W niedzielny poranek, minąwszy ulicę Poranek, mostek na Jeziorce i remizę Ochotniczej Straży Pożarnej w Gassach, udałem się do Piaseczna, po zostawione przez zapomnienie bidony. Pry okazji kot dostał świeżej wody, a ja zabrałem swój starty plecak rowerowy z piwnicy. Będzie jak znalazł na plażę - Bałtyku, przybywam!
Ominięcie przedwczoraj kwadratu uwierało mnie jak kamyk w bucie, albo jak ćmiący ząb. Już tego samego dnia narysowałem trasę pozwalającą zaliczyć nie tylko ten pominięty, ale jeszcze kilkanaście innych na wschód od tamtego miejsca. Przystanek końcowy zaplanowałem na stacji Wola Rowska, na południe od Pilawy, na linii dęblińskiej i w sumie miało wyjść ok. 120 km. Wyjechałem z domu wystarczająco wcześnie, by zdążyć na powrotny pociąg o 13:44, ale niestety w Górze Kalwarii skusiły mnie, widziane już przedwczoraj, strzałki na asfalcie. Myślałem, że poznam nową, krótszą i wygodniejszą trasę na dół, zamiast gehenny zjazdu po kocich łbach ulicą Św. Antoniego. Niestety strzałkami organizatorzy zaznaczyli trasę jakiegoś wyścigu mtb i zanim się zorientowałem i zawróciłem straciłem wiele cennych minut. Już wtedy wiedziałem, że nie dam rady zrealizować planu, ale jakaś tam iskierka nadziej się tliła. Kiedy wreszcie dojechałem do feralnego kwadratu w Przydawkach i potem wróciłem na szlak okazało się, że mam przed sobą 64 km i niecałe trzy godziny. Gdyby trasa wiodła tylko po asfaltach szansa by była, ale w lesie jedzie się wolniej, a ja następny pociąg miałem za dwie godziny. Nie uśmiechało mi się czekać gdzieś na wygwizdowie na pustej stacji tyle czasu i jeść obiad o wpół do szóstej. Podjąłem jedyną słuszną decyzję i zawróciłem po swoim śladzie do Góry Kalwarii, a potem przez Gassy do domu. Pomimo jazdy pod wiatr i przelotnych opadów na trasie oraz temperatury niższej o połowę od wczorajszej, udało się dojechać w miarę bezproblemowo. A ten zdobyty dziś jeden kwadracik, pozwolił powiększyć mój główny, niebieski kwadrat do rozmiaru 49x49. Max square: 49x49 (+1) Max cluster: 2809 (+1) Total tiles: 5437 (+1)
Wyprawy na południowy zachód już mnie znudziły i dziś zaplanowałem zbieranie kwadratów na południowo wschodnim skraju mojego kwadratu podstawowego, czyli niebieskiego. Nie zaczęło się dobrze, bo zaspałem i całą trasę jechałem w stresie i niedoczasie. Chciałem zdążyć na powrotny pociąg z Pilawy o 14:01 i choć teoretycznie miałem jakiś tam niewielki zapasa czasowy, to nie wiedziałem, jak wymagające będą odcinki terenowe i jak bardzo mnie spowolnią. Dlatego zrezygnowałem z postojów i tam, gdzie mogłem i miałem siłę, starałem się jechać szybko i zyskiwać czas. Dlatego w jednym miejscu, gdzie droga była tylko na mapie i musiałem jechać/prowadzić bezdrożami i w trawie po kolana, popełniłem z pośpiechu błąd. Nie sprawdziłem w aplikacji Tile Hunter w telefonie, czy jestem w granicy kwadratu i oparłem się na wskazaniu malutkiego ekranu Garmina. Po powrocie i sprawdzeniu na komputerze, okazało się, że zabrakło dosłownie kilku, może kilkunastu, metrów.
A na stację w Pilawie dotarłem tym razem pięć minut przed przyjazdem pociągu. Max square: 48x48 Max cluster: 2808 (+16) Total tiles: 5436 (+13) Maj: - 1751 km! :)
Wczoraj lwią część popołudnia poświęciłem na czyszczenie roweru i dwóch dodatkowych kompletów kół. Byliśmy w Piasecznie, więc miałem dostęp do wody na podwórku, kosmetyki rowerowe, które dostałem w prezencie, czas i dobrą pogodę. Po zakończeniu pracy, rower wyglądał jak dopiero wyjęty z kartonu i teraz będzie mi bardzo szkoda jeździć po mokrym, albo w terenie. Przynajmniej przez jakiś czas. Przy pakowaniu do samochodu tego całego rowerowego szpeju, zapomniałem o kluczu do kaset i baciku i ta skleroza sponsorowała mój dzisiejszy poranny wyjazd. Do Piaseczna najlepsza droga jest przez Gassy, wtedy powstaje taki fajny trójkącik na mapie, a że wcześnie wyjechałem i ulice były puste, postanowiłem śmignąć w dół Spacerową, a do Wilanowa dojechać Powsińską i Wiertniczą. Niestety już początek planu okazał się nierealny; z Puławaskiej nie ma już skrętu w Goworka, a sama ulica jest rozkopana i nieprzejezdna, nawet dla roweru. No cóż, dzięki temu poznałem małe uliczki Mokotowa, Park Morskie Oko i ulicą Grottgera dotarłem do Sobieskiego. Reszta mojej podróży już stałą trasą i bez niespodzianek. Pomimo wczesnej pory ruch na Gassach już spory, a poranny chłodek całkiem przyjemny, pomimo jazdy na krótko. Pomyśleć, że całkiem niedawno, przy tej samej temperaturze zakładałem kurtkę. Widać organizm się przestawił.
Skoro prom zaczął kursować uznałem, że warto nim popłynąć i mieć to z głowy. Trasy po tamtej stronie Wisły nie umywają się do dróg Republiki Rowerowej Gassy i gdyby nie prom, to dla przyjemności bym tamtędy nie jeździł. W tamtą stronę przejechałem ostatnim mostem, którego nazwy nie mogę zapamiętać i zawsze sprawdzam na mapie - Anny Jagiellonki i po dojechaniu do Karczewa promem wróciłem na właściwy brzeg. W Piasecznie zerknąłem, czy fontanny już działają - nie, a potem do córki na kawę i do domu.
Zrobiło się naprawdę wiosennie i jazda rowerem nabrała innego smaku. Krótkie spodenki i krótki rękaw dają większą swobodę, jedzie się przyjemniej i szybciej. Nawet fontanna w Tarczynie, słynne jabłko, zaczęła tryskać wodą, prom z Gassów do Karczewia zaczął wczoraj przewozy - wiosna w pełni!
Jak niedziela, to jazda przed śniadaniem, więc postanowiłem sprawdzić, co tam nowego na przystani w Gassach. Okazało się, że prom już przeciągnęli bliżej głównego nurtu rzeki, ale jeszcze nie na właściwe miejsce. Okazuje się, że jest nieco za wysoki poziom wody w Wiśle i czekają, aż opadnie choć pół metra. Teraz już wiem do czego potrzebny jest ten Star 66, zapewne do przeciągania promu wzdłuż nabrzeża. A temperatury nadal jak na przedwiośniu, nogawki nadal potrzebne i kurtka trzepotka.
W planie na dziś były pierwsze kwadraty w tym roku, ale jazda do Góry Kalwarii sponiewierała mnie konkretnie i miałem dość tyrania pod wiatr kolejnych kilometrów. Wprawdzie te setki kolarzy, którzy mnie mijali raczej nie mieli z tym problemów, ale ja miałem - i to poważne. Ostatkiem sił, na najlżejszym przełożeniu 29x25, podjechałem Lipkowską i gdy pod Kawiarnią zobaczyłem ten tłumek, bez wahania zrezygnowałem z kawy i postanowiłem wracać. Zrezygnowałem też z kwadratów, bo moje tempo jazdy wskazywało, że na zaplanowany pociąg powrotny z Pilawy w żaden sposób nie zdążę. Droga powrotna znana i tak zaplanowana, żeby sto kilometrów wyszło - co w rezultacie się udało. Wykorzystałem kolejny już raz trasę S7, bo już niebawem nie będzie to możliwe, a dobre i piętnaście kilometrów bez samochodów i po dobrym asfalcie przejechać.