I to na dwa razy, bo za grubo się ubrałem. Najpierw na Próżną naprawić zamek błyskawiczny w kurtce, i wtedy poczułem, że za grubą kurtkę wziąłem i za grube spodnie. W domu szybko się przebrałem i wyruszyłem do Piaseczna oddać rzeczoną kurtkę. Powrót nie przez Gassy, a nieco skrócony, przez Konstancin, Bielawę i Okrzeszyn. W ten sposób utraciłem szansę na przekroczenie dzisiaj dziesięciu tysięcy kilometrów.
Jazda kombinowana, czyli w tamtą stronę rowerem, a z powrotem samochodem. Po trzech godzinach na odwrót - w tamtą samochodem, powrót rowerem. W "międzyczasie" zaczęło padać, a rower przypięty pod chmurką, więc wracałem mokrym rowerem i w deszczu. Na dodatek po ciemku, bez silnego światła z przodu, tylko z tzw. "oczojebką". I tak lepiej od kilku batmanów jazdących bez żadnych świateł: - Bo ja przecież po ścieżce jadę! Brak słów.
Zdjęcie ukradzione z roweroweporady Mapki są na Stravie, ale nie ma co ogladać.
U córki w firmie pracuje kolega, którego teściowie regularnie obdarowują wyrobami wędliniarskimi własnej roboty. W sumie nic dziwnego, ani nowego, ale on, jak to teraz młodzi ludzie, nie lubi wędzonej słoniny. Tylko jak odmówić skoro dają z dobroci serca? I tak biedaczysko chodzi potem po firmie i próbuje wcisnąć te dary kolegom i koleżankom. A że załoga młoda, to i chętnych na ten rarytas niewielu. Kiedyś córka wzięła dla mnie na spróbowanie, a to jest tak obłędnie dobre, że od tamtej pory skończyły się problemy ze zbytem. Ten przydługi i nie na temat wstęp popełniłem, by uzasadnić swój wyjazd i pierwszy przystanek.:) Później, już ze słoninką w plecaku, pojechałem jeszcze w dwa miejca, załatwiając sprawy dla drugiej córki i wróciłem do domu. Miałem zamiar wyjść jeszcze raz wieczorem i konkretnie pojeździć, ale mi się odechciało.
Rower potraktowany wyłącznie transportowo i to do tego stopnia, że jeździłem w cywilnych ciuchach, bez kasku i rękawiczek. Najpierw pojechałem po samochód, potem myk, rower do bagażnika i do serwisu. W następnej kolejności,samochód do właścicielki, rower myk, z bagażnika - i do domu. Dlatego ślad taki urwany. Dobrze, że córka kurtkę p-deszczówkę mi dała, bo by było cienko. T-shirt bawełniany słabo chroni przed deszczem i ciepła też nie zapewnia. A tak to mi tylko dupsko przemokło i nogi w siatkowych adidaskach.
Właśnie mija termin głosowania na projekty dzielnicowe i ogólnowarszawskie zgłaszane przez obywateli, które będą realizowane przez władze samorzadowe z budżetu obywatelskiego tzw. partycypacyjnego. Przy okazji muszę tu zaagitować za jedną z niewielu sensownych inicjatyw, jaka jest mural upamiętniający Kazimierza Deynę na szkole przy Gorlickiej na Rakowcu.
Wchodzimy na stronę do głosowania, podajemy maila, wybieramy obszar dzielnicowy OCHOTA a w nim projekt „MURAL Kazimierza Deyny (939) ” - nr 19 na liście.
Napisałem, że to jeden z niewielu sensownych projektów, bo przynajmniej nie uszczęśliwia na siłę mieszkańców, jak projekty tzw. miejskich aktywistów. Aktualnie na Ochocie relizowny jest projekt takiego "aktywisty", polegający na budowaniu spowalniaczy i malowaniu kontrapasów rowerowych. Wszystko niby w porządklu, ale dzieje się to na osiedlowych, wąskich, zastawionych parkującymi samochodami uliczkach. Co z tego, że mieszkańcy ulicy Radomskiej zebrali ponad 1000 podpisów, że nie zgadzają się na to? Co z tego, że na pozostałych uliczkach nie ma fizycznej mozliwości jechania samochodem szybciej niż 20 km/h i spowalniacze są niepotrzebne?? Co z tego, że jest tak wąsko, że kontraruch możliwy jest tylko po wjechaniu na chodnik przez rowerzystę? Nic! Zagrodzili i pracują, bo "aktywista" zebrał 20 podpisów i to wystarczyło, by projekt poddać głowowaniu. Ani podpisujący, ani głosujący nie muszą być mieszkańcami Ochoty, mogą mieszkać gdziekolwiek, a że hasło chwytlie i na czasie - "Ochota na rower", to zebrało głosy i jest realizowane. Głupio, drogo i bez sensu, bo to przecież nie za pieniądze "aktywistów". W tym roku kolejny oszołom, idzie za ciosem i chce zwężać ulicę Pawińskiego, w imię bezpieczeństwa, rzecz jasna i poprawy komunikacji. Projekt nazywa się: "Więcej miejsc parkingowych i szersze chodniki na Pawińskiego", czyli patrząc na tytuł, nic tylko głosować! I tak nam urządzają życie "aktywiści", realizując swoje idee, naszym kosztem i za publiczne pieniadze. Paranoja i patologia! Celują w tym nowi koalicjanci rządzącej na Ochocie Platformy, czyli "Ochocianie Sąsiedzi" ze swoją wiceburmisztrz Maryjką Środoń. Tak, nie pomyliłem się. Ta pani tak się podpisuje i przedstawia - Maryjka. Kiedyś aktywiści namawiali chłopów do kolektywizacji, dziś ich potomkowie urządzają nam życie. Ulało mi się, kurwa!
Wizualizacja
Jeden z dziesiatków murali w Warszawie i okolicach
Pojechałęm rowerem do Piaseczna, a tam, rower do bagażnika i powrót na czterech kołach. W połowie trasy zaczęło lekko kropić, ale miałem kurtkę - trzepaczkę. Na tym dzisiejszym wietrze, trzepotała jak żagiel w łopocie.
Kolejna długa przerwa w jeżdżeniu w tym roku spowodowana była trochę chorobą, a trochę lenistwem. Parcie na roczne rekordy kilometrowe jakoś mi odeszło, motywacja siadła, ale dziś miałem krótką sprawę u córki w Piasecznie i dlatego wpadło te parę kilometrów. Trasa znana i lubiana, jechało się przyzwoicie i w sumie jestem zadowolony. Pomimo, że jak zwykle wszyscy na Gassach mnie wyprzedzali, nawet koleś na mtb. Nie za gorąco, ale ubranie na krótko jeszcze daje radę.
Wyjechałem rano, ale później niz zazwyczaj w niedzielę, bo najpierw trzeba psa na spacer wyprowadzić. Trasa była więc krótsza, a na dodatek okazało się, że mam za mało powietrza. Poszukiwania sprawnej pompki na stacjach roweru miejskiego w dzielnicy Ursynów, nie zostały uwieńczone powodzeniem i musiałem użyć swojej. Zabrało mi to trochę czasu i żeby zdązyć przed śniadaniem zamiast jechać do Konstancina i Gassów, zawróciłem już w Powsinie i tyle było mojej jazdy. Klucze są dobrym pretekstem do jazdy. :)