Bardzo niesprzyjające warunki do jazdy rowerem, zmusiły mnie do zostania w domu. Mokry śnieg padający w nocy zalegał chodniki a na jezdniach zostało rozjeżdżone błoto pośniegowe. Kiedyś by mnie to nie odstraszyło, ale z wiekiem odczuwam coraz mniejszą przyjemność z takiej jazdy. A tak naprawdę, to coraz większy strach. Przełamałem się dopiero koło południa, ale na moje nieszczęście, zanim wyjadę z miasta, mam do pokonania sporo kilometrów po drogach dla rowerów. A tych przecież nikt nie odśnieża, bo po co? Jak napisałem wyżej, moja skłonność do ryzyka wynosi zero, dlatego szybko zrezygnowałem z kilometrów i przy pierwszej sposobności, przez Dźwigową, wróciłem na Włochy i do domu.
Wyjazd bez skrystalizowanego planu i po drodze często sprawdzałem na telefonie, gdzie są jakieś nowe kwadraciki do zdobycia. Pokręciłem się po leśnych bezdrożach nad Zalewem w Komorowie, spenetrowałem teren nieczynnego sanatorium w dawnym pałacyku przy ulicy, a jakże, Sanatoryjnej i na koniec, drogi w Lesie Sękocińskim. Ponieważ wtedy właśnie zaczęło kropić, więcej już nie szukałem, tylko szybko serisówką wzdłuż S8 wróciłem do domu. Pomimo deszczu, z wiatrem w plecy jechało się całkiem przyjemnie i przez godzinę nie zdążyłem przemoknąć, ani zmarznąć.
Przy okazji wymiany pralki okazało się, że zawór nie trzyma i trzeba go wymienić. Niby żadna robota, a sklep hydrauliczny mam w pobliżu, więc pojechałem, kupiłem, wykręciłem stary i... niespodzianka! W nowym dźwignia zamykająca dopływ wody była dłuższa, a że mam blisko szafkę z umywalką, to nie dawał się wkręcić. Drugi wyjazd do sklepu z zamysłem wymiany na inny model, ale sprzedawca w sklepie wyjaśnił, że dźwignię łatwo się zdejmuje i wtedy nie przeszkadza przy wkręcaniu w ścianę. Wszystko poszło dobrze, ale za mało miałem taśmy uszczelniającej i trochę ciekło. Trzecia wizyta w sklepie, tym razem kupić taśmę - i sukces! Całe szczęście, że nowa pralka dojechała dopiero po południu.
Niedziela jest dniem, gdy nie zastanawiam się nad wyborem trasy, tylko tnę prosto do mostu w Obórkach. Gdy wstanę wcześniej i mam więcej czasu, przedłużam do Gassów i wracam przez Piaseczno. A dziś jechałem przez Powsi, Kierszek i Józefosław do Puławskiej i stamtąd już do domu niedaleko. PS. Podsiodłówkę mocuje się pod siodełko przy pomocy pokrętła, czyli system BOA, znany mi do tej pory z butów kolarskich. Mocowania do sztycy brak, ale chyba jest stabilnie. Nie wiem, bo z tyłu nie widzę. :)
Czekałem cały ranek i przedpołudnie aż przestanie kropić i mżyć na zmianę i gdy wyjechałem, czasu na jazdę nie miałem już zbyt wiele. Pojechałem więc pozbierać trochę squadrathinos, krążąc po uliczkach Komorowa, Michałowic, Reguł i innych pobliskich miejscowości.
A u mnie na Ochocie dziś pierwszy dzień apokalipsy komunikacyjnej. Ulica Bitwy Warszawskiej została zwężona do jednego pasa i to już na całym odcinku, od Grójeckiej do Ronda Zesłańców Syberyjskich. Zagrodzono i zablokowano również ulicę Białobrzeską na skrzyżowaniu z Bitwy i już dziś, w sobotę, tworzył się potężny korek. Co będzie w tygodniu, nawet nie chcę myśleć.
Dziś pojechałem starym szlakiem zachodnich wiosek, ale w wersji skróconej, nawet nie dojeżdżając do Leszna. Skręciłem na Zaborówek i wróciłem do domu na tyle wcześnie, że zdążyłem jeszcze na basen. Już trzy miesiące nie pływałem i trochę sumienie nie dawało mi spokoju, że taki leniwy się zrobiłem.
Co do drugiej części tytułu wpisu, to zdarzenie miało miejsce przedwczoraj i mocno się tym przejąłem. Nie dość, że to prezent, to przyczepiony z tyłu Garmin Varia RTL515 podwaja wartość mojego roweru. ;) Miałem szczęście, że jadący za mną taksówkarz widział, jak spada i wyprzedzając mnie krzyknął, że światełko mi odpadło. Na szczęście było to już w mieście, na ulicy Instalatorów, więc mogłem zawrócić i jechać chodnikiem. Po kilkudziesięciu metrach zauważyłem cały komplet leżący przy krawężniku i kamień spadł mi z serca. Okazało się, że na wstrząsach puściła gumka mocująca uchwyt do sztycy i odpadło wszystko razem. Mogę powiedzieć, potrójnie uśmiechnęło się do mnie szczęście, bo raz - uprzejmy taksówkarz, dwa -nikt go nie rozjechał, trzy - dystans między mocowaniem a sztycą, też się nie zgubił. Poszukałem bardziej stabilnego i pewnego sposobu mocowania i znalazłem, ale taki bezpieczny uchwyt kosztował jedną czwartą ceny samego urządzenia. Drugim wariantem było kupno podsiodłówki z dedykowanym uchwytem, co przy tej samej cenie jest zdecydowanie lepszą opcją. Jak już przyjdzie, nie omieszkam pokazać zdjęcia.
Dziś miałem trochę spraw - i dobrze, bo pogoda nadal jest tak depresyjna, że odbiera chęć do wszystkiego. A do aktywności fizycznej na dworze, w szczególności. Zmusiłem się jednak do krótkiej przejażdżki nad stawy michałowickie i wróciłem tą samą drogą.