Poranne pochmurne niebo straszyło deszczem, a i moje siedzenie po dwóch dniach w siodle, prosiło się o odpoczynek. Dlatego wybrałem basen. Pływało się dobrze i to pomimo obfitego śniadania, które zjadłem pół godziny przed wyjściem. Tylko dystans dzisiejszy o minute wolniej pokonałem. 9:06 - 10:03
Kręcenie się bez celu i sensu, w tę i z powrotem jak wczoraj, to nie dla mnie. Nie jeżdżę dla statystyk i jazda nie jest dla mnie celem samym w sobie. Tak samo jest gdy podróżuję samochodem, chcę być jak najszybciej na miejscu, najlepiej bez postojów i zbędnej mitręgi. Dlatego już wczoraj obmyśliłem, gdzie i po co mam dziś pojechać. I to nawet w dwóch wariantach: północnym i południowym. Rano okazało się, że wariant południowy jest nieaktualny (mam go w zapasie), wybrałem się więc w kierunku Legionowa z zamiarem zatoczenia pętli przez Nieporęt i Rembertów, a w mieście Grochowską, Waszyngtona i Mostem Poniatowskiego prosto do domu. Plan zrealizowałem w skróconej wersji, bo troszkę za późno wyjechałem z domu, a po drugie - albo po pierwsze;) - zimny czołowy wiatr, szybko wyleczył mnie z tego pomysłu. Skręciłem w Płochocińską i tamtędy dojechałem do Nieporętu, reszta zgodnie z planem.
Przyznam, że Zalewu w takiej scenerii jeszcze nie widziałem, ale w miejscu robienia zdjęć pływałem przed laty na desce. Tu była mekka warszawskich windsurfingowców: dojazd blisko wody, płaski brzeg, trawa, wszyscy się znali. Teraz widzę, że dzika plaża została zagospodarowana przez Gminę Nieporęt, jest parking i molo. Ale pewnie to już tak jest od dawna, tylko ja tam pierwszy raz od lat przyjechałem?
Dzisiejszą wycieczkę zaliczyłbym do całkiem udanych i to nawet pomimo tego arktycznego wiatru, ale odpowiedzcie mi moi drodzy na jedno pytanie: Jak zaakceptować i przyzwyczaić się do nieustannego: WIUUUU! WIUUUUUUUU! WIUUUUUUUUU! tych cholernych ciężarówek i samochodów???!!! Właściwie od Jagiellońskiej, do Marsa ten dźwięk towarzyszył mi bez niemal przerwy. Jak żyć?!
A na zakończenie typowy obrazek z tego miejsca, a tak samo jest i po przeciwnej stronie. ZAWSZE jak tamtędy jadę, jest minimum 1-2 samochody na drodze rowerowej. I oczywiście wszyscy "na chwileczkę".
W moim przypadku, to przede wszystkim tempo jazdy. Gdy jest zimno, trzeba mocno kręcić żeby nie marznąć, gdy zaświeciło wreszcie dziś słoneczko, wałęsałem się powoli, trochę bez celu i sensu, zawracałem, zatrzymywałem się. Taka prawdziwa, bardzo rekreacyjna wiosenna przejażdżka, bez liczenia kadencji, kalorii, tętna, kilometrów, średniej prędkości - i co tam jeszcze da się policzyć.:) Już wyjeżdżając wiedziałem, że rekordów żadnych nie będzie. Wprawdzie miałem dwa miejsca, które musiałem odwiedzić, ale czułem przez skórę, że nie będzie mi się nigdzie spieszyło. I tak właśnie było. Tylko podjazd ul. Książęcą zmusił mnie do wysiłku, cała reszta - luzik, langsam, spokój... Ślad na mapie dziwny i niekompletny. Ze Śliwic, ukosem nad torami, lotem ptaka przedostałem się na ul. Wysockiego na Bródnie(!), a na Cmentarzu Bródnowskim telefon całkiem zakończył rejestrację. Nie mam pojęcia dlaczego. Wracałem przez Targówek - Radzymińską - Kawęczyńską - Dworzec Wschodni - Grochowska - stacja Stadion - Most Świętokrzyski - Wybrzeże Kościuszkowskie - Ludna - Książęca - Plac trzech Krzyży - Mokotowska - Wilcza - Koszykowa - Plac Zawiszy - Grójecka. Zdjęcia zimowe:
Tam gdzie ten bialutki śnieg w dole zalega równą warstwą, produkowano silniki i skrzynie biegów do Polskiego Fiata 125p i Poloneza. Tylko w Zakładzie 6 pracowało 1000 osób.
Powyższy budynek przy Jagiellońskiej 55 też należał do FSO i został przekazany miastu w zamian za zaległości podatkowe. A Pani HGW sprzedała Ministrowi Rostowskiemu.
Ostatni raz jeździłem 27 marca, potem Święta, potem na pogodę się obraziłem, ale dziś już nie wytrzymałem. Nic to, że temperatura daleka od wiosennej, ale nie padało i jezdnie tez prawie suche. No to się od-obraziłem, tylko dlas pewności przykręciłem chlapacz własnej roboty i wyruszyłem w drogę. Zamierzałem wyruszyć na północ a wrócić od zachodu, żeby ładny ślad się zrobił na mapie.:) Nad Wisłą o jeździe DDR nie ma co marzyć, zresztą założyłem sobie przed wyjazdem - żadnego śniegu, ani pośniegowego błota! Jechałem sobie razem z samochodami, aż natrafiłem na ten parkan po prawej, a że był długi, to zatrzymałem się celem sprawdzenia, co on tak właściwie odgradza.
Przed Centrum Olimpijskim ukazała się moim oczom czarna droga dla rowerów, chciałem być przepisowy i przejechałem może z 200 metrach. Niestety ten widok skutecznie mnie wyleczył z dalszej jazdy "nadwiślańskim szlakiem rowerowym", wolałem zawrócić i pojechać Gwiaździstą i Podleśną do Marymonckiej.
Ponieważ znudziło mi się miasto wybrałem kierunek na Mościska, potem pętla przez Klaudyn, Janów, Kwirynów itd., aż wjechałem od strony Latchorzewa na rozkopaną nadal Górczewską.
Pętla w Klaudynie była nie do końca zamierzona, pojechałem jak pokazywał znak, aż dojechałem do końca objazdu. Sensu w tym za grosz, ale za to znalazłem żółtą koparkę.:) I drewnianą chałupę na ul. Ciećwierza 39 wyglądającą jakby miała 100 lat. Ale zdjęcia nie zrobiłem, może innym razem. Jechało się dobrze i szybko, pogoda bez szału, ale więcej niż akceptowalna. PS. Tytuł inspirowany blogiem lavinki
Koniec tygodnia, na rowerze konsekwentnie nie jeżdżę, ale coś ze sobą robić trzeba. O 8:19 basen niemal pusty, ci, co przed pracą pływają, już wyszli, szkoły, ani przedszkola jeszcze nie przyszły. Wybrałem całkiem pusty skrajny tor i jak zwykle w stałym, równym tempie - od ściany, do ściany. Po 30 długościach zerknąłem na zegar, była 8:40, czyli utrzymany czas na poziomie 7 minut, na 10 długości basenu. Ktoś pojawił się moim torze, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, zresztą dziewczyna ta, więcej rozmawiała ze swoim chłopakiem na torze obok, niż pływała. A generalnie nie tarasowała mi drogi, nie musiałem jej wyprzedzać, zawsze uprzejmie czekała aż dopłynę do ściany i dopiero ruszała za mną, pełna kultura. O dziewiątej przyszły dzieciaki z przedszkola na naukę pływania. Zmieniłem tor, a tam podobnie, pomimo dwóch innych pływających osób, nie było żadnych utrudnień, zatrzymań ani zmian tempa. Po 2 kilometrach znów na zegar spojrzałem, była 9:15, a ja nadal nie czułem zmęczenia,tłoku na torze nadal nie było, więc postanowiłem jeszcze 20 długości zrobić. Płynąłem, płynąłem i patrzyłem jak na torze obok wyprzedzają mnie wszyscy, nawet dziewczyny płynące "żabką". To zresztą dla mnie nic nowego, bo to stały element, a pomimo tego, stały powód do zastanawiania i pewnego niedowierzania. Dlaczego oni wszyscy są szybsi ode mnie? Dlaczego płynąc kraulem jestem wolniejszy od nich? (No może z wyjątkiem seniorów i seniorek z Klubu Złotego Wieku, ale to inna liga pływacka). A tak to po prostu jest z tym moim pływaniem, jestem słaby stylowo i szybkościowo, nadrabiam to wytrzymałością i uporem. Nawet jak czasem chcę podkręcić tempo, to i tak przy brzegu muszę odpoczywać i łapać oddech. Dlatego bez szaleństw, spokojnie, metodycznie przemierzam kolejne długości basenu i co dziwne..., lubię to robić:) Dobrze mi z tym, lubię zmęczenie i ociężałość po wyjściu z wody, choć dziś po raz pierwszy - pewnie z uwagi na dystans - skurcz w stopę łapał. Dałem radę jakoś do końca dociągnąć, tylko podciągnąć się z wody i wyskoczyć na brzeg już nie zdołałem. Musiałem do drabinki dopłynąć żeby wyjść, znaczy, byłem nieźle wypompowany. Przy wyjściu musiałem dopłacić 2,50 zł za przekroczenie limitu czasu, co razem daje wydatek poranny osiem złotych pięćdziesiąt groszy, co bez wątpienia jest najniższą ceną w Warszawie za tyle pływania. Nawet biorąc pod uwagę zniżkę, jaką mam. A jutro chyba jednak pomimo wszystko R O W E R ! A tytułowe 100 w 70 oznacza, sto długości w siedemdziesiąt minut.
W Warszawie od rana pada śnieg i zamienia się natychmiast w błoto i wodę. Jazda w tych warunkach wymaga ogromnego poświęcenia i z przyjemnością nie ma nic wspólnego. Jak ktoś musi jeździć rowerem, to wyrazy współczucia, jeśli ktoś nie musi, a jeździ - duży szacun. Ja nie jeżdżę, obraziłem się na pogodę i mam nadzieję na wzajemność. Niech się też obrazi i sp.....la.:)
Obraziłem się na pogodę i już! To była moja pierwsza zima na rowerze: jeździłem i w grudniu i w styczniu i w lutym i w największe mrozy i w śniegu, błocie i wodzie. Marzły mi ręce, nogi, lodowaty wiatr masakrował twarz, ale wiedziałem, że "jest zima, to musi być zimno". Teraz przyszła wiosna,m jest kwiecień, a za oknem śnieg, mróz i zawieja. To ja pi.....e takie na ramię broń, nie jeżdżę! To symbol obywatelskiego nieposłuszeństwa, mój prywatny sprzeciw przeciwko temu, co dzieje się z pogoda w Polsce. Howgh! W zamian poszedłem sobie popływać, tam jest ciepło, przyjemnie i też można pracować nad zdrowiem i kondycją. A jakbym miał trenażer w domu, to na złość wszystkim talibom rowerowym bym sobie kręcił i wpisywał kilometry...:))) Czas - 1h Vśr. - 2km/h, Temp.wody = 28°C Satysfakcja i zadowolenie - 100%