Nie ma, że niedziela, nie ma, że rano, skoro nie pada trzeba zwlec się z wyra i jeździć. Tak też i zrobiłem. dziś wybrałem trasę przez zachodnie wioski do Borzęcina i powrót stałą trasą z początkiem na Trakcie Królewskim, ale innym, nie tym na Starym Mieście.
Zamiast kolejnego wpisu o niczym typu: wstałem, ubrałem się, pojechałem, było zimno, wiał wiatr, jechało się dobrze/źle - dziś troszkę przedwojennej historii związanej z Wisłą. ...
W piątki zwykle nie mam czasu przed południem, ale dziś ogarnąłem wszystko na tyle wcześnie, że od dziesiątej byłem wolny. Ponieważ wcześniej uzgodniłem z vukim sprawę zwrotu siodełek po "testach", postanowiłem mieć to już z głowy i pojechałem do naszej "skrzynki kontaktowej", tej samej co w ubiegłym roku, czyli do tytułowego Radzikowa. Droga tam, prowadzi przez moje ulubione, acz nieco ostatnio zaniedbywane zachodnie wioski i tylko końcówka jest nieco inna. Właśnie na tej końcówce troszkę pomyliłem drogę, bo jechałem "na pamięć", a że pamięć już ni ta, musiałem popytać o drogę. Poprzednio jechałem po wgranym śladzie, ale teraz nie chciało mi się go szukać w telefonie i stąd te moje kłopoty nawigacyjne. Ale podoba mi się ta trasa i zapewne niebawem ją powtórzę.
Ten rysunek na szosie przed Pilaszkowem chyba sugeruje, że teraz jedziemy "w trupa"? :)
Jakby ktoś nie widział co to IHAR, to Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin
Drugi raz zabłądziłem już w Pruszkowie, bo objazd jest jakiś do Piastowa, a ja szukałem skrótu i znalazłem się na terenie ogromnego centrum logistyczno - magazynowego. To były teren kolejowy i tam właśnie odkryłem obóz przejściowy dla wypędzonych w czasie Powstania mieszkańców Warszawy. Przeszły przez niego moja teściowa ze szwagierką, która miała wtedy pięć lat. Przejechałem cały teren i nawet znalazłem wyjście przy zabytkowym,spalonym szpitalu kolejowym, ale bramka ma tak sprytnie pomyślane obrotowe wejście, że może przejść tylko człowiek. Człowiek z rowerem już nie. Podobne, choć nie identyczne rozwiązanie widziałem w Fokarium w Helu. Cóż było robić, musiałem wrócić do wjazdu, a ponieważ straciłem trochę cennego czasu trzeba było jechać najkrótszą i nielubianą drogą, czyli przez Aleje Jerozolimskie. Trudno, bywa i tak.
Miałem zamiar zrobić dłuższą wycieczkę, tak około setki, ale po dwudziestu kilometrach zmieniłem zdanie. Poczułem, że mam mokrą d... i uświadomiłem sobie, że zapomniałem dupochronu - pseudobłotnika założyć. Tak mnie to wkurzyło, tzn. moja głupota połączona z Alzhaimerem, że postanowiłem wrócić do Warszawy. Tu pokręciłem się troszeczkę po ulicach, ale ubiór miałem dostosowany do jazdy, a nie do spacerków i zaczynałem marznąć, więc pojechałem do domu.
Regaty na Wiśle
Czwórki bez sternika
Czarne chmury tylko straszyły
"Dziadek"
Patron narodowców
Na Wiejskiej
Plac Piłsudskiego
Utwór w sam raz na dziś.
Chwała bohaterom za zwycięstwo,
Za miłość do Ojczyzny, za walkę, za męstwo,
Za wiarę, za Polskę, za niepodległość,
Dziękujemy, że możemy patrzeć z dumą w przeszłość,
To nasza historia, narodowa duma,
Którą przez ponad sto lat zaborca opluwał,
Chcieli nas zniszczyć, stłamsić, myśleli, że się uda,
My byliśmy coraz twardsi, weź to skumaj!
Bo my mamy naszą flagę, nasze godło,
Jesteśmy Polakami, mamy naszą polską godność,
I nawet, kiedy mamy wrócić z walki na tarczy,
Do ostatniej kropli krwi będziemy walczyć, bo lepiej być martwym,
Niż bez honoru, bez fasonu, poddać się komuś,
A jeszcze gorzej sprzedać swoich ziomów,
Swoich braci, zrozum! są tysiące powodów,
By 11 listopada ruszyć dupę z domu.
Ref.
To jest Polska, jesteśmy stąd,
Urodzeni tutaj, kochamy nasz dom,
Świętujemy niepodległość, odrzucamy obce władze,
11 listopada pokażemy to razem!
To jest Polska, jesteśmy stąd,
Wychowani tutaj, kochamy nasz dom,
Czujemy przynależność, jesteśmy gospodarzem,
11 listopada pokażemy to razem!
Tego dnia widzimy się w Warszawie,
Pójdziemy w marszu niepodległości ramię w ramię,
W słusznej sprawie, by przeciwstawić się tyradzie,
Którą fundują nam od lat te pseudopolskie władze,
Tego dnia będziemy świętować niepodległość,
Będąc solą w oku tym, co nie na rękę jedność,
Każdy taki marsz odciska na nich piętno,
Układy republiki Okrągłego Stołu pękną,
Straszyli nas policją, teraz wojskiem,
Szczyt klimatyczny tego dnia to prowokacja, proste,
To podstęp! Chcą zrobić z patriotów czarne owce,
I pokazać w TVN-ie, że tożsamość to problem,
To żałosne, a przede wszystkim groźne,
W Polsce władza antypolska jest i media są antypolskie,
Robią z nas faszystów na łamach Wyborczej,
Już dość tych oszczerstw! To walka o Polskę.
Ref.
To jest Polska, jesteśmy stąd,(…)
Przyznam, że temperatura mnie zaskoczyła. Nie sprawdzałem ile jest stopni, bo zakładałem, że jest tak jak wczoraj i przedwczoraj, a tu taka nieprzyjemna niespodzianka! Na całe moje szczęście zadzwoniłem przed wyjazdem do XP* i usłyszałem, że jest zimno. Szybki rzut oka na wirtualną stację meteorologiczą na Politechnice Warszawskiej i rzeczywiście: 5°C odczuwalne 3°C. Dołożyłem do zestawu podkoszulkę z krótkim rękawem i jakoś przetrwałem - z naciskiem na: "jakoś". Na dworze pizgało zimnem na całego, ale początkowo nawet mi to nie przeszkadzało. Bardziej przeszkadzało mi przypadkowe odkrycie przecięcia na przedniej oponie. Od tej pory miałem gdzieś z tyłu głowy myśl: wytrzyma, czy nie wytrzyma? Z tego powodu skróciłem trasę, bo początkowo myślałem o Górze Kalwarii i może jakiejś setce, ale dobrze, że tego nie zrobiłem. Wprawdzie opona wytrzymała, ale pod koniec było mi już jednak chłodno i ręce też nieźle zmarzły. Gdybym miał jeszcze dwie godziny spędzić na powietrzu, to nie wiem w jakim stanie bym wrócił. A tak, to jeszcze zajrzałem do Decathlonu na Okęciu, chłopak z serwisu wyjął mi kamyk z przecięcia w oponie i postawił diagnozę, że do oplotu nie doszło, po napompowaniu szpara się nie rozszerza, więc da się jeszcze pojeździć. Ja jednak poszedłem na sklep zobaczyć jakie mają opony, a nawet przymierzyłem kurtkę B'Twina na zimniejsze dni. Też cienka, ale z materiału nie przepuszczającego powietrza i z membraną na całej powierzchni. Wyglądałem w niej jednak jak Pietrek z "Rancza", jak jeszcze był gońcem przy produkcji "Ostatniej paróweczki hrabiego Bary Kenta" - kusa i obcisła. Wiem, że to nieodzowny atrybut strojów PRO kolarskich, ale ja w takim razie zostanę przy mniej profesjonalnej odzieży. Kiedy już dzięki temperaturze w sklepie, znów poczułem dawno zapomniany komfort termiczny, mogłem znowu wsiąść na rower i cieszyć się jazdą. Do domu miałem tak blisko, że już ponownie zmarznąć nie zdążyłem. I to wszystko. Znalazłem i kupiłem na aledrogo cienkie rękawiczki bawełniane. Będę je zakładał pod spód - co dwie warstwy, to nie jedna. ....................................................... * Xiężna Pani :)
Wiejski rower miejski
Architektura dla koneserów
Wiadomo gdzie :)
Wiadomo co :)
Nie wiadomo co i nie wiadomo gdzie :) Zamiast mapki, film z trasy
Jakoś ostatnio ciężko mi się jeździło i żebym nie wiem jak się starał, nijak nie mogłem wkręcić się w obroty. Czułem się tak, jakbym ciągle miał pod górę i pod wiatr, albo ciągnął przyczepę z węglem. Wprawdzie coś tam jeździłem, ale to były kilometry wymęczone, a nie przejechane. A dziś nieoczekiwanie wreszcie coś zaskoczyło i poczułem przypływ energii; pedały kręciły się same, ja byłem lekki jak piórko, a rower mknął szybciej od wiatru. (To taka licentia poetica - trochę poniosła mnie fantazja). Tym niemniej pomimo pyłów zawieszonych i powietrza tak gęstego, że można je było kroić nożem, swobodnie i bez zmęczenia pokonywałem kolejne kilometry, i zdobywałem nowe puchary, którymi hojnie obdarzała mnie łaskawa Strava. Ale jeden jest szczególnie cenny - ten za segment z Borzęcina do ronda, gdzie Katana dokładała mi ponad dwadzieścia sekund. Teraz ja jej dołożyłem prawie minutę i mam spokój. ;)
Nie dawniej jak wczoraj, w dyskusji pod wpisem Putina napisałem, że dawno w Nieporęcie nie byłem i dziś postanowiłem to naprawić. Nie tyle ciągnęło mnie nad Zalew, co chciałem zajrzeć do serwisu, w którym Księgowy pracował. Wczoraj zauważyłem, że znów poluzowała się piasta na konusach i choć udało mi się ją skręcić, to wiedziałem, że na długo nie wystarczy. Nie mam odpowiednich narzędzi i to było raczej działanie doraźne, a nie docelowe. Kiedy dojechałem do sklepu, Kamil właśnie podjechał pod bramę i razem weszliśmy do środka. Oczywiście poznał mnie od razu i przywitał bardzo serdecznie i od razu zabrał się do pracy. To znaczy najpierw się przebrał i włączył komputer. Okazało się, że piasta od nowości była za lekko skręcona i dlatego się luzowała, a to spowodowało, że konusy się wycierały i kuleczki wżery złapały. Widać, że serwis przedsprzedażny w Decathlonie mocno kuleje i ja też potwierdzam tę powszechną opinię. Wprawdzie co mogłem, to sam po zakupie podokręcałem, ale o konusach nie pomyślałem. Kiedy już wszystko było doprowadzone do idealnego porządku, Kamil zaskoczył mnie bardzo, podając tak śmieszną cenę za tę usługę, że aż mi się głupio zrobiło. Powiedział, że po znajomości tylko za części weźmie, a znajomość nasza była przecież mocno naciągana. Widział mnie kilka razy jak Adama odwiedzałem i to wszystko. Zeszło mu się więcej jak pół godziny, w smarze ręce umorusał, rower mi zreperował - i w zasadzie nie chciał pieniędzy. Są jeszcze porządni ludzie na świecie. Do Warszawy postanowiłem wrócić przez Rembertów drogą 631 i sprawdzić przy okazji, jak postępują prace przy obwodnicy Marek. Pomimo, że potencjalnie to bardzo przyjemna trasa, w dużej części prowadząca przez las i z szerokim, bezpiecznym poboczem i z paniami świadczącymi usługi seksualne co kilka kilometrów, to częściej niż raz na rok nie jeżdżę tamtędy. Tam jest permanentny, trwający od lat remont. Jak skończą w jednym miejscu, zaczynają w drugim. Teraz na tapecie jest sławna obwodnica Marek, mająca być panaceum na problemy kierowców jadących z Warszawy w kierunku Białegostoku. Zobaczę za rok jak wyglądają sprawy. Na zakończenie dodam, że dzisiejszą jazdą udało mi się przekroczyć dystans jedenastu tysięcy kilometrów. Jest na tyle wcześnie, że jeśli mi nic nie stanie na przeszkodzie, to mam szansę na pobicie swojego rekordu z przed trzech lat - 12 213 km. Zobaczymy.
Od piątku woda opadła dobre pół metra, albo i metr
Współczesne inskrypcje naskalne. Nasi tu byli!
Ujście Kanału Żerańskiego do Zalewu Zegrzyńskiego
DW 631 okolice Nieporętu - biały krzyż w miejscu śmiertelnego wypadku żołnierza WP
DW 631 okolice Marek - budowa obwodnicy
DW 631 Rembertów - przebudowa Węzeł Marsa
Wisła z mostu wiadomo jakiego
Infrastruktura rowerowa na Polu Mokotowskim - prawdziwe rondo
Obudziłem się o nienormalnej dla normalnych ludzi porze i dla przyzwoitości próbowałem udawać że śpię. Leżałem tak sobie z zamkniętymi oczami, choć już po kilku minutach wiedziałem, że nic z tego nie będzie. W sobotnie poranki ekipy miejskie koszą trawę, przycinają gałęzie lub dmuchawą sprzątają liście, a w niedzielę? W niedzielę sąsiedzi wyprowadzają psy na spacer i te radośnie komunikują światu, jakie są szczęśliwe, lub wręcz przeciwnie - jakie są wkurzone na swych pobratymców. Właścicielom to rzecz jasna nie przeszkadza, przecież oni już nie śpią, ale dla kogoś, kto właśnie próbuje ponownie zasnąć..., wiadomo. Tak więc trochę z przymusu, a trochę z chęci pojeżdżenia, wstałem w końcu, ubrałem się i pojechałem. Chciałem wczorajsze pominięte Gassy uzupełnić, bo to aż nie przystoi, by tę trasę ominąć. Tym razem wybrałem jazdę na południe do Piaseczna ulicą Puławską, ale pomimo wczesnej godziny ruch był większy niż myślałem. Za to mogłem nowe murale przy Wyścigach zobaczyć i budowę nowego chodnika i drogi rowerowej wzdłuż muru. Pracowali mimo niedzieli, ale pozwolili mi przejechać. Jednak nie polecam póki co tej drogi. Dalsza droga już żadnych wrażeń mi nie przyniosła, z wyjątkiem spotkania kilkudziesięciu pozdrawiających mnie szoszonów. Wszyscy wiedzą, że lepszej trasy w Warszawie na ustawki nie ma.
Cycki zawsze spoko
Tutaj już trudniej o oczywisty podpis :)
Tutaj też nic mi n ie przychodzi do głowy
Mur Wyścigów Konnych na Służewcu
Cerkiew na Puławskiej jeszcze w budowie, ale nabożeństwa już się odbywają w kaplicy za budynkiem.
Jako że od chłodów przedwiośnia minęło pewni z pół roku, zapomniałem jak należy się ubierać przy temperaturze 6°C i chłodnym wiaterku. Wiatróweczka i kolarska koszulka okazały się zbyt słabą ochroną przed przewiewaniem, a zamiast nogawek, też mogłem długie spodnie kolarskie włożyć. Również dłonie z czasem zaczęły marznąć, choć rękawiczki miałem pełne, a nawet stopy w kolarskich butach. Nie wiem co będzie później, bo o ile mogę się ubrać cieplej, to dłonie i stopy pozostaną moją piętą achillesową.
Dłonie i stopy - piętą, hahahaha.
Na drogach Republiki Rowerowej Gassy pustki, zaledwie czterech rowerzystów spotkałem od Wilanowa.
Wczoraj wieczorem nieoczekiwanie zadzwonił do mnie kolega Krzysztof z propozycją wspólnej przejażdżki. Od naszej ostatniej wycieczki upłynęło już ponad półtora miesiąca i myślałem, że może woli sam jeździć? Okazało się, że rok temu wyznaczono mu termin na operację oka na Szaserów i dlatego się nie odzywał. Już jest po zabiegu i rekonwalescencji i odezwał się chętny i gotowy do wspólnej jazdy. Dziś chciał sprawdzić coś na Bartyckiej i coś tam mówił o Kopcu Czerniakowskim, zwanym też Kopcem Powstania Warszawskiego. Postanowiłem przychylić się do jego sugestii i zaproponowałem spokojną jazdę po Warszawie. Na dłuższą wycieczkę i tak nie miałem czasu, musiałem jechać po Dominikę do Piaseczna i przywieźć ją do ortodonty na kontrolę aparatu.
Kiedy już jechaliśmy Bartycką rozglądaliśmy się uważnie szukając tej drogi na Kopiec, ale bez rezultatu. Widzieliśmy go ciąglę, a wejścia jak nie było, tak nie było. W końcu jak już go objechaliśmy niemal dookoła, spytałem człowieka i on nam wytłumaczył jak znaleźć ten wjazd. Początkowy, króciutki odcinek rzeczywiście da się podjechać, a dalej na szczyt prowadziły wygodne schody. Nota bene ktoś założył tam nawet segment na Stravie; mój wynik 4:05, KOM - 0:30, QOM - 0:48. Pierwszy raz byłem tam na górze i trochę czasu nam zeszło, zanim się napatrzyliśmy na Warszawę z tej perspektywy. Powietrze nie było jeszcze zbyt przejrzyste, bo słońce nie zdążyło jeszcze osuszyć porannych mgieł i oparów, unoszących się z zielonego kobierca u naszych stóp.
"Pamięci Pomordowanych i Poległych w latach 1939 - 1944 Żołnierzy Armii Krajowej Powstańców Warszawskich Mieszkańców Warszawy"
Widok z Kopca na Sadybę
W końcu jednak zeszliśmy na dół i ruszyliśmy w dalszą podróż. Mostów zaliczyliśmy trzy: dwa skrajne normalnie, a Łazienkowski trzy razy. Widać to zresztą na filmiku. Poziomami dla rowerów stroną południową i północną, a poziomem górnym, dla pieszych, tylko stroną północną.
Na wysokości Spójni zatrzymałem się by popatrzeć na ciężką pracę holowników transportujących jakiś wielki i wcale nieopływowy obiekt pod prąd, zapewne do Portu Czerniakowskiego. Szło to bardzo powoli, idąc pieszo można by temu zestawowi dotrzymać tempa. Holownik "Retman IV" ciągnął, "Żubr" - pchał. Doszedłem do wniosku, że to trudna i niebezpieczna praca jest.
Jesień złota
Dalej droga prowadziła bulwarami aż do Mostu Trasy AK, tam kolejna przeprawa, by pokazać nową trasę rowerową i kładkę żerańską.
Ujście Kanału Żerańskiego do Wisły
Powrót koło Huty Warszawa i przez Żoliborz, do Powązek i wzdłuż Trasy do Zachodniego i do domu. Krzysiek pod koniec narzekał na zmęczenie i skurcze mięśni, ale trzymał się dzielnie i nie odstawał z tyłu za bardzo.