Miałem na dziś zlecenie zakupu kilku rzeczy dla naszej najmłodszej rodzinnej księżniczki, więc niemal prosto z łóżka wskoczyłem na rower i pojechałem. Sprawę załatwiłem sprawnie i szybko, a wracając znowu narysowałem na mapie trójkąt ostrokątny - tym razem jadąc w odwrotną stronę niż cztery dni temu.
Po porannej toalecie i śniadaniu, postanowiłem pojechać na znany szlak zachodni Szeligi - Macierzysz - itd. Ma on dla mnie tę zaletę, że wiem, ile mi czasu zajmie trasa, w zależności od wybranego wariantu, a założyłem dziś jakieś trzy godziny jazdy.
Po przejechaniu Borzęcina, na drodze do Mariewa, zaskoczył mnie, choć właściwszym określeniem jest słowo, przygnębił - taki oto obrazek.
We wsi Buda wyłączyłem niechcący rejestrację i spostrzegłem to dopiero w Izabelinie. Stąd ślad nieadekwatny i dystans takoż. PS. Znowu udało się pokonać kilometr poniżej dwóch minut -1:57 (z wiatrem)
Dziś rano zapowiadał się dobry dzień na jazdę, ale po niespełna trzech kilometrach przestał taki być, gdy króciutko zawyła za mną syrena, a policjant z radiowozu poprosił bym się zatrzymał. No cóż... Nie sądziłem, że o tak wczesnej porze, gdy ruch na ulicy jest praktycznie zerowy, policja zechce egzekwować przepisową jazdę od rowerzysty. No niestety trafił mi się bardzo pryncypialny stróż prawa i nie robiło na nim wrażenia tłumaczenie, że "nic nie jechało". Wlepił mi mandat i tyle. W swoim zmotoryzowanym życiu dostałem ich kilkadziesiąt, na rowerze, to pierwszy.
Poranne opady deszczu i niezbyt wysoka temperatura nie zniechęciły mnie do dzisiejszego wyjazdu. Założyłem kurtkę przeciwdeszczową i - z nadzieją, że deszcz zaraz ustanie - wyruszyłem na znaną trasę przez Szeligi do Wieruchowa i dalej. Po pół godzinie jazdy byłem już tak zagrzany, że mogłem się spokojnie rozebrać, tym bardziej, że deszczyk prawie już przestał padać. Jak dojechałem do Mościsk postanowiłem zrobić to zdjęcie, bo już od dość długiego czasu widzę, że ktoś chce sprzedać porządny wóz. Biorąc pod uwagę światowy zasięg mojego bloga, teraz powinno mu być łatwiej.
Wróciwszy do Warszawy poszukałem ulicy Ciepłej, bo dowiedziałem się, że tam urodził się bohater wojny polsko - sowieckiej, ksiądz Ignacy Skorupka. Mijałem ten dom tysiące razy i nie wiedziałem, że to tam. Miał zostać rozebrany w związku z budowa stacji metra, nawet już wykwaterowano część lokatorów, ale prace przy budowie właściwie ukończono, a dom nadal stoi. Cud jakiś?
A dalej, już blisko domu, urzekło mnie to ciche podwórko w centrum ruchliwego miasta, a szczególnie fakt, że lokatorzy mogą bez obaw zostawiać pod domem swoje rowery.
Nie, nie, to nie będzie o TYM trójkącie. Wczorajszy wypadek z odpadającą korbą osłabił nieco mój entuzjazm rowerowy i dziś migałem się jak mogłem, by nigdzie nie jechać. Wiatr za duży, pogoda niepewna, zakupy trzeba zrobić, blogi rowerowe przejrzeć, sprawdzić co na fb - jak widać powodów była wystarczająca ilość, by siedzieć w domu. A tu wymieniłem tylko pierwsze z brzegu. Nie dawało mi jednak spokoju podstawowe pytanie: - Czy wystarczająco mocno przykręciłem wczoraj korbę i nie będzie się już sama odkręcać? Odpowiedzi na to nie mógł udzielić mi internet, musiałem niestety postawić na empirię. Gdy przyniosłem już rower i postawiłem pod drzwiami, zauważyłem za oknem ciekawe zjawisko meteorologiczne - padający poziomo deszcz. Kropelki były tak mikroskopijne, że wiatr nie pozwalał im spaść na ziemię, niosąc w powietrzu wodną mgiełkę. Odczekałem kilkanaście minut aż przestanie i wyjechałem na ledwie wilgotne ulice. Nawet mi to nie przeszkadzało specjalnie, nie miałem zamiaru daleko jechać, tyle, żeby sprawdzić korbę. Do wyznaczenia trasy zainspirował mnie trapezowy kształt przedwczorajszego śladu i teraz chciałem zrobić ładny trójkąt. Na Żwirki i w Alei Krakowskiej deszcz musiał być większy, bo na ulicy potworzyły się kałuże i asfalt też był bardziej mokry. Dzięki temu przypomniałem sobie, jak wysoko leci woda spod przedniego koła, w zależności od prędkości i jak przyjemnie nawilża twarz, zapewniając bezpłatną hydroterapię. Sanus per aqua.
A po powrocie wziąłem klucz i kawałek jednak dociągnąłem śrubę trzymająca korbę. Tylko, że nie wiem, czy dziś mam więcej siły niż wczoraj i dlatego, czy może naprawdę się poluzowała odrobinkę? Potrzebna jest bardziej miarodajna próba, czyli dłuższy dystans. Na wszelki wypadek imbus ósemkę włożyłem do narzędzi.
Sporo rzeczy miałem dziś do zrobienia, z których dla mnie najważniejszą był spacer z Julką. Z nikim tak dobrze jej się nie śpi jak z dziadkiem. Ale zanim dotarłem do Piaseczna, odstawiłem drugiej córce samochód na Ursynów, bo jutro wraca i pewnie by wolała mieć auto pod domem, a nie na Ochocie. Tam wreszcie przesiadłem się na rower i przez Las Kabacki dojechałem do Puławskiej i do celu. Na miejscu zamieniłem pojazd dwukołowy na trzykołowy i kolejne 7,5 km zrobiłem pchając przed sobą, dziecięcy wózek z zawartością, pogrążoną w głębokim śnie.
Powrotna droga wiodła znowu przez Ursynów i tym razem chciałem dłużej Lasem Kabackim pojechać. Nie bardzo orientuję się w topografii leśnych dróg i wyjechałem oczywiście nie tam gdzie chciałem, prosto na mur zajezdni metra na Kabatach. Pojechałem skrajem lasu i w końcu dotarłem do miejsca gdzie zamierzałem wyjechać z lasu, czyli do Relaksowej. Jazdę po cichych, leśnych drogach urozmaicało mi - i wszystkim okolicznym spacerowiczom i rowerzystom - donośne skrzypienie przy każdym naciśnięciu lewego pedału. Normalnie aż mi wstyd było jechać na takim rzęchu...
Od dwóch - trzech dni zaczęło mi coś głośno i irytująco skrzypieć przy ruszaniu i mocniejszym naciskaniu na pedały. Poczytałem na forach temat "skrzypienie pedałów" i postanowiłem zacząć od rzeczy najprostszej - przykręcenia korby. Użyłem do tego klucza ósemki i dociągnąłem śrubę ile miałem siły, bacząc przy tym, by nie zerwać gwintu. Po tej jakże skomplikowanej i pracochłonnej naprawie, trzeba się było przejechać i sprawdzić jej efekt. Ponieważ zmitrężyłem całe przedpołudnie, czasu na dalekie wycieczki już nie miałem, ale na jazdę próbną w sam raz. Już pierwsze zakręcenie pedałami, dało mi odpowiedź na pytanie o skuteczność naprawy. Brzmiała ona: - To nie to, próbuj dalej. Ponieważ chwilowo innych pomysłów nie miałem, pojechałem do Dwóch kółek w Alei Krakowskiej zasięgnąć języka u fachowców. Mechanik przejechał się na moim rowerze i wrócił ze wstępną i niezobowiązującą diagnozą, może suport trzeba przesmarować i dokręcić? Dowiedziałem się też, że źródeł takich zagadkowych trzasków, stuków-puków, trzeszczeń - może być wiele. Podziękowałem za rozmowę i bogatszy o uzyskaną wiedzę wróciłem do domu. Na razie będę z tym jeździł, trzeszczy tylko czasami, jak się pogorszy, sam się za to wezmę. Narzędzia już zamówiłem.
Do Błonia trafiłem trochę przypadkiem, bo dopiero w Nadarzynie, widząc drogowskaz, podjąłem decyzję o odwiedzeniu miasta pierwszych polskich zegarków. A kierunek wyjazdu z miasta Szosą Krakowską wybrałem, bo chwilowo znudziły mi się opatrzone okolice Kępy Oborskiej, Okrzewskiej i Powsina. Na katowickiej przed Maximusem i Centrum Mody zaskoczyły mnie zakrojone na dużą skalę prace drogowe. Dopiero podczas tworzenia wpisu doczytałem, że to powstająca obwodnica Raszyna i Janek.
Na szczęście kilkaset metrów za tym miejscem jest zjazd do Nadarzyna i mogłem opuścić ruchliwą wylotówkę, a na rondzie przy kościele, drogowskaz skierował mnie na mało o tej porze uczęszczaną drogę 719 do Błonia. Kiedy dojechałem do Brwinowa, zrobiłem sobie krótki postój - a jakże - przy fontannie. Wprawdzie są tacy, którzy uważają je za rozsadniki wszelkiej zarazy, ale dla mnie, przy takiej temperaturze, to obowiązkowy przystanek na trasie rowerowej.
A te na bramie, to nie aniołki. Z artykułu dowiedziałem się, że taki motyw dekoracyjny, figura małego nagiego chłopca, nazywa się putto.
Kolejny przystanek zrobiłem sobie na rynku w Błoniu, bo tam również znalazłem fontannę. I znowu nie bacząc na śmiertelne niebezpieczeństwo, zmoczyłem nie tylko bandamkę, ale też koszulkę. Wprawdzie na mokro ciężko się ją zakłada, ale tak przyjemnie chłodzi, że przez pierwsze pięć minut, czułem dawno zapomniane uczucie chłodu.
Na dzisiejsza poranną przejażdżkę wybrałem starą trasę do Borzęcina i Izabelina, jej przebieg widać na mapie, więc nie ma co pisać o drodze. Zaskoczyła mnie nieco, niższa niż się spodziewałem temperatura i - z każdym kilometrem - coraz gorsza widoczność. Dopiero jak spojrzałem nad oprawką zorientowałem się, że to mgła osiada na okularach i trzeba je wycierać, żeby widzieć lepiej. Ponieważ jak zwykle musiałem się spieszyć, zatrzymałem się tylko raz i strzeliłem fotkę kapuście; Macierzysz, Wieruchów, Pogroszew - to w końcu badylarskie zagłębie.