzymierzeńcem dając nieco ochłody podczas jazdy. Może być nawet od czoła. :)
Tak jak to wczoraj zaplanowałem, zjechałem rano ulicą Korbońskiego łączącą Ursynów z Wilanowem. Jeszcze przez kilka dni będzie zamknięta dla ruchu samochodów i teraz jest atrakcyjnym miejscem na ćwiczenie zjazdów i podjazdów. Nie tylko rowerowych jak się okazuje - dziś na przykład, spotkałem tam kilkunastoosobową grupę zjazdowców na nartorolkach.
Co do samej jazdy to wyjątkowo dobrze mi poszło. Pomimo, że byłem całkiem na czczo i na dodatek bez grama wody, to pobiłem trzynaście rekordów życiowych na segmentach Stravy, w tym tak wartościowe jak Powsin - Gassy i to bez wichury w plecy. Wprawdzie z moim czasem zajmuję 1505 miejsce na 1714 uczestników, ale zapewne w mojej grupie wiekowej ta pozycja jest wyższa. A co do wieku, to dziś data szczególna.
20 maja urodzili się: