Jest taki drobny deszcz, którego nie widać przez okno i wczoraj niestety przekonałem się o tym na własnej skórze. Ledwie wyszedłem z klatki już go poczułem, ale chciałem się przekonać, czy przeszkadza w jeździe - i przeszkadzał skubany. Przejechałem najbliższy kwadrat ulic, w sumie zaledwie kilometr i już mi wystarczyło. Dlatego dziś nie wierzyłem swoim oczom i dopiero jak usłyszałem przez telefon, że nie pada ubrałem się i wyszedłem. Trasa musiała zahaczać o Piaseczno, bo miałem coś do zabrania, ale chęć miałem na coś więcej niż tylko na tam i z powrotem. Postanowiłem sprawdzić po latach trasę wałem wiślanym od Mostu Siekierkowskiego na południe, a potem do Gassów. W końcu, skoro mam opony 32 mm mogę sobie na nieco szutru i terenu pozwolić. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. W drodze dwa razy zmoczył mnie przelotny deszczyk, potem wyszło słońce i w sumie wycieczka mogę uznać za udaną. Za wyjątkiem czyszczenia roweru po powrocie i zauważeniem pęknięcia w bucie. Będę musiał kupić nowe buty.
Ostatnio przy zbieraniu kwadratów eksplorowałem południowo - zachodni fragment, doklejając do podstawowego niebieskiego, zielone i czerwone kwadraciki. Dziś to samo postanowiłem zrobić na narożniku południowo - wschodnim. W tym celu musiałem minąć Górę Kalwarię, pokonać most i wzdłuż prawego brzegu Wisły udać się na południe. Oczywiście najgorszy fragment to ten sławny most w ciągu krajowej "50", ale ja zastosowałem wybieg, polegający na wmówieniu sobie konieczności zrobienia fotki z mostu. :) Dzięki temu przejechałem go nie wśród tirów, a ciągiem pieszym pomiędzy barierkami. Dalej było już tylko lepiej, drogi puste, pogoda doskonała i nawet wiatr zaczął sprzyjać. W założeniu miałem tylko trzy kwadraciki zdobyć i tak też zrobiłem. Wracałem drogą wojewódzką 801 z wygodnym, szerokim poboczem, aż do Karczewia. Tam przesiadłem się na prom, a gdy znów znalazłem się po właściwej stronie Wisły, postanowiłem po drodze odwiedzić filię Góry Kawiarni, o nazwie Full Gassy. Miałem zapas czasu i mogłem sobie pozwolić na spróbowanie wychwalanego wszędzie napoju, stanowiącego mix kawy i sprita, z dodatkiem dużej ilości lodu. Rzeczywiście jest bardzo smaczny, orzeźwiający i pobudzający. PS. Segment na Lipkowskiej ledwie wjechałem na przełożeniu 29x25, zajęło mi to 1:45 minuty - KOM wynosi 23 sekundy. :)
Tym razem zabrałem rower na wyjazd wakacyjny do Piaseczna ;) i dziś pierwsza jazda. Musiałem zajrzeć do domu na Ochotę, a powrót zrobiłem sobie przez Gassy. Dwie rzeczy zasługują na uwagę: zalana Wirażowa na wirażu za torami i słoneczniki - giganty. Swoją drogą, to ulewa była przedwczoraj, a dziś jeszcze jezioro stoi i samochody muszą na zmianę jeździć, bo tylko jedna strona jezdni jest przejezdna. Dziwne.
Po dłuższej przerwie wybrałem się w niedzielny poranek na przedśniadaniową trasę po trójkącie. Trasa znana do bólu, z nowości - skończony remont i nowy asfalt na ulicy Ruczaj. Tym razem z powodu niedoczasu do samego centrum Piaseczna nie dojechałem, tylko skręciłem w Puławską i drogą dla rowerów dojechałem na Ursynów. Na ulicy Poleczki zaszło tytułowe zdarzenie i muszę przyznać, że taka kumulacja pecha zdarzyła mi się pierwszy raz. Bywało już i tak, że łapałem nawet dwie gumy, ale zawsze dawałem sobie radę, a dziś niestety nie. Użyłem nawet ostatniej deski ratunku w postaci łatek samoprzylepnych z Aliekspress, lecz skutek był mizerny. Po naklejeniu DWÓCH sztuk, przejechałem około kilometra i znowu z tyłu było pusto. Do przystanku przy Żwirki i Wigury dotarłem trochę jadąc na flaku, a trochę prowadząc i reszta już autobusem. Reasumując: miałem zapasową dętkę, miałem łatki zwykłe, miałem łatki samoprzylepne - a do domu na rowerze nie wróciłem.
Zadziwiająco dobrze znoszę te upały, co wśród moich rówieśników jest raczej wyjątkiem niż regułą. W Piasecznie u córki skorzystałem z okazji i schłodziłem się w basenie i choć woda ma 24°C, to jednak daje trochę ochłody. Potem prosto na wschód do Gassów i dalej klasyczną trasą wzdłuż Wisły. Dwa dzisiejsze wydarzenia zasługują na wzmiankę; jedno to para na hulajnogach, którzy wyprzedzili mnie jadąc ponad 30 km/h i nie dali się doścignąć, choć zasuwałem z wiatrem naprawdę szybko. A drugie to pani w wieku chyba 30 - 40 lat na miejskim rowerze, w masce pod oczy, przyłbicy i białych, bawełnianych rękawiczkach. Co oni zrobili tym ludziom???!!!
Na dalsze eskapady czasu dziś nie miałem, a drogę na Gassy już wielokrotnie sprawdziłem i stwierdziłem, że będzie w sam raz. Tym razem wybrałem nie trójkąt piaseczyński, tylko wariacje na temat dróg Republiki Rowerowej. Nawet do Słomczyna z Cieciszewa podjechałem, czego nigdy nie robię, a potem do Konstancina wojewódzką pojechałem. Drugi podjazd dziś, to Agrykola, gdzie to udało mi się wyprzedzić dziewczynę na Veturillo. Tylko że ja wypluwałem płuca, a ona prowadziła swobodną rozmowę przez telefon! No i nie wiedziała, że się ścigamy...
Z dzisiejszej wycieczki warte zapamiętania jest jedno: Nie warto jechać ulicami Włóki i Bruzdową w Wilanowie, bo nadal nie mają asfaltu. O ile pierwsza ma nawierzchnię szutrową, to druga ma trylinkę, co jest o kilka poziomów gorsze, gdy jedziemy szosą. Plomby i nadgarstki cierpią mocno. Taki mały eksperyment nawigacyjny dziś zrobiłem i już wiem i dzielę się z innymi.
W tym roku rzadziej bywam na drogach Republiki Rowerowej Gassy, bo mam nowe wyzwanie rowerowe, czyli zdobywanie kwadratów. Jeżdżenie wciąż po tych samych trasach nie powiększa stanu posiadania i nie likwiduje białych plam. Jednak gdy czasu jest nie za wiele warto odwiedzić stare śmieci, co też dziś zrobiłem. Korzystając z pogody posiedziałem chwilę na słoneczku, uzupełniając mikroelementy w barze Tandem ;) i obserwując przejeżdżających rowerzystów i ich maszyny. No i tyle. PS. Cennika przeprawy promowej inflacja się nie ima, ceny te same od 2016 roku. :)
Trochę słabowałem przez ostatnie dni, ale nie z powodu wirusa, a przez prozaiczne strzyknięcie w krzyżu. Ale dziś już z ciekawości nie mogłem usiedzieć w domu i pojechałem na Ursynów, obejrzeć nowy rowerowy nabytek. To roczna, mało jeżdżona Merida Speeder 500, kupiona z drugiej ręki i przywieziona wczoraj z Redy. Przejechałem się kawałek i uważam, że to całkiem przyzwoity sprzęt. Trzeba tylko opony zmienić na mniej terenowe, bo teraz stoi na WTB Nano 622 - 40, z mocno agresywnym bieżnikiem klockowym. Ma modny napęd 2 x 11, hydrauliczne hamulce, a co najważniejsze, jest lżejszy przynajmniej o pięć kilogramów od poprzednika.
Kiedy już obejrzałem, obfotografowałem, przejechałem, schowałem go na miejsce i uznałem, że mam jeszcze dwie godziny do obiadu więc mogę Gassy odwiedzić. Chciałem sprawdzić, czy prom już pływa. Droga upłynęła bardzo przyjemnie, jechało się bardzo dobrze i to pomimo wiatru. Udało się nawet przez dobrych kilkanaście kilometrów powieźć na kole dziewczynę na niebieskim Specu. Dojechaliśmy razem do przystani i razem wracaliśmy, aż do Kępy Okrzewskiej. A ja ciągle z przodu! Niesamowite. :)
A w Gassach, jak widać, prom już wyciągnięty z kotwicowiska, ale jeszcze nie jest gotowy do pływania. Podobno już dwa tygodnie tak stoi w tym dziwnym miejscu i czeka nie wiem na co. Nie było nikogo z obsługi, a wędkarz powiedział, że teraz jest za wysoki poziom wody na pływania, co jest prawdą, sam widziałem. Tylko po co go wyciągali tak wcześnie?