W tym roku niezbyt dobrze mi idzie powiększanie gminnego stanu posiadania. Po pierwszą jeździłem dwa razy, a dziś, gdy chciałem zdobyć drugą, też musiałem się wycofać. Tym razem powodem były słyszane z oddali grzmoty i czarne niebo akurat tam, gdzie się udawałem. Gdy do tego wszystkiego jeszcze zaczęło padać, zrobiłem pospieszne w tył zwrot i zacząłem ucieczkę. Na szczęście burza mnie nie goniła, czarne chmury zostały za mną, a przede mną było jasno i słonecznie. Wykorzystałem to i do domu wróciłem zupełnie inną drogą, poznając wioski Cisów, ze średniowiecznym kościołem i Kopań, od której nazwę wzięło jezioro. Było trochę bardzo złych asfaltów, dróg betonowych i całkiem gruntowych, ale przecież po coś zabrałem zestaw gravelowy.
Zamiast gminy zebrałem pięć nowych kwadratów. :)
Max square: 49x49
Max cluster: 2809
Total tiles: 5677 (+5)
W niedzielny poranek, minąwszy ulicę Poranek, mostek na Jeziorce i remizę Ochotniczej Straży Pożarnej w Gassach, udałem się do Piaseczna, po zostawione przez zapomnienie bidony. Pry okazji kot dostał świeżej wody, a ja zabrałem swój starty plecak rowerowy z piwnicy. Będzie jak znalazł na plażę - Bałtyku, przybywam!
Jak zwykle w niedzielę poranna jazda przed śniadaniem. Przed Instytutem Badawczym Leśnictwa w Sękocinie, spotkałem tytułową mrówkę i to jedyny godny uwagi punkt dzisiejszej wycieczki.
Wczoraj lwią część popołudnia poświęciłem na czyszczenie roweru i dwóch dodatkowych kompletów kół. Byliśmy w Piasecznie, więc miałem dostęp do wody na podwórku, kosmetyki rowerowe, które dostałem w prezencie, czas i dobrą pogodę. Po zakończeniu pracy, rower wyglądał jak dopiero wyjęty z kartonu i teraz będzie mi bardzo szkoda jeździć po mokrym, albo w terenie. Przynajmniej przez jakiś czas. Przy pakowaniu do samochodu tego całego rowerowego szpeju, zapomniałem o kluczu do kaset i baciku i ta skleroza sponsorowała mój dzisiejszy poranny wyjazd. Do Piaseczna najlepsza droga jest przez Gassy, wtedy powstaje taki fajny trójkącik na mapie, a że wcześnie wyjechałem i ulice były puste, postanowiłem śmignąć w dół Spacerową, a do Wilanowa dojechać Powsińską i Wiertniczą. Niestety już początek planu okazał się nierealny; z Puławaskiej nie ma już skrętu w Goworka, a sama ulica jest rozkopana i nieprzejezdna, nawet dla roweru. No cóż, dzięki temu poznałem małe uliczki Mokotowa, Park Morskie Oko i ulicą Grottgera dotarłem do Sobieskiego. Reszta mojej podróży już stałą trasą i bez niespodzianek. Pomimo wczesnej pory ruch na Gassach już spory, a poranny chłodek całkiem przyjemny, pomimo jazdy na krótko. Pomyśleć, że całkiem niedawno, przy tej samej temperaturze zakładałem kurtkę. Widać organizm się przestawił.
Poranek chłodny i rześki, ale za to wiatr dotkliwie zimny i porywisty. Dzisiejszy wpis sponsoruje kwitnący rzepak, najczęstszy motyw fotograficzny blogów rowerowych. Ja mam to już z głowy w tym roku. :)
Jak niedziela, to jazda przed śniadaniem, więc postanowiłem sprawdzić, co tam nowego na przystani w Gassach. Okazało się, że prom już przeciągnęli bliżej głównego nurtu rzeki, ale jeszcze nie na właściwe miejsce. Okazuje się, że jest nieco za wysoki poziom wody w Wiśle i czekają, aż opadnie choć pół metra. Teraz już wiem do czego potrzebny jest ten Star 66, zapewne do przeciągania promu wzdłuż nabrzeża. A temperatury nadal jak na przedwiośniu, nogawki nadal potrzebne i kurtka trzepotka.
Jak wiedzą wszyscy rowerzyści robiący zakupy w sieci, centrumrowerowe.pl;, to największy sklep internetowy w Polsce, z najszerszą ofertą wszystkiego rowerowego. W ramach poszerzenia działalności i zapewne też dywersyfikacji przychodów, postanowili otworzyć w Warszawie swój pierwszy sklep stacjonarny. Jak przystało na wielkiego gracza, potentata wręcz, sklep nie byle jaki, bo największy w całej Warszawie. Jego powierzchnia, to 2700 metrów kwadratowych, a od asortymentu może zakręcić się głowie. Nie mogłem przegapić takiego wydarzenia i wczoraj wybrałem się na otwarcie. Sklep rzeczywiście robi wrażenie swoim ogromem i liczbą wystawionych rowerów, asortymentem odzieży i części oraz akcesoriów. Dodatkowo wczoraj mogło zakręcić się w głowie od nieprzeliczonej ciżmy klientów i ciekawskich obserwatorów - w tym i ja;). Dość powiedzieć, że wystarczyło mi kilkanaście minut, by uznać, że już mi wystarczy tych atrakcji i z ulgą opuściłem sklep.
Wczesnym porankiem, czyli przed ósmą, słońce radośnie świeciło i niebo się niebieszczyło nie przymierzając, jak w Neapolu. Nie tracąc czasu na zwykłe, poranne czynności, wstałem, ubrałem się i po kilkunastu minutach byłem już na rowerze. Jazda po pustych ulicach miasta zawsze daje dużo frajdy i warto dla tych chwil wstać wcześnie rano. Tym razem koła roweru zawiozły mnie na zachód, Traktem Królewskim, przez Koczargi do Borzęcina. Sprawdziłem, że asfaltu nadal brakuje na feralnych stu metrach drogi, a zegar na kościele nadal nie pokazuje właściwej godziny. Powrót do domu z wiatrem w plecy i pyszne śniadanko było wisienką na torcie dzisiejszego poranka.
Udało się przezwyciężyć lenia i wstać rano z łóżka i pójść na rower, co jest pierwszym sukcesem, a potem to już z górki. Kilometrów może i nie za wiele, ale przy tym wietrze i temperaturze dla mnie w sam raz. Polubiłem tę trasę przez Michałowice drogą wzdłuż Raszynki i stawów i po pustych drogach Wolicy i serwisówkami wzdłuż Trasy Katowickiej. Wprawdzie powrót wypadł Trasą Krakowską przez Janki i Raszyn, ale w niedzielę nie ma wielkiego ruchu.