Wstałem zbyt późno by móc myśleć o dłuższym dystansie i dlatego postanowiłem zamienić ilość, w jakość. Wprawdzie nie ćwiczyłem nogi jak bestiaheniu, podjeżdżając kilkanaście razy pod Agrykolę, bo bym płuca wypluł już przy drugiej próbie, ale zaliczyłem kilka innych ulic: w dół Spacerową - w górę Belwederską, w dół Agrykolą - w górę Górnośląską, w dół Książęcą - w górę Tamką. Potem przy Hotelu Europejskim najpierw usłyszałem warkot, a potem zobaczyłem kawalkadę motocyklistów i musiałem zrobiłem sobie dłuższy przystanek. Dziś wystartował XIV Motocyklowy Międzynarodowy Rajd Katyński 23.08.2014 - 14.09.2014, oraz połączony z nim III Rajd Ponary Pamiętamy.
Spędziłem wśród nich tyle czasu, że na dalszą jazdę zabrakło czasu. Nie żałuję. Vmax z Agrykoli w dół (bez kręcenia)
Dziś rano zapowiadał się dobry dzień na jazdę, ale po niespełna trzech kilometrach przestał taki być, gdy króciutko zawyła za mną syrena, a policjant z radiowozu poprosił bym się zatrzymał. No cóż... Nie sądziłem, że o tak wczesnej porze, gdy ruch na ulicy jest praktycznie zerowy, policja zechce egzekwować przepisową jazdę od rowerzysty. No niestety trafił mi się bardzo pryncypialny stróż prawa i nie robiło na nim wrażenia tłumaczenie, że "nic nie jechało". Wlepił mi mandat i tyle. W swoim zmotoryzowanym życiu dostałem ich kilkadziesiąt, na rowerze, to pierwszy.
Na dzisiejsza poranną przejażdżkę wybrałem starą trasę do Borzęcina i Izabelina, jej przebieg widać na mapie, więc nie ma co pisać o drodze. Zaskoczyła mnie nieco, niższa niż się spodziewałem temperatura i - z każdym kilometrem - coraz gorsza widoczność. Dopiero jak spojrzałem nad oprawką zorientowałem się, że to mgła osiada na okularach i trzeba je wycierać, żeby widzieć lepiej. Ponieważ jak zwykle musiałem się spieszyć, zatrzymałem się tylko raz i strzeliłem fotkę kapuście; Macierzysz, Wieruchów, Pogroszew - to w końcu badylarskie zagłębie.
Dziś rano miałem nieco więcej czasu, więc przed śniadaniem postanowiłem przejechać się nad Wisłą do Gassów. Droga jak zwykle nie sprawiła mi zawodu, to zdecydowanie najlepsza trasa rowerowa. Jechało mi się tak dobrze, że nawet zacząłem - bardzo powoli wprawdzie - zbliżać się do gościa na szosie, którego dostrzegłem daleko, daleko z przodu. Nie cisnął on zbyt mocno, czasami przestawał kręcić, a ja potraktowałem sprawę ambicjonalnie i chciałem koniecznie go dojść. Wreszcie po wielu kilometrach pogoni udało mi się wyrównać i zobaczyłem, że facet ma spokojnie koło siedemdziesiątki, albo więcej. Nie wyprzedziłem go, bo on trochę przyspieszył i znów zostałem z tyłu, a że nie chciałem wieźć się na kole, to odpuściłem. Zresztą to było już prawie w Gassach i on skręcił w prawo na szosę, a ja pojechałem wałem do przystani promowej. Gdy zobaczyłem, że na promie jest pełno rowerzystów i za chwilę będzie odpływał, bardzo spontanicznie podjąłem decyzję przeprawienia się na drugą stronę. Po prostu musiałem to zrobić, w końcu ponad pięćdziesiąt lat prom nie pływał w tym miejscu.
Po drugiej stronie Wisły dojechałem do drogi "801" Warszawa - Puławy, skręciłem oczywiście w lewo i po praskiej stronie Wisły wróciłem do Mostu Poniatowskiego i stamtąd prościutko do domu. Na ulicznym termometrze było 31 st. C w cieniu.
Pojechałem kupić to, czego zapomniałem kupić wczoraj. Krótka wycieczka przed śniadaniem, bez historii. A to moja wczorajsza aktywność, na termometrze 32 w cieniu
Dzisiejszego ranka miałem nieco więcej czasu i postanowiłem pojechać wczorajszą trasą, tylko dalej. Chciałem zobaczyć skuteczność aplikacji warszawa19115 i mojej wczorajszej interwencji, oraz sprawdzić, czy tym razem doniesienia o uruchomieniu promu w Gassach od 1 sierpnia, są prawdziwe. Niedzielny, wakacyjny ranek sprzyja rowerzystom na ulicach, samochodów jak na lekarstwo, skrzyżowania puste, nie trzeba stawać na czerwonym - taką jazdę lubię najbardziej. Po dwudziestu minutach byłem już na drodze rowerowej wiodącej do Mostu Siekierkowskiego i na następne kilkadziesiąt kilometrów pożegnałem ruch uliczny. Na Wale Zawadowskim, Kępie Oborskiej i dalej, aż do Gassów, wyprzedzały mnie tylko pojazdy drogowe napędzane siłą mięśni. Na przystani promowej, prom rzeczywiście stoi w gotowości do pracy, krząta się przy nim obsługa i deklarują, że na 100% ruszą z przewozami w terminie. Pomimo, że było dopiero wpół do dziesiątej upał już nieźle dawał się we znaki, zmoczyłem więc bandanę w wiślanej wodzie, obmyłem twarz, założyłem mokrą pod kask i wyruszyłem w drogę powrotną. Na najbardziej uczęszczanej przez warszawskich rowerzystów, biegaczy, rolkarzy i kijkarzy drodze Powsin - Wilanów, otworzył podwoje polowy serwis rowerowy firmy Airbike. Nie wiem dlaczego wczoraj go nie widziałem, ale dziś zatrzymałem się nawet by zdjęcie zrobić. Dwoje serwisantów (widzieliście dziewczynę - mechanika rowerowego?) zapraszali mnie na bezpłatny przegląd, ale nie chciałem tracić czasu, a zresztą, co oni mogą za darmo zrobić? To, że mam łańcuch wyciągnięty wiem i bez nich. Z Wilanowa, tym razem wróciłem do domu przez Ursynów, podjeżdżając ulicą Orszady do Nowoursynowskiej i dalej najkrótszą drogą, bo upał dawał się już mocno we znaki i zaczynała mnie pobolewać głowa. Ale na szczęście po prysznicu i zjedzonym śniadaniu dolegliwości ustąpiły jak ręką odjął. Ale jednak wolę niższe temperatury. PS. Zrobiłem pauzę w Gassach i zapomniałem znowu włączyć rejestracji, a w domu z kolei, zapomniałem zakończyć rejestracji. Stąd i ślad i czas i dystans różnią się od wskazań licznikowych.
Jest mi coraz trudniej wymyślić ciekawą trasę, którą jeszcze nie jechałem. W ubiegłym roku przejechałem po tych drogach 657 km, w tym ponad 500, to gdzie jeszcze można jeździć? Dzisiaj postanowiłem nie oddalać się zbytnio pomny przykrych doświadczeń z wczoraj i pojechałem w odwrotną stronę ten trudny podjazd do Krokowej. Zjazd był szybszy, ale nie łatwiejszy - fragmentami mocno naciskałem klamki, bo prędkość znacząco przekraczała próg mojego strachu. Zatoczyłem kółko i wracając do Krokowej skręciłem na Lisewo, odkrywając inną trasę do piekarni w Minkowicach. Kupiłem pieczywo i trochę słodkich wypieków, a ponieważ nic mnie nie bolało zrobiłem drugie kółeczko i wróciłem przez Dębki.